„Głosuję na Adriana, na, na, na, na, na” – śpiewała wrocławska młodzież na spotkaniu z liderem Partii Razem i tańczyła do wtóru tej piosenki. Podobnie było w Katowicach. To chyba było najbardziej radosne wydarzenia tej kampanii, pozbawione jakiejkolwiek agresji i bardziej przypominające jakiś koncert niż polityczny mityng.
Adrian Zandberg przypomniał o swoim istnieniu podczas debat kandydatów na prezydenta. Zaprezentował się jako zwolennik działań prospołecznych, co zawsze dobrze się sprzedaje, a jednocześnie w kontrze do obozu rządzącego, który w półtora roku stracił lwią część sympatii społecznej. Zatem tym również zapunktował.
Pytanie brzmi, co zamierza z tym zrobić, bo erupcja popularności w interwale raz na 10 lat to za mało, żeby zbudować polityczną markę.
Zaganianie do rządu
Podczas ostatniej debaty politycy koalicji rządzącej – Szymon Hołownia, Magdalena Biejat i Rafał Trzaskowski naciskali na Zandberga, żeby wziął odpowiedzialność za rządzenie, a nie był tylko recenzentem działań gabinetu Donalda Tuska. Tych kilka mandatów, którymi obecnie dysponuje Partia Razem w Sejmie nie jest koalicji rządzącej do niczego potrzebna. I tak mają większość w Sejmie. Dlaczego zatem chcą zagonić Zandberga do rządu?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.