Piotr Barejka, „Wprost”: Granica z Białorusią miała w ostatnim czasie opustoszeć, reżim miał przenieść migrantów do Rosji, co z kolei ma być związane ze zbliżającymi się w Białorusi wyborami prezydenckimi. Zaskoczyła pana taka informacja?
Kamil Kłysiński, Ośrodek Studiów Wschodnich: Zupełnie zaskoczyła, ponieważ ja tej informacji nie kupuję. Brzmi bardzo sensacyjnie, może nawet obiecująco, ale nie widzę tu ani kontekstu, ani podstaw.
Jeżeli jakiekolwiek działania władz białoruskich uznajemy za próbę dogadania się, otwarcia na nowo dialogu z Zachodem, to są one, o ile w ogóle jakiekolwiek istnieją, bardzo sprzeczne i nieszczere. Mają charakter raczej dezinformacyjny oraz prowokacyjny. Presja migracyjna jest niższa, to fakt, ale moim zdaniem dzieje się tak ze względu na warunki pogodowe. Przesłanek politycznych, że reżim chce się porozumieć, nie widzę. Prowadzi nadal wojnę hybrydową, nie rezygnuje ze swoich, a właściwie bardziej rosyjskich, celów.
Taka informacja wypłynęła jednak nie ze strony reżimu, ale opozycyjnej organizacji BYPOL, skupiającej byłych wojskowych i funkcjonariuszy
Opozycyjne organizacje również mogą się mylić. Minął zaledwie dzień od tej informacji, ale minionej doby, według danych Straży Granicznej, już kilku migrantów złapano. Jeżeli więc ich zabrali, to chyba nie wszystkich, może – pytam ironicznie – funkcjonariusze reżimu nie są wystarczająco skuteczni, żeby ich wszystkich zapłać? Raz jeszcze powtórzę, nie widzę podstaw takiej decyzji. Działania sabotażowe, również wspólnie z Rosjanami na terenie Polski, presja migracyjna, dezinformacja, prowokacje – to wszystko jest elementem szerszej całości, czyli uzgodnionej z Moskwą wojny hybrydowej.
Tego typu doniesienia wyglądają mi na coś, co może być elementem tej dezinformacji, żebyśmy zastanawiali się, o co chodzi, może obniżyli naszą czujność na granicy. Można się domyślać różnych wariantów. Jeżeli przez tydzień albo dwa nie będzie ani jednego migranta na granicy, ani jednej próby nielegalnego przejścia, zacznę się nad tą teorią zastanawiać.
Czy taka decyzja, gdyby rzeczywiście zapadła, mogłaby w jakikolwiek sposób pomóc Łukaszence?
Zdjęcie presji migracyjnej byłoby czymś, na co Polska musiałaby zareagować. To jeden z naszych postulatów, poza innymi równie ważnymi, w tym kwestią uwolnienia Andrzeja Poczobuta. Być może taka decyzja rozpoczęłaby rozmowy w sprawie unormowania sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, być może doprowadziłaby do otwarcia któregoś przejścia granicznego, co jest istotne z punktu widzenia wymiany handlowej i kontaktów międzyludzkich. To mogłoby pomóc, gdyby Łukaszenka naprawdę chciałby porozumieć się z Zachodem.
Czytaj też:
Kolejny blef Moskwy wychodzi na jaw. Jak Putin wydoił banki z pieniędzy, żeby ukryć prawdę
Teoretycznie w programie wyborczym Łukaszenki odnajdujemy stwierdzenie, że zamierza „skupić swoje wysiłki na wznowieniu dialogu z Zachodem i normalizacji stosunków z sąsiadami”.
Napisać można wszystko, ale problem w tym, że to się nie dzieje. To już nie jest ten reżim, który mógłby wykazać jakąkolwiek dobrą wolę.
A jak Białoruś reaguje na działania polskiego rządu, który w ramach Tarczy Wschód ma budować fortyfikacje nieopodal granicy, do tego wzmacnia samą zaporę?
Jesteśmy oczywiście krytykowani, bo według białoruskiej propagandy mamy złe zamiary, szykujemy się jakoby do jakiegoś uderzenia. To zresztą stary slogan, ze zmiennym natężeniem prezentowany już od lat 90., ale po 2020 roku jest szczególnie intensywnie eksploatowany.
Polska jest nieustannie oskarżana o napastnicze zamiary, o to, że się zbroimy, ściągamy Amerykanów, którym wiernie służymy, bo jesteśmy ich „koniem trojańskim” w tej części Europy. I to jest jedno z najłagodniejszych określeń. Wykorzystywane są wątki i stereotypy historyczne o kresach wschodnich, o naszej rzekomej potrzebie rewindykacji tych terenów. Jeżeli nie pojawia się zarzut o agresję, to jest przynajmniej pretensja, że budujemy nową żelazną kurtynę, odgradzamy się i nie wykazujemy dobrej woli, a przecież władze białoruskie wpuszczają naszych obywateli bez wiz.
Czytaj też:
Rosja uderzy tzw. „wielkim kłamstwem” przed wyborami w Polsce? Kluczowe 72 godziny
Pojawiły się również informacje, że Białoruś zwiększa liczebność wojsk przy granicy z Polską, szykuje także kolejne manewry z Rosjanami.
Wojska białoruskie albo nie schodzą z poligonów, albo je zmieniają, robiąc bardzo krótkie przerwy. Generalnie te jednostki, niewielkiej prawdę mówiąc armii białoruskiej, ćwiczą nieustannie. Na ten rok szykowane są wspólne z Rosjanami ćwiczenia Zapad 2025 (po raz ostatni manewry odbyły się w 2021 roku, dwa lata później zostały odwołane – przyp. red.). Choć nie znamy jeszcze terminu, to pomiędzy wierszami można wyczytać, że będzie to bliżej jesieni. Obstawiam wrzesień albo październik.
Czytaj też:
Łukaszenka pożycza od Putina kolejne miliony. „Doraźnie zrobił niezły interes”
Natomiast jeśli chodzi o liczebność białoruskich wojsk na granicy, to kwestia ta jest przede wszystkim narzędziem oddziaływania informacyjnego. Białoruskie siły zbrojne jako takie, bez wsparcia wojsk rosyjskich, nie stanowią realnej siły uderzeniowej.
Wracając do kwestii wyborów, po tych ostatnich Białorusini masowo wyszli na ulice, zdjęcia z gwałtownych protestów obiegły świat, kilka osób zginęło, tysiące zatrzymano. Czy teraz możemy spodziewać się podobnej reakcji społeczeństwa?
Absolutnie nie. Nadchodzących wyborów nie możemy porównać z tymi z 2020 roku.
Minęły ponad cztery lata i mamy zupełnie inny kraj – już nie autorytarny, ale totalitarny. Nie będzie żadnego protestu, ludzie chcą żyć, a nie siedzieć w więzieniach, gdzie warunki są straszne, panuje przemoc. Zakres represji i inwigilacji jest bezprecedensowy. Wybory przebiegną pod pełną kontrolą. Władze próbują to rozgrywać, ale w sposób zupełnie niezdarny, wysyłając sygnały częściowo do obywateli, żeby im pokazać, jak jest dobrze, a częściowo na Zachód, aby pokazać, że to są spokojne wybory, nie będzie protestów, więc dlaczego Zachód ma do Białorusi pretensje?
Jakie będą główne cele Łukaszenki na kolejną kadencję?
Z pewnością utrzymanie tego, co jest, czyli totalitaryzmu, który zbudował w ostatnich latach. Ponadto priorytetem jest zachowanie dobrych stosunków z Moskwą, która jest głównym gwarantem tego, że Łukaszenka pozostaje przy władzy. Bez rosyjskiego wsparcia Łukaszenki, a być może nawet Białorusi, już by nie było. Klucze do niepodległości, na skutek krótkowzrocznej polityki Łukaszenki skupionego tylko na utrzymaniu władzy, niestety leżą w Moskwie. To interes Putina i jego otoczenia, aby mieć jako sojusznika oddzielne państwo, utrzymuje białoruską niepodległość.
Łukaszenka to zapędzony pod ścianę dyktator, który chce przetrwać, ale rozumie przecież, że nie będzie wieczny, skończył już 70 lat. Najtrudniejszym zdaniem będzie więc dla niego przygotowanie się na logiczny, bezpieczny dla jego interesów, mechanizm sukcesji.
To, co jest obecnie na papierze, czyli obowiązujący mechanizm konstytucyjny, jest bardzo zły, wyjątkowo źle napisany. Formalnie władzę na wypadek śmierci lub ciężkiej choroby Łukaszenki, przejęłaby Natalia Kaczanowa, szefowa Rady Republiki, odpowiednika naszego Senatu. To osoba bez chartyzmy, bez wizji politycznej, która mogłaby wprowadzić chaos. Zaczęłyby się różne gry wokół niej ze strony wojska czy organów siłowych, w to wszystko weszłaby jeszcze Moskwa ze swoimi wpływami.
Łukaszenka albo tego nie przemyślał, albo boi się wskazywać mocniejszego od siebie następcę. Ma z tym wyraźny problem, więc to jest bez wątpienia słaby punkt tego systemu.
Czytaj też:
Koniec skutecznej broni Kremla. Gazowy straszak idzie do lamusa
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.