Odkąd sięga moja pamięć, nie znam takiego przypadku, aby deklaracja premiera Izraela stawiała znak równości między przejawami wrogości wobec Żydów i wobec jakiegokolwiek innego narodu na świecie. Tak dla państwa żydowskiego, jak i dla żydowskiej diaspory, przekonanie o absolutnej wyjątkowości zjawiska antysemityzmu, było dotąd czymś na kształt ideowego kręgosłupa. Po Holokauście to przekonanie nabrało jeszcze większej mocy i znaczenia. I tu właśnie tkwił często powód, dla którego z Żydami trudno się dyskutowało o kwestiach historycznych. Z uznania wyjątkowości własnego losu, oraz z bezwarunkowego napiętnowania wszelkiej krytyki narodu żydowskiego, Izrael i diaspora żydowska uczyniły najważniejszy probierz politycznej poprawności ludzi na całym świecie. A największą obrazą tej poprawności stała się każda próba traktowania Izraela i Żydów tak samo, jak traktuje się inne państwa i narodowości. Dlatego właśnie tak niezwykłym tekstem jest wspólna deklaracja premierów Netanjahu i Morawieckiego.
Nie jest jakoś szczególnie zaskakujące to, że szef rządu izraelskiego piętnuje używanie terminu „polskie obozy” i zobowiązuje się do walki z tym głupim nawykiem mediów i polityków w różnych krajach, na równi z władzami polskimi. Inaczej niż w Europie czy Ameryce, w Izraelu prawdziwa historia obozów jest doskonale znana. I choć Niemcy, konsekwentnie wspierające politycznie państwo żydowskie i płacące Żydom spore odszkodowania, są z tego tytułu lubiane i popularne w Izraelu, to nikt nie ma tam wątpliwości, kto i po co stworzył obozy w Brzezince czy na Majdanku. Natomiast ewenementem jest zgoda Netanjahu na ustawienie współczesnego antysemityzmu i antypolonizmu na tej samej płaszczyźnie. Nie wiem, w jaki sposób polskim negocjatorom udało się do tego przekonać wysłanników Netanjahu. Mogę tylko przypuszczać, że bez umiejętnej presji Amerykanów, takie cuda by się nie mogły zdarzyć.
Zapewne tylko Waszyngton miał wystarczającą moc po temu, aby skłonić premiera Izraela do tak drastycznej zmiany żydowskiej opowieści o najnowszej historii. I tylko poufnie przekazywane groźby ze strony ekipy Trumpa mogły zmusić PiS do wycofania się z ustawy, o której jeszcze niedawno pisowcy mówili jako o najważniejszym narzędziu obrony polskiej dumy narodowej i historycznej tożsamości. Nietrudno było przewidzieć, że „filopolonizm” Netanjahu nie będzie dobrze przyjęty w całym Izraelu. Nieszczęsna polska ustawa „antydefamacyjna” (wedle ulubionego określenia Jarosława Kaczyńskiego) pobudziła resentymenty antyżydowskie w Polsce i antypolskie w Izraelu. Tego skutku nie zniweczy z dnia na dzień nawet najbardziej przełomowe porozumienie między premierami obu krajów. Rozbudzone złe emocje dały znać o sobie w Polsce już wtedy, gdy w lutym pod Pałacem Namiestnikowskim skandowano hasło: „Ściągnij jarmułkę, podpisz ustawę” pod adresem prezydenta Andrzej Dudy. Ale teraz, po rewolucyjnej dla wielu Żydów deklaracji polsko-izraelskiej, w Jerozolimie podniosły się głosy stanowczego potępienia dla Netanjahu. Jego koalicjant – szef partii Dom i minister oświaty Naftali Bennett – żąda, aby tekst deklaracji został poddany pod głosowanie w Knesecie, gdyż jego zdaniem „to tekst hańbiący, propagujący kłamstwo i szkodliwy dla pamięci o Holokauście”.
Na stronach internetowych Instytutu Yad Vashem (którego znaczenie w sferze globalnego żydowskiego piaru jest trudne do przeceniania) pojawił się zaś oficjalny komunikat odrzucający „błędy i kłamstwa” deklaracji, a wśród nich najbardziej „niczym nieuprawnione zestawienie antysemityzmu z »antypolonizmem«” (przy czym ten ostatni występuje w cudzysłowie jako jakiś wyimaginowany dziwoląg). Netanjahu, który ma ostatnio słabnącą pozycję w Izraelu, narobił sobie dodatkowych kłopotów za sprawą deklaracji z Morawieckim. Ale bez wątpienia na szacunek zasługuje odwaga przywódcy, który bierze na siebie takie ryzyko tylko dlatego, że chce działać zgodnie z politycznym interesem swojego kraju. g

Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Komentarze