Wybory we Francji. Emmanuel Macron ucieka przed Marine Le Pen. Kluczem będzie „trzecia runda”

Wybory we Francji. Emmanuel Macron ucieka przed Marine Le Pen. Kluczem będzie „trzecia runda”

Emmanuel Macron i Marine Le Pen w czasie debaty
Emmanuel Macron i Marine Le Pen w czasie debaty Źródło:Newspix.pl / ABACA
Francuzi zdecydują dzisiaj, kto będzie pełnił funkcję prezydenta przez kolejne pięć lat. Czy Emmanuel Macron pokona Marine Le Pen, na co wskazują sondaże? – Użyję piłkarskiego określenia: dopóki piłka jest w grze, wyniku nie znamy – powiedział w wywiadzie dla „Wprost” Tomasz Orłowski, były ambasador RP we Francji. Ekspert omówił polityczne wizje kandydatów, a także odniósł się do zgrabnego określenia, którego użył Jean-Luc Mélenchon.

Magdalena Frindt, „Wprost”: Dzisiaj może się zdarzyć wszystko, czy wynik wyborów prezydenckich we Francji jest przesądzony?

Tomasz Orłowski, były ambasador RP we Francji, prof. Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego i Paris School of International Affairs: Użyję piłkarskiego określenia: dopóki piłka jest w grze, wyniku nie znamy. Uważam – niezależnie od wrodzonej ostrożności dyplomaty – że po tym, jak nie spodziewaliśmy się brexitu i tego, że Putin sprowadzi z powrotem wojnę do Europy, lepiej niczego nie przepowiadać. Co nie znaczy, że nie widać wyraźnego trendu, który wskazuje, że notowania Emmanuela Macrona na nowo się odbiły.

Sondaże wskazują, że urzędujący prezydent ma sporą przewagę nad liderką Zjednoczenia Narodowego. W niektórych badaniach może liczyć na 57,5 proc. głosów. Przewaga jest bardzo duża jak na końcowy etap kampanii.

Emmanuel Macron znajdował się w najtrudniejszej sytuacji około trzy tygodnie temu. Wówczas widełki różnicy deklarowanego poparcia dla Macrona i Le Pen spłaszczyły się mniej więcej do 3-4 proc. W przeddzień pierwszej tury wyborów nie było jasne, kto zakończy ją na pierwszym miejscu. Pojawiły się spekulacje, że to Le Pen będzie liderką. Teraz sytuacja jest inna. Widać poprawę notowań prezydenta Francji. Nie czuję jednak potrzeby, żeby ryzykować przesądzającą opinią, kto wygra wybory.

Kilka dni temu odbyła się debata prezydencka. To kolejne starcie Macrona i Le Pen w takim formacie. Do poprzedniego doszło w 2017 roku, a jego efektu liderka Zjednoczenia Narodowego nie wspomina z pewnością dobrze. Wielu ekspertów twierdzi, że Le Pen wyciągnęła lekcję z tamtej porażki.

Marine Le Pen zrozumiała, że błędem z jej strony było agresywne zachowanie wobec Emmanuela Macrona, dlatego że pozbawiło ją szansy, aby w oczach wyborców być postrzeganą jako ewentualny przyszły prezydent Francji. Po francusku jest określenie „présidentiable”, które używa się w stosunku do kogoś, kto ma cechy przyszłego prezydenta. Le Pen chciała teraz naprawić popełniony pięć lat temu błąd.

Teraz Emmanuel Macron był stroną atakującą.

Wracając do sytuacji sprzed tygodni trzeba powiedzieć, że Emmanuel Macron i jego otoczenie, które było przerażone, zdali sobie sprawę z błędu, który polega na przekonaniu o wygranej. Znamy tego rodzaju fenomen z polskich realiów, kiedy to polityk aspirujący do reelekcji jest do tego stopnia przekonany o zwycięstwie, że właściwie nie prowadzi kampanii, w której chciałby przekonywać wyborców do swojej wizji. To samo zdarzyło się we Francji w 1981 roku, kiedy prezydent Valéry Giscard d’Estaing był tak pewny wygranej, że uznał, że nie musi walczyć o głosy.

Ten błąd, który dosyć pasuje do charakteru Emmanuela Macrona, spowodował, że w praktyce kampania się nie odbyła. Prezydent wyszedł z założenia, że nie ma potrzeby marnowania czasu na kampanię i w efekcie znalazł się w sytuacji, w której nie było pewne, czy jako lider zakończy pierwszą turę.

W związku z tym Macron przyjął zupełnie inną strategię. Mówi się o jej odwróceniu. To on był napastliwy, niektórzy mówią, że arogancki wobec kobiety. Był stroną atakującą, a Marine Le Pen została zepchnięta do defensywy.