Gingrich prowadzi swoją kampanię kreując się na outsidera zwalczanego przez republikański establishment popierający Romneya, byłego gubernatora Massachusetts. Ten ostatni uchodzi za bardziej "wybieralnego" w konfrontacji z ubiegającym się w tym roku o reelekcję prezydentem Barackiem Obamą. Wybory prezydenckie odbędą się w USA w listopadzie.
- Ludzie mają po prostu dość mówienia im co mają myśleć i co wolno im mówić. Kiedy patrzą na potężnych facetów z Wall Street, na Waszyngton, wiedzą, że nie otrzymają od nich żadnej pomocy i myślę, że ta przepaść wywołuje prawdziwy gniew przeciw establishmentowi - powiedział były szef Izby Reprezentantów w wywiadzie dla telewizji NBC w programie "Meet the Press".
W sobotę, wkrótce po ogłoszeniu wyników w Karolinie Południowej, setki tysięcy ludzi - w tym korespondent PAP w Waszyngtonie - dostali e-maile ze sztabu Gingricha z prośbą o datki wyborcze. Finansowa przewaga Romneya umożliwi publikowanie w mediach na Florydzie, gdzie za dziewięć dni odbędą się następne prawybory, licznych ogłoszeń przedwyborczych agitujących za jego kandydaturą. Oczekuje się, że będą one atakowały Gingricha wypominając mu m.in. jego odejście z Kongresu pod presją oskarżeń o wykroczenia etyczne, a także kontrowersje związane z jego dwoma rozwodami. Gingrich liczy jednak, że zbiórka funduszy w internecie - do czego zwykle odwołują się kandydaci, którzy nie mają poparcia kierownictw swoich partii jak Barack Obama na początku 2008 roku - pozwoli mu zniwelować finansową przewagę Romneya.
zew, PAP