Abdel Kadyr nie ma jeszcze 50 lat, ale wychudzony i posiwiały wygląda dużo starzej. Stara dżinsowa kurtka wisi na nim jak na wieszaku. Dłonie mu drżą, a oczy są zaczerwienione od płaczu. Bardzo się boi. Abdel Kadyr jest jednym z ponad miliona uchodźców syryjskich, którzy uciekli przed wojną do sąsiedniego Libanu. Ten liczący zaledwie 4,5 mln mieszkańców kraj od początku wojny w Syrii zalewa fala uciekinierów. Dziś co czwarty mieszkaniec Libanu to uchodźca. Abdel Kadyr mieszkał w Homs, trzecim co do wielkości mieście Syrii. Jego kuzyn miał warsztat ślusarski. Obaj tam pracowali. Ale przyszła wojna i rodzina straciła wszystko: dom, warsztat, cały dobytek. Kilku krewnych zaginęło.
Lud tułaczy
Podczas walk Homs stało się bastionem opozycji walczącej z siłami prezydenta Baszara al-Asada. To tam toczyły się najcięższe walki. Dziś nazywane jest „miastem widmem”. Wygląda jak Warszawa po II wojnie światowej. Kto mógł, uciekał. Najbliżej był Liban. Wielu mieszkańców Homs trafiło do prowincji Akkar na północy kraju, tuż przy granicy. Z dachów budynków i ze wzgórz widzą swoją ojczyznę. Od miejsca, w którym teraz mieszka Abdel Kadyr, do granicy jest zaledwie pięć kilometrów. – Nie chcemy stąd wyjeżdżać. Jak tylko zrobi się spokojniej, wracamy – mówi Rehab, żona Abdela. Ich rodzina to jeszcze czwórka dzieci: dwóch nastoletnich synów i dwie córki. Najmłodsza, siedmiolatka, jest kaleką. Urodziła się bez stóp, nie może chodzić. Potrzebuje rehabilitacji, na którą nie ma szans. W Syrii wcale nie robi się spokojniej. Abdel Kadyr dostaje wiadomości od rodziny.
Komunikuje się z nimi, jak większość uchodźców, za pomocą komunikatora internetowego WhatsApp. Dzięki temu wie, że na razie nie ma po co wracać. Miasto jest kontrolowane przez wojsko, wokół panuje przemoc. W Homs nie ma jedzenia, wody ani prądu. Kiedy o tym mówi, znowu zaczyna płakać. Dopiero po chwili wydusza z siebie, czego się boi. – Libańczycy chcą nas wyrzucić do Syrii. Służba bezpieczeństwa już raz tu była – mówi drżącym głosem. Okazuje się, że jego obawy nie są bezpodstawne. – Każdy Syryjczyk, który chce legalnie przebywać w Libanie, musi mieć odnowione dokumenty pobytu – wyjaśnia Wojciech Wilk, prezes Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, jedynej polskiej organizacji, która pomaga uchodźcom w Akkar. Wiza kosztuje 200 dolarów i jest ważna przez pół roku. Syryjczyk musi też znać Libańczyka, który mógłby się za nim wstawić jako osoba zapewniająca mieszkanie i pracę. – Ci ludzie są uchodźcami tylko dla nas, pracowników organizacji humanitarnych. Dla władz Libanu to turyści – podkreśla Wilk i przypomina, że Liban nie podpisał konwencji ONZ o statusie uchodźcy. UNHCR, agenda ONZ ds. uchodźców, szacuje, że w sytuacji takiej jak Abdel mogą być dziesiątki tysięcy osób.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.