Wejdą, nie wejdą?

Wejdą, nie wejdą?

Dodano:   /  Zmieniono: 4
Protesty w Libii nieoczekiwanie zamieniły się w regularną wojnę domową. Czy w imię obrony interesów Zachodu dojdzie do zbrojnej interwencji?
O ile niepokoje w Egipcie i Tunezji udało się szybko spacyfikować, o tyle w Libii sytuacja jest zupełnie inna. W kraju rządzonym dotąd twardą ręką przez płk. Muammara Kadafiego wybuchła wojna domowa, a demonstranci zmienili się w partyzantów. Zestrzeliwanie samolotów bojowych i niszczenie czołgów świadczy o tym, że rebelianci są w stanie wygrać wojnę o Libię. Zakładając oczywiście, że informacje o sukcesach powstania są prawdziwe - nie można bowiem wykluczyć, że zwolennicy interwencji Zachodu umyślnie podsycają emocje. Nie byłoby w tym nic zaskakującego – tak czyniono chociażby w 1990 i 2003 roku, by zyskać poparcie dla wojny z Irakiem, oraz na przełomie 1998 i 1999 roku, gdy chciano zwiększyć odsetek zwolenników wojny NATO z Serbią.

Tak naprawdę nikt chyba do końca nie wie dziś ile grup walczy w Libii przeciwko Kadafiemu i na czym tak naprawdę zależy rebeliantom. Nie wiemy też kto uzbraja antyrządowych bojówkarzy, którzy bez większych trudności zatrzymują uderzenia libijskich sił zbrojnych, a nawet przechodzą do taktycznych ofensyw? Być może zresztą rebelianci uzbroili się sami, kosztem libijskiej armii, która jest niesłychanie słaba, źle wyszkolona i niekompetentna, co ilustrują dobitnie wszystkie najnowsze wojny, w których przyszło jej walczyć – od Czadu po Ugandę.

Jeśli jednak powstańcy nie zdobyli broni na żołnierzach Kadafiego to znaczy, że są przez kogoś uzbrajani. Przez kogo? Nie można wykluczyć, że w libijskim konflikcie od jakiegoś czasu biorą już udział państwa zachodnie, które są zaniepokojone sytuacją w tym kraju. Cena baryłki ropy naftowej już wzrosła do ponad 106 dolarów co musi budzić niepokój, ponieważ wysoka cena tego surowca nie ułatwia walki ze skutkami kryzysu gospodarczego. Libia to czwarty największy eksporter ropy naftowej z Afryki – po Nigerii, Algierii i Angoli, a większość libijskiej ropy wysyłana jest do Europy. Uspokojenie sytuacji leży więc w żywotnym interesie Starego Kontynentu, który musi obawiać się jeszcze o kilka potencjalnych problemów: tryumf islamskiego radykalizmu, a także problem imigrantów, którzy za chwilę mogą rozpocząć szturm na południową granicę UE.

Najważniejszym zadaniem, przed którym stoi Zachód, jest więc dziś ustabilizowanie sytuacji. W dyskusji o Libii coraz częściej pojawiają się głosy, że konieczna jest zbrojna interwencja, bez której nie uda się ustabilizować sytuacji (czytaj: nie da się spokojnie wydobywać i eksportować ropy naftowej). Mimo to wkroczenie do Libii wojsk NATO wydaje się mało prawdopodobne – Stany Zjednoczone ciągle nie powróciły do siebie po interwencjach w Iraku i Afganistanie, a sekretarz obrony USA Robert Gates wykluczył jednoznacznie możliwość podobnej operacji. Warto pamiętać, że Amerykanie mają awersję do operacji stabilizacyjnych - wciąż pamiętają jeszcze gorzkie lekcje z Somalii i Bośni. Z kolei pozbawiona amerykańskiego wsparcia Europa nie ma odpowiednich sił, w związku z czym nie zrobi niczego bez zgody Waszyngtonu.

W najbliższych tygodniach należy się spodziewać więc co najwyżej dodatkowych transferów uzbrojenia dla rebeliantów i dostarczania im informacji wywiadowczych. Niewykluczone również, że do gry włączą się siły specjalne. W weekend pojawiła się informacja, że już dziś w Libii można spotkać brytyjskich komandosów z SAS.

Zachód nie wyśle do Libii wojska, ale nie pozostawi też tego kraju samemu sobie. Nie można przecież pozwolić, by do władzy doszedł ktoś, kto zakręci kurki z ropą płynącą do Europy.