Polacy chcą sami wybierać prezydenta. Ilekroć ten konstytucyjny standard jest kwestionowany, badania opinii publicznej wyraźnie pokazują, że obywatele z tego przywileju nie zamierzają rezygnować. Przez lata potwierdzała to też wysoka frekwencja i emocjonujący szeroką publiczność konkurs, w którym ścierały się wizje i osobowości.
Czy jednak na pewno wybory powszechne to dobre rozwiązanie?
Zacznijmy od tego, że polaryzacja powoduje, iż wynik przeważnie jest na przysłowiowe już „żyletki”. W dniu wyborów entuzjaści sprawdzają pogodę i dzielą się komentarzami typu: ma być słonecznie, nasz miejski elektorat urwie się na weekend, nie wszyscy zdążą wrócić, to zwiększa szanse konkurenta. Wynik zależny od pogody? Od wpadki kandydata na ostatniej prostej, insynuacji nie do sprawdzenia ?
W USA prezydentem może zostać ten, na którego głos odda… mniej obywateli. To skutek systemu elekcyjnego, mającego historyczne podstawy, ale wypaczającego wolę wyborców. I przypomnijmy, w Stanach prezydent ma władzę niemal absolutną.
U nas tak nie jest.
Prerogatywy głowy państwa są nikłe, jego sprawczość może koncentrować się na przeszkadzaniu, blokowaniu, wetowaniu. Mamy wyraźną niewspółmierność realnych kompetencji w stosunku do oczekiwań wynikających z powszechności wyborów.
Ten temat był już wielokrotnie poruszany, jednak zmiana wymagałaby nowelizacji Konstytucji RP.
Co jest alternatywą?
Wybór przez Zgromadzenie Narodowe? Tak się u nas składa, że często większość rządząca ma także większość w senacie, a więc prezydent byłby po prostu nominatem władzy. Pamiętamy sytuację, gdy prezydentem i premierem byli bracia bliźniacy. To złe rozwiązanie, podobnie do sytuacji, gdy prezydent jest z całkiem wrogiego obozu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
