Czarnoksiężnik Jack White w akcji. Na „Fear of the dawn” nie słychać strachu

Czarnoksiężnik Jack White w akcji. Na „Fear of the dawn” nie słychać strachu

Jack White „Fear of the dawn”
Jack White „Fear of the dawn” Źródło:Mystic Production
Kilka miesięcy temu zmianie uległ taryfikator mandatów za nieprzestrzeganie przepisów ruchu drogowego. Portfele kierowców przekraczających prędkość, w przypadku zatrzymania przez policję, poddawane są drastycznie skutecznej terapii odchudzającej. Dlatego nowej płyty Jacka White’a polecam słuchać w domu, lub na spacerze.

Kiedy próbuję wyobrazić sobie płytotekę Jacka White’a, przed oczami mam niekończący się magazyn z końcowej sceny „Poszukiwaczy zaginionej arki”. Jest tam wszystko począwszy od pierwszych nagrań z archiwum Alana Lomaxa, na mumble rapie kończąc. Szukając inspiracji w tak olbrzymim katalogu, łatwo się pogubić i zdaje się, że komponując materiał na „Fear of the dawn” muzyk przynajmniej kilkukrotnie zgubił ścieżkę. Postanowił jednak nie zawracać, tylko wykorzystać znalezione tam skarby. Najnowszy album White’a jest muzyczną krainą Oz. Za teatrem elektronicznych osobliwości ukrywa się dobrze znany, zakochany w bluesie Son Housa, gitarzysta. Przyznaję jednak, że ta wielka mistyfikacja jest miejscami atrakcyjna.

Gaz do dechy

Zabawa w chowanego zaczyna się już w pierwszych utworach. Niby słyszymy tam soczyste gitarowe riffy, ale coś jednak każde zmrużyć oczy i zastanowić się, czy to przypadkiem nie klawisze. Niezależnie od źródła tego brzmienia, zarówno osłuchany już dobrze singiel „Taking me back”, jak i tytułowe „Fear of the dawn” to prawdziwa gratka, dla fanów czekających na porcję solidnego rocka. Ciężka stopa White’a bez litości wciska pedał przesteru do wnętrza ziemi, a proste i niemiłosiernie silne bicie w bębny od razu uruchamia w mózgu ośrodek odpowiedzialny za rytmiczne tupanie w podłogę.

Czytaj też:
Dariusz Jabłoński nie ma wątpliwości: Rosja musi być dziś wykluczona. W kulturze też

Wyjątkowo dziwnie robi się w kompozycji „Hi-De-Ho”, w którym White’a wspiera raper Q-Tip, a zza światów przyłącza się do nich sam Cab Calloway. W utworze jest ciasno i tłoczno, do tego stopnia, że ciężko podążać ścieżką konkretnego brzmienia. Przypomina to scenę w krótkometrażowym filmie o tym samym tytule z 1934 roku, w której Calloway zarządza próbę orkiestry w pędzącym pociągu. Muzykom nie jest wygodnie, właściwie nie wiedzą, po co grają, ale dyrygent bawi się świetnie, tańcząc między nimi, jak opętany.

W tym szaleńczym pędzie naprzód jest moment, w którym White przyznaje się po trosze do koncepcji stojącej za częścią utworów. W „Into the twilight” wpleciony został fragment wypowiedzi Williama S. Burroughsa, pisarza, który w latach 60. popularyzował metodę „cut-up”, polegającą na budowaniu tekstu przy użyciu słów i fraz, pochodzących z pociętego na kawałki tekstu źródłowego. White, przy całym swoim przywiązaniu do bluesowej tradycji, chętnie korzysta z sampli i looperów, budując muzyczne kolaże.

Pogodzić się ze sobą

Choć na poprzedniej płycie „Boarding House Reach” White nie stronił od eksperymentów, to miały one wówczas koszmarny efekt. Muzyk komponował, jakby romans z nową stylistyką był doświadczeniem wymuszonym, przez co trudno było tam odnaleźć choćby cień zabawy konwencją. Na „Fear of the dawn” jest zupełnie inaczej. White oswoił się z eksperymentowaniem i puścił kontrolę, dzięki czemu da się odczuć, że nagrywając tę płytę miał po prostu frajdę. Tylko czy frajdę ma też słuchacz?

Jest to zdecydowanie kolejny album, na którym artysta próbuje znaleźć brzmienie, definiujące jego solowe dokonania i wyznaczające wyraźną granicę między nimi a twórczością The White Stripes, The Dead Wheather i The Raconteurs. Nie da się jednak nie dostrzec, że serce wciąż podpowiada mu powrót do minimalistycznej stylistyki z początku XXI wieku, którą podbił serca milionów słuchaczy na całym świecie, tworząc przy okazji kultową stadionową przyśpiewkę. Dowodem tej tęsknoty są choćby „Where’s the trick” i „That was than, this is now”, które po odarciu z elektroniki, można by z powodzeniem wpleść w tracklistę „Icky Thump”.

Na „Fear of the dawn”, wbrew tytułowi, nie słychać strachu. To odważna jazda z pedałem gazu wciśniętym w podłogę. Nie zawsze jest to bezpieczne, bo Jack White balansuje tu na granicy brawury, próbując za wszelką cenę udowodnić, że jego ekscentryczny wizerunek ma również przełożenie na muzykę. Czasem mu wierzę, ale coraz częściej mam wrażenie, że bawiąc się w czarnoksiężnika, ucieka od swojej prawdziwej muzycznej osobowości.

Czytaj też:
Najnowsza płyta Red Hot Chili Peppers. Bezkresna miłość do przeszłości

Źródło: WPROST.pl