Czy liczący 70 osób Kościół może obrażać homoseksualistów?

Czy liczący 70 osób Kościół może obrażać homoseksualistów?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Sąd Najwyższy USA rozpatrywał skargę na przedstawicieli ultrakonserwatywnego Kościoła, którzy podczas pogrzebu żołnierza poległego w Iraku głosili, że ofiary wojny są karą boską za tolerancję w USA wobec homoseksualizmu.
Sędziowie wysłuchali argumentów przedstawicieli stron - ojca żołnierza oraz Kościoła - i zadawali im pytania. Z przesłuchania trudno jednak było wywnioskować, jakie sąd zajmie stanowisko. Swą decyzję ogłosi dopiero w połowie przyszłego roku.

Sprawa zaczęła się od pogrzebu żołnierza piechoty morskiej Matthew Snydera, który zginął w Iraku w 2006 roku. W czasie jego pochówku w Westminster w stanie Maryland członkowie Westboro Baptist Church zorganizowali protest, wznosząc transparenty z napisami: "God hates fags" (Bóg nienawidzi pedałów) i "Dzięki Bogu za martwych żołnierzy". Ojciec poległego żołnierza, Albert Snyder, pozwał Kościół do sądu, oskarżając go o naruszenie prywatności, urażenie uczuć i spowodowanie dotkliwego bólu psychicznego z fizycznymi skutkami. Sąd przyznał mu odszkodowanie wysokości 5 milionów dolarów, ale orzeczenie to zostało uchylone przez federalny sąd apelacyjny. Sąd apelacyjny uznał argument obrony, że Kościół miał prawo do protestu na podstawie zagwarantowanej przez konstytucję wolności wypowiedzi. Snyder odwołał się wtedy do Sądu Najwyższego.

Kościół, mieszczący się w Topece w stanie Kansas i kierowany przez 80-letniego fundamentalistycznego pastora Freda Phelpsa, zorganizował podobne demonstracje na około 200 pogrzebach. W demonstracjach bierze zwykle udział po kilkanaście osób, ponieważ Kościół liczy tylko około 70 wiernych - głównie członków bliskiej i dalekiej rodziny Phelpsa. Reprezentująca pastora w Sądzie Najwyższym jego córka-prawniczka argumentowała, że członkowie Kościoła demonstrowali w odległości około 300 m od pogrzebu, jak nakazują przepisy. Policja przyznała, że protest był "pokojowy". O napisach na transparentach Albert Snyder dowiedział się potem z telewizji.

PAP, arb