Koniec Obamomanii?

Koniec Obamomanii?

Dodano:   /  Zmieniono: 
„Trudno być prorokiem we własnym kraju”- te słowa mogą być świetnym komentarzem do ostatnich sondaży pokazujących słabnące poparcie dla prezydenta Baracka Obamy. W rok po wygranych wyborach włodarz Białego Domu najwyraźniej cieszy się większym uznaniem na świecie niż w USA. Amerykańskiego prezydenta bardziej ceni Komitet Noblowski niż jego rodacy. To dowód na to, że Obamomania nieuchronnie zbliża się ku końcowi. Przynajmniej w Stanach Zjednoczonych.
Amerykanie doskonale wiedzą przecież, że w rok po wyborczym zwycięstwie Obama nie zrobił nic, aby chociaż w części zrealizować swoje przedwyborcze obietnice. W martwym punkcie utknęły prace nad reformą służby zdrowia. Wbrew oczekiwaniom prezydenta spora grupa Amerykanów wcale nie ma ochoty na wprowadzenie powszechnego systemu ubezpieczeń zdrowotnych. Administracja prezydenta wciąż nie znalazła również skutecznej recepty na wyjście z recesji. Powody do zadowolenia mogą mieć w tej sytuacji republikanie, którzy na bieżąco krytykują etatystyczne, trącące państwowym interwencjonizmem recepty na przezwyciężenie kryzysu. 

„Polityka miłości" prezydenta Obamy nie zdaje egzaminu także na arenie międzynarodowej. Idea prowadzenia rozmów z każdym „bez warunków wstępnych" rozbija się o twardy mur geopolitycznych realiów. Z polskiego punktu widzenia wiele do myślenia powinien dawać zwłaszcza fakt, że amerykański przywódca wyraźnie zlekceważył Polskę, nie przyjeżdżając na obchody 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Blask Obamy, który blaknie w USA wkrótce powoli zacznie również gasnąć na świecie. To tylko kwestia czasu.