Władze próbują rozwiązać trudną sytuację. W pilnym trybie zmieniono przepisy, wydłużając maksymalny czas pomiędzy śmiercią a pogrzebem z sześciu do dziesięciu dni. Ma to pozwolić wyznaczonym służbom na znalezienie rodzin zmarłych.
Z brakiem miejsc w paryskich kostnicach poradzono sobie, sprowadzając specjalne chłodzone samochody albo urządzając kostnice w przystosowanych namiotach.
Setki zwłok zidentyfikowano i skontaktowano się z bliskimi. Jednak gdy mija dziesięć dni, a rodzin nie udało się odnaleźć, władze nie zwlekają z pochówkiem. Korespondent AP określa go jako tymczasowy. "Te uroczystości pogrzebowe są pełne powagi i nie naruszają czci zmarłych" - zaznaczają urzędnicy paryskiego merostwa.
Tymczasem Francuzi nie mogą dojść do porozumienia, ile ofiar pochłonęła fala upałów, jaka przetoczyła się przez Francję w pierwszej połowie sierpnia. Największa sieć zakładów pogrzebowych, PFG, podała, że w okresie tym zanotowano 10 tys. zgonów więcej niż zwykle. Władze były bardziej wstrzemięźliwe. Apelowały o rozsądek i ograniczały się do mówienia o "tysiącach" ofiar.
Takie dane sprowokowały atak opozycji i części prasy na centroprawicowy rząd. Oskarżano go, że zbyt opieszale zareagował na alarmujące sygnały o upałach, nie przewidując ich konsekwencji.
Teraz jednak we francuskiej prasie dominuje opinia, że za to, co się stało, w równej mierze odpowiada rząd i obywatele. Komentator Renaud Girard napisał np. w "Le Figaro" o "francuskim barbarzyństwie". "Zaopiekowanie się osobami starszymi nie należy do państwa. Należy do nas" - podkreślił Girard.
rp, pap