Na łamach „Do Rzeczy” razem z Marcinem Makowskim przez trzy lata przeprowadziliśmy prawie 160 rozmów o polityce, których efektem stała się książka pt. „Patrzeć, jak świat płonie”, portretująca obserwowany z dnia na dzień przechył politycznych narracji ze strony globalizmu w kierunku prawicowego populizmu. Od Stanów Zjednoczonych przez Europę Zachodnią po Polskę. Ten trend ostatnio, za sprawą Brazylii, przeniósł się również do Ameryki Południowej. Choć w „Do Rzeczy” zbudowaliśmy stałe grono czytelników, na dłuższą metę tezy, które tam głosiłem, były jak przekonywanie przekonanych. Oczywiście konserwatywni odbiorcy tygodnika nie ze wszystkim musieli się ze mną zgadzać, szczególnie na gruncie walk frakcyjnych wewnątrz polskiej prawicy oraz PiS.
Nie zmienia to jednak istoty mojej decyzji – to właśnie w centrowym „Wprost” mam szansę wpłynąć na kogoś z zupełnie innej politycznej planety. Przekonać do siebie w bitwie idei. Myśląc o tym tygodniku, wyobrażam sobie Stefana Kisielewskiego, który swoimi felietonami pomagał mu wkraczać we współczesność. Jego wartości i bezkompromisowość zostały potwierdzone w postawie, którą „Wprost” przyjął wobec afery taśmowej w 2014 r. – najważniejszej decyzji wydawniczo-dziennikarskiej podjętej przez Michała Lisieckiego i Sylwestra Latkowskiego.
Dzięki niej udało się ujawnić zakulisowe dyskusje biznesowe i propozycje korupcyjne poprzedniej władzy, wobec których nikt, kto nie jest ślepy, albo nie jest „Gazetą Wyborczą”, nie mógł przejść obojętnie. W tym czasie „Wprost” pokazał, na czym powinno polegać prawdziwe dziennikarstwo. Jego rola to nie tylko wstępniaki naczelnych i felietony, ale przede wszystkim wnikliwe śledztwa i patrzenie rządzącym na ręce. Podobnymi rzeczami zajmuję się obecnie w USA w fundacji Open the Books, prześwietlającej wydatki publiczne naszej administracji oraz Project Veritas, tropiącej polityczne skandale i hipokryzję klasy rządzącej, fundacji oraz wielkich korporacji w Ameryce. Nie boimy się w tym celu używać klasycznych metod śledczych – ukrytych kamer, mikrofonów i ludzi, którzy przenikają do skorumpowanych środowisk, aby obnażyć ich modus operandi. We „Wprost” czuję się wreszcie dobrze, bo to tytuł, który rozumie, na czym polega wolność słowa i pluralizm debaty publicznej. Obok siebie mogą tutaj występować teksty lewicowego Jana Śpiewaka i wolnorynkowe. Nie jest również przypadkiem, że jedno z moich pierwszych publicznych wystąpień miało miejsce w 2016 r. na gali wręczenia statuetki Człowieka Roku tygodnika „Wprost”, gdzie wygłosiłem przemówienie podsumowujące politykę nagrodzonego Jarosława Kaczyńskiego.
Podobnie jak wtedy, uważam, że rolą polityków jest „po pierwsze nie szkodzić” i nie ingerować w strefy życia i gospodarki, które mogą się obyć bez ich regulacji. Mam mieszane uczucia, jak PiS sobie na tym polu obecnie radzi i co w tej przestrzeni traci, umie jednak równoważyć to walką z korupcją i stylem rządzenia – nieporównywalnie lepszym od rządów Platformy Obywatelskiej, która ograbiła Polaków ze składek deponowanych w OFE. Obiecuję jednak, że nie będę się bał krytykować rządu zawsze i wszędzie tam, gdzie będę dostrzegać jego słabości, których żadnej władzy nie brakuje. Inaczej sprzeniewierzyłbym się dziedzictwu mojego ojca, Leopolda Tyrmanda, który zawsze potrafił nazywać rzeczy po imieniu. Zwłaszcza teraz, chwilę przed 2020 r. – rokiem Tyrmanda, Polska potrzebuje tych wartości jak powietrza.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.