Początek końca najdroższego w UE hobby o nazwie rolnictwo?
Gra na wyczerpanie to niezła strategia negocjacyjna - przyznał w rozmowie z "Wprost" 26 czerwca wiceminister rolnictwa Jerzy Plewa, który jako obserwator z Polski uczestniczył w obradach ministrów rolnictwa państw Unii Europejskiej w Luksemburgu. Plewa, który uprawia jogging, jakoś przetrwał siedemnastogodzinną nocną debatę, ale szefowie resortów rolnictwa krajów członkowskich musieli być bardzo znużeni, bo w ubiegły czwartek nad ranem uzgodnili zarys reformy wspólnej polityki rolnej (CAP), o którą od lat toczono w unii bezowocne spory.
Najważniejsza zmiana, która będzie wprowadzana od 2005 r., to modyfikacja zasad przyznawania subsydiów dla gospodarstw - dotacje nie będą już uzależnione od rodzaju i wielkości upraw lub hodowli. Zamiast tego unijni farmerzy dostaną z góry określoną dla danego gospodarstwa subwencję, a za jej podstawę posłużą wyliczenia z lat 2000-2002. Pomoc z Brukseli będzie niższa, a uzyskane oszczędności poszczególne kraje będą mogły przeznaczyć na wsparcie inwestycji infrastrukturalnych i ekologicznych na wsi. Nie udało się przeprowadzić zaplanowanej redukcji cen minimalnych. W istocie ograniczyła się ona do zmniejszenia cen masła (o 25 proc. w latach 2005-2009) i mleka w proszku (o 15 proc. przez trzy lata). Sytuacji polskich rolników te ustalenia na razie w niczym nie zmieniają: od 2004 r. nie dostaną oni ani więcej, ani mniej wynegocjowanych dopłat. Dla zachodnich farmerów to jednak rewolucja w prowadzonej od 46 lat CAP, będącej w istocie zaprzeczeniem wszelkich reguł wolnego rynku. Dwa największe zrzeszenia unijnych rolników - COPA i COGECA - potępiły porozumienie i wyraziły obawy, że może ono "doprowadzić do końca rolnej polityki wspólnotowej". Miejmy nadzieję.
Drogi miraż
- Mówimy "żegnaj" polityce, która zakłócała globalny handel żywnością - stwierdził po luksemburskim szczycie Austriak Franz Fischler, unijny komisarz ds. rolnictwa i główny twórca reformy CAP. Gigantyczna pomoc dla rolników w Unii Europejskiej była zawsze solą w oku Światowej Organizacji Handlu i biednych państw. Pochodzący z nich rolnicy nie są w stanie konkurować z "tanią" europejską żywnością, do której eksportu dopłaca Bruksela.
Prowadząc politykę rolną w obecnej formie - komentowano - unia strzela sobie w nogę. Z rozmaitych form dotacji, na które tylko w tym roku przewidziano łącznie 47,4 mld euro, korzysta zaledwie ponad 4 mln unijnych farmerów! Oznacza to, że 1,5 proc. mieszkańców wspólnoty dostaje i wydaje prawie połowę pieniędzy z budżetu Brukseli (dokładnie 46 proc.). Idiotyzm takiej sytuacji był oczywisty od dawna, podobnie jak to, że akcesja dziesięciu nowych członków zmusi unię do zrewidowania CAP. Wszelkie próby ograniczenia wydatków napotykały jednak dotychczas zdecydowany opór takich państw, jak Francja czy Hiszpania, gdzie rolnicze lobby jest stosunkowo liczne i wyjątkowo agresywne (Portugalczycy zgłosili oficjalny protest wobec ustaleń z Luksemburga, wykłócając się o... wysokość kwoty mlecznej na Azorach).
Skromną de facto reformę CAP wymusiło w końcu widoczne gołym okiem bankructwo całego systemu. Miał on zlikwidować nadprodukcję żywności w unii, zapewniając jednocześnie rolnikom odpowiednie dochody, a klientom niskie ceny w sklepach. Zamiast tego Europa dusi się dziś od nadwyżek najdrożej w świecie produkowanej żywności, a rolnictwo stało się drogim hobby uprawianym przez kilka milionów osób spośród ponad 350 mln obywateli unii. Marnotrawienie zaś 0,5 proc. łącznego PKB państw członkowskich nie pozostaje bez wpływu na kiepską koniunkturę całej unijnej gospodarki.
Nihil novi - Poziom dopłat dla polskich
rolników pozostanie bez zmian - uspokaja w rozmowie z "Wprost" komisarz Fischler. Polska już w grudniu 2002 r. w Kopenhadze wynegocjowała dla rolników w pierwszych latach po akcesji tzw. uproszczony system dopłat (uzależnionych od liczby posiadanych hektarów). W Luksemburgu ministrowie rolnictwa ustalili, że pomoc finansowa zostanie zmniejszona tylko dla 1,7 mln unijnych gospodarstw, które otrzymywały dopłaty przekraczające 5 tys. euro (w 2005 r. dostaną o 3 proc. mniej pieniędzy, w 2006 r. o 4 proc. mniej, a w następnych latach do 2013 r. o 5 proc. mniej). Później podobne redukcje mogą objąć najwyżej 28 proc. polskich gospodarstw (inne nie przekroczą limitu dopłat). Złą (lub - jak kto woli - dobrą) wiadomością dla nas jest to, że kontrole gospodarstw będą częstsze i bardziej drobiazgowe, a kary za niespełnianie wymogów niezbędnych do otrzymywania dopłat surowsze.
Prawdziwym problemem będzie dopiero ujednolicenie polityki wobec starych i nowych członków Unii Europejskiej po 2006 r., a polscy rolnicy z pewnością staną się przyczyną niejednej jeszcze nie przespanej nocy ministrów państw wspólnoty. Dyskutowane będą m.in. propozycje zmiany ważnych dla nas limitów produkcji mleka, obniżki cen interwencyjnych na zboże. W końcu jednak i u nas reformę skansenu czas najwyższy zacząć.
Najważniejsza zmiana, która będzie wprowadzana od 2005 r., to modyfikacja zasad przyznawania subsydiów dla gospodarstw - dotacje nie będą już uzależnione od rodzaju i wielkości upraw lub hodowli. Zamiast tego unijni farmerzy dostaną z góry określoną dla danego gospodarstwa subwencję, a za jej podstawę posłużą wyliczenia z lat 2000-2002. Pomoc z Brukseli będzie niższa, a uzyskane oszczędności poszczególne kraje będą mogły przeznaczyć na wsparcie inwestycji infrastrukturalnych i ekologicznych na wsi. Nie udało się przeprowadzić zaplanowanej redukcji cen minimalnych. W istocie ograniczyła się ona do zmniejszenia cen masła (o 25 proc. w latach 2005-2009) i mleka w proszku (o 15 proc. przez trzy lata). Sytuacji polskich rolników te ustalenia na razie w niczym nie zmieniają: od 2004 r. nie dostaną oni ani więcej, ani mniej wynegocjowanych dopłat. Dla zachodnich farmerów to jednak rewolucja w prowadzonej od 46 lat CAP, będącej w istocie zaprzeczeniem wszelkich reguł wolnego rynku. Dwa największe zrzeszenia unijnych rolników - COPA i COGECA - potępiły porozumienie i wyraziły obawy, że może ono "doprowadzić do końca rolnej polityki wspólnotowej". Miejmy nadzieję.
Drogi miraż
- Mówimy "żegnaj" polityce, która zakłócała globalny handel żywnością - stwierdził po luksemburskim szczycie Austriak Franz Fischler, unijny komisarz ds. rolnictwa i główny twórca reformy CAP. Gigantyczna pomoc dla rolników w Unii Europejskiej była zawsze solą w oku Światowej Organizacji Handlu i biednych państw. Pochodzący z nich rolnicy nie są w stanie konkurować z "tanią" europejską żywnością, do której eksportu dopłaca Bruksela.
Prowadząc politykę rolną w obecnej formie - komentowano - unia strzela sobie w nogę. Z rozmaitych form dotacji, na które tylko w tym roku przewidziano łącznie 47,4 mld euro, korzysta zaledwie ponad 4 mln unijnych farmerów! Oznacza to, że 1,5 proc. mieszkańców wspólnoty dostaje i wydaje prawie połowę pieniędzy z budżetu Brukseli (dokładnie 46 proc.). Idiotyzm takiej sytuacji był oczywisty od dawna, podobnie jak to, że akcesja dziesięciu nowych członków zmusi unię do zrewidowania CAP. Wszelkie próby ograniczenia wydatków napotykały jednak dotychczas zdecydowany opór takich państw, jak Francja czy Hiszpania, gdzie rolnicze lobby jest stosunkowo liczne i wyjątkowo agresywne (Portugalczycy zgłosili oficjalny protest wobec ustaleń z Luksemburga, wykłócając się o... wysokość kwoty mlecznej na Azorach).
Skromną de facto reformę CAP wymusiło w końcu widoczne gołym okiem bankructwo całego systemu. Miał on zlikwidować nadprodukcję żywności w unii, zapewniając jednocześnie rolnikom odpowiednie dochody, a klientom niskie ceny w sklepach. Zamiast tego Europa dusi się dziś od nadwyżek najdrożej w świecie produkowanej żywności, a rolnictwo stało się drogim hobby uprawianym przez kilka milionów osób spośród ponad 350 mln obywateli unii. Marnotrawienie zaś 0,5 proc. łącznego PKB państw członkowskich nie pozostaje bez wpływu na kiepską koniunkturę całej unijnej gospodarki.
Nihil novi - Poziom dopłat dla polskich
rolników pozostanie bez zmian - uspokaja w rozmowie z "Wprost" komisarz Fischler. Polska już w grudniu 2002 r. w Kopenhadze wynegocjowała dla rolników w pierwszych latach po akcesji tzw. uproszczony system dopłat (uzależnionych od liczby posiadanych hektarów). W Luksemburgu ministrowie rolnictwa ustalili, że pomoc finansowa zostanie zmniejszona tylko dla 1,7 mln unijnych gospodarstw, które otrzymywały dopłaty przekraczające 5 tys. euro (w 2005 r. dostaną o 3 proc. mniej pieniędzy, w 2006 r. o 4 proc. mniej, a w następnych latach do 2013 r. o 5 proc. mniej). Później podobne redukcje mogą objąć najwyżej 28 proc. polskich gospodarstw (inne nie przekroczą limitu dopłat). Złą (lub - jak kto woli - dobrą) wiadomością dla nas jest to, że kontrole gospodarstw będą częstsze i bardziej drobiazgowe, a kary za niespełnianie wymogów niezbędnych do otrzymywania dopłat surowsze.
Prawdziwym problemem będzie dopiero ujednolicenie polityki wobec starych i nowych członków Unii Europejskiej po 2006 r., a polscy rolnicy z pewnością staną się przyczyną niejednej jeszcze nie przespanej nocy ministrów państw wspólnoty. Dyskutowane będą m.in. propozycje zmiany ważnych dla nas limitów produkcji mleka, obniżki cen interwencyjnych na zboże. W końcu jednak i u nas reformę skansenu czas najwyższy zacząć.
Więcej możesz przeczytać w 27/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.