Kościół atakuje Dana Browna, bo nigdy nie tolerował herezji, choć toleruje ateizm i innowierstwo
Wielu chrześcijan zdumiała gwałtowna reakcja Kościoła najpierw na film "Kod da Vinci" według powieści Dana Browna, a nieco wcześniej na opublikowane właśnie tłumaczenie Ewangelii Judasza. Zdumienie to zupełnie niewczesne: Kościół tolerował ateizm (zjawisko naturalne, lecz dość ograniczone) i innowierstwo, ale nigdy nie tolerował herezji. Bo ta zagraża nie tylko bytowi Kościoła, ale i samej religii.
Kościół zirytowany
Czym jest "Kod Leonarda da Vinci"? Wielką literaturą czy genialną operacją marketingową, wykorzystującą nieodkryte dotychczas zapotrzebowanie współczesnego człowieka na boskość i świętość? Romansidłem, bez żenady czerpiącym z największych świętości zachodniej cywilizacji, czy udokumentowaną próbą racjonalnej rekonstrukcji wydarzeń o charakterze przeważnie mistycznym i transcendentnym? Fiction, by użyć dzisiejszej terminologii, czy zbeletryzowanym dziełem historycznym? I, czymkolwiek jest, dlaczego tak bardzo irytuje Kościół katolicki?
"O co chodzi, przecież to wszystko jest wymyślone. To powieść przygodowa, jakich wiele, luźno oparta na realnych wydarzeniach" - mówią zafascynowani czytelnicy. "Nieprawda, w większości wydań autor utrzymuje, że wszystkie opisy historyczne są udokumentowaną faktografią, a to oczywiste oszustwo" - odpowiadają przedstawiciele Kościoła. Posługując się różnymi pseudonimami, włoski autor Massimo Introvine, w imieniu Kościoła zbija - teza po tezie - rewelacje Browna, choć nie zawsze czyni to w sposób przekonujący. Ciesząc się poparciem Watykanu, emerytowany anchorman amerykańskich telewizji Mario Biasetti przygotował film "The Da Vinci Code: A Masterful Deception", dementujący, a nawet ośmieszający niektóre ustalenia Browna. Film zaczął być rozprowadzany krótko przed premierą obrazu, z którym polemizuje.
Dziesiątki purpuratów wypowiedziało się przeciwko książce Browna, sprzedanej w 40 mln egzemplarzy, ale to było tylko preludium. Bo książkę Kościół potraktował ze względnym pobłażaniem, prawdziwe armaty wytoczył dopiero przeciwko filmowi. Reżyser Ron Howard, który debiutował jako aktor w superpopularnym serialu "Happy Days", zwycięzca Oscara za "Piękny umysł", był do tej pory dobrze postrzegany przez kręgi kościelne. Teraz stał się wrogiem numer 1. Podobny los może spotkać protagonistę filmu Toma Hanksa.
Dwa lata temu, wbrew krytykom świeckiego społeczeństwa, Kościół rzucił na szalę cały swój autorytet, by poprzeć "Pasję" Mela Gibsona, nie bacząc na groźne efekty, jakie mogą wynikać z "zakotwiczenia" ludzkiej wyobraźni w obrazach proponowanych przez australijskiego aktora i reżysera. Dziś jest na odwrót: społeczeństwo świeckie darzy zainteresowaniem i sympatią "wolną interpretację" prawd ewangelicznych z filmu Howarda, a Kościół gwałtownie im się sprzeciwia. Podobny rozdźwięk może być dla Kościoła niebezpieczny i z pewnością jest istotnym signum temporis: współczesny człowiek poszukuje boskości, a Kościół nie zawsze jest w stanie dostarczyć mu przekonującej jej wersji, dlatego człowiek szuka kontaktu z boskością na własną rękę i często u szarlatanów.
Obrona przez atak
Kościół zwykle broni się, atakując. Arcybiskup Genui, Tarcisio Bertone, jeszcze niedawno sekretarz Kongregacji Doktryny Wiary kierowanej przez Josepha Ratzingera, wzywa do bojkotu filmu będącego "pot-pourri głupstw". Wtóruje mu jego następca w kongregacji, kard. Angelo Amato. Nigeryjski kardynał Francis Arinze, od dawna jeden z "papabili", grozi zaskarżeniem do sądu Browna, Howarda i innych twórców za "obrazę Chrystusa i Kościoła". Włoskie Stowarzyszenie im. Benedykta XVI oferuje egzemplarz Biblii w zamian za egzemplarz szkodliwego "Kodu". Powstał, kierowany przez aktywistę partii postfaszystowskiej, komitet Kod da Vinci? Nie, Dziękuję, który zamierza zaskarżyć film za obrazę religii chrześcijańskiej. Arcybiskup Canterbury Rowan Williams, głowa Kościoła anglikańskiego, wybitny teolog, też atakuje Browna, oskarżając go o manipulację mającą na celu ukrycie prawdziwej historii.
To nie wystarcza i Kościół rzucił na szalę swój największy autorytet: 30 kwietnia, podczas maryjnej modlitwy Regina Coeli, transmitowanej na cały świat przez dziesiątki telewizji, papież Benedykt XVI, choć bez wymieniania tytułu, ostro krytykuje dzieło Browna. Nazywa je "powieścią zaciekle antychrześcijańską, pełną kalumnii, obelg oraz błędów historycznych i teologicznych". Tak Kościół zwykł się obchodzić wyłącznie z herezjami. Herezje to jednak kwestia wewnątrzchrześcijańska. Inne religie nie dysponują podobnym pojęciem, choć oczywiście mają swoich "dysydentów". A zatem Dan Brown został potępiony przez Kościół i papieża jako chrześcijanin, który świadomie dopuścił się zbrodni herezji. Bo trzeba wiedzieć, że dla Kościoła herezje dzielą się na materialne (mimowolne) i formalne (popełnione z pełną świadomością). Kościół karze tylko za ten drugi rodzaj i karze okrutnie.
Kod wybuchowy
Jakąż to wybuchową teorię przedstawia "Kod" z punktu widzenia doktrynalnego? Kościół mógłby znieść tezę o Marii Magdalenie jako żonie Chrystusa, ale nie może tolerować twierdzenia, że Chrystus nie umarł na krzyżu, bowiem "zmartwychwstanie jest faktem centralnym dla całego chrześcijaństwa, fundamentalną prawdą, którą należy z całą mocą potwierdzać we wszystkich okresach historycznych" - jak powiedział Benedykt XVI. "A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara" - napisał św. Paweł. To kluczowe słowa dla zrozumienia przeszłych, teraźniejszego i przyszłych konfliktów teologicznych. Kto jak kto, ale Joseph Ratzinger na teologii zna się doskonale i wie, jaką destrukcyjną siłę zawierają herezje. A teza o tym, że Chrystus nie umarł na krzyżu, nie jest nowa. Od stuleci można odwiedzać w hinduskim mieście Shrinagar "grób Jezusa", który wraz z bratem Jakubem i żoną Marią Magdaleną miał uciec przed prześladowaniami Sanhedrynu do Indii, gdzie miał dzieci (potomkowie mają żyć do dziś i można z nimi porozmawiać) i gdzie umarł po długim życiu.
Aby uniknąć destrukcyjnych herezji, Kościół dokonał tysięcy bolesnych wyborów, zrezygnował z ważnej części swojej spuścizny, podał w wątpliwość lub wręcz interweniował w dogmaty, a nawet same boskie przykazania. I teraz, by utrzymać jedność i ideologiczną czystość, nie zawaha się rzucić na stos Dana Browna, Rona Howarda i ich sympatyków. Brown i Howard zostali odsądzeni od czci i wiary: robią to, co robią, wyłącznie z pobudek materialnych, dla mamony, a ich celem jest szkodzenie chrześcijaństwu. Nie przypadkiem Benedykt XVI mówił nie o "powieści antykościelnej", lecz o "antychrześcijańskiej".
Herezja ewangelii Judasza
Podobnie jak Brown został potraktowany Rodolphe Kasser, autor przekładu Ewangelii Judasza, fascynującego i niewątpliwie autentycznego dokumentu koptyjskiego, oczywistego przekładu z wcześniejszego oryginału greckiego. Benedykt XVI wręcz wykorzystał mszę In Coena Domini, by powtórzyć, że Judasz "oceniał Chrystusa, posługując się kryteriami władzy i sukcesu. Jest chciwy: żądza srebrników okazała się ważniejsza od komunii z Chrystusem". "Co czyni człowieka nieczystym - zapytał papież. - To odrzucenie miłości, brak pragnienia miłości, niekochanie".
Przy rewelacjach Browna teza Ewangelii Judasza wydaje się niewinna: Judasz, owszem, zdradził Jezusa, ale uczynił to na jego prośbę, ponieważ Jezus chciał się pozbyć swojej ziemskiej powłoki, by w całej pełni mogła zaistnieć, nieobciążona ludzkimi uwarunkowaniami, jego boska natura. Ale ta pozornie niewinna teza (nienowa, bo wiele sekt chrześcijańskich z pierwszych wieków naszej ery w nią wierzyło) też jest doktrynalnie wybuchowa: natura ludzka nie mogła wszak "krępować" natury boskiej Chrystusa, a motywem działania Mesjasza było zbawienie ludzkości, a nie sublimacja własnej boskiej osobowości.
Kościół zirytowany
Czym jest "Kod Leonarda da Vinci"? Wielką literaturą czy genialną operacją marketingową, wykorzystującą nieodkryte dotychczas zapotrzebowanie współczesnego człowieka na boskość i świętość? Romansidłem, bez żenady czerpiącym z największych świętości zachodniej cywilizacji, czy udokumentowaną próbą racjonalnej rekonstrukcji wydarzeń o charakterze przeważnie mistycznym i transcendentnym? Fiction, by użyć dzisiejszej terminologii, czy zbeletryzowanym dziełem historycznym? I, czymkolwiek jest, dlaczego tak bardzo irytuje Kościół katolicki?
"O co chodzi, przecież to wszystko jest wymyślone. To powieść przygodowa, jakich wiele, luźno oparta na realnych wydarzeniach" - mówią zafascynowani czytelnicy. "Nieprawda, w większości wydań autor utrzymuje, że wszystkie opisy historyczne są udokumentowaną faktografią, a to oczywiste oszustwo" - odpowiadają przedstawiciele Kościoła. Posługując się różnymi pseudonimami, włoski autor Massimo Introvine, w imieniu Kościoła zbija - teza po tezie - rewelacje Browna, choć nie zawsze czyni to w sposób przekonujący. Ciesząc się poparciem Watykanu, emerytowany anchorman amerykańskich telewizji Mario Biasetti przygotował film "The Da Vinci Code: A Masterful Deception", dementujący, a nawet ośmieszający niektóre ustalenia Browna. Film zaczął być rozprowadzany krótko przed premierą obrazu, z którym polemizuje.
Dziesiątki purpuratów wypowiedziało się przeciwko książce Browna, sprzedanej w 40 mln egzemplarzy, ale to było tylko preludium. Bo książkę Kościół potraktował ze względnym pobłażaniem, prawdziwe armaty wytoczył dopiero przeciwko filmowi. Reżyser Ron Howard, który debiutował jako aktor w superpopularnym serialu "Happy Days", zwycięzca Oscara za "Piękny umysł", był do tej pory dobrze postrzegany przez kręgi kościelne. Teraz stał się wrogiem numer 1. Podobny los może spotkać protagonistę filmu Toma Hanksa.
Dwa lata temu, wbrew krytykom świeckiego społeczeństwa, Kościół rzucił na szalę cały swój autorytet, by poprzeć "Pasję" Mela Gibsona, nie bacząc na groźne efekty, jakie mogą wynikać z "zakotwiczenia" ludzkiej wyobraźni w obrazach proponowanych przez australijskiego aktora i reżysera. Dziś jest na odwrót: społeczeństwo świeckie darzy zainteresowaniem i sympatią "wolną interpretację" prawd ewangelicznych z filmu Howarda, a Kościół gwałtownie im się sprzeciwia. Podobny rozdźwięk może być dla Kościoła niebezpieczny i z pewnością jest istotnym signum temporis: współczesny człowiek poszukuje boskości, a Kościół nie zawsze jest w stanie dostarczyć mu przekonującej jej wersji, dlatego człowiek szuka kontaktu z boskością na własną rękę i często u szarlatanów.
Obrona przez atak
Kościół zwykle broni się, atakując. Arcybiskup Genui, Tarcisio Bertone, jeszcze niedawno sekretarz Kongregacji Doktryny Wiary kierowanej przez Josepha Ratzingera, wzywa do bojkotu filmu będącego "pot-pourri głupstw". Wtóruje mu jego następca w kongregacji, kard. Angelo Amato. Nigeryjski kardynał Francis Arinze, od dawna jeden z "papabili", grozi zaskarżeniem do sądu Browna, Howarda i innych twórców za "obrazę Chrystusa i Kościoła". Włoskie Stowarzyszenie im. Benedykta XVI oferuje egzemplarz Biblii w zamian za egzemplarz szkodliwego "Kodu". Powstał, kierowany przez aktywistę partii postfaszystowskiej, komitet Kod da Vinci? Nie, Dziękuję, który zamierza zaskarżyć film za obrazę religii chrześcijańskiej. Arcybiskup Canterbury Rowan Williams, głowa Kościoła anglikańskiego, wybitny teolog, też atakuje Browna, oskarżając go o manipulację mającą na celu ukrycie prawdziwej historii.
To nie wystarcza i Kościół rzucił na szalę swój największy autorytet: 30 kwietnia, podczas maryjnej modlitwy Regina Coeli, transmitowanej na cały świat przez dziesiątki telewizji, papież Benedykt XVI, choć bez wymieniania tytułu, ostro krytykuje dzieło Browna. Nazywa je "powieścią zaciekle antychrześcijańską, pełną kalumnii, obelg oraz błędów historycznych i teologicznych". Tak Kościół zwykł się obchodzić wyłącznie z herezjami. Herezje to jednak kwestia wewnątrzchrześcijańska. Inne religie nie dysponują podobnym pojęciem, choć oczywiście mają swoich "dysydentów". A zatem Dan Brown został potępiony przez Kościół i papieża jako chrześcijanin, który świadomie dopuścił się zbrodni herezji. Bo trzeba wiedzieć, że dla Kościoła herezje dzielą się na materialne (mimowolne) i formalne (popełnione z pełną świadomością). Kościół karze tylko za ten drugi rodzaj i karze okrutnie.
Kod wybuchowy
Jakąż to wybuchową teorię przedstawia "Kod" z punktu widzenia doktrynalnego? Kościół mógłby znieść tezę o Marii Magdalenie jako żonie Chrystusa, ale nie może tolerować twierdzenia, że Chrystus nie umarł na krzyżu, bowiem "zmartwychwstanie jest faktem centralnym dla całego chrześcijaństwa, fundamentalną prawdą, którą należy z całą mocą potwierdzać we wszystkich okresach historycznych" - jak powiedział Benedykt XVI. "A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara" - napisał św. Paweł. To kluczowe słowa dla zrozumienia przeszłych, teraźniejszego i przyszłych konfliktów teologicznych. Kto jak kto, ale Joseph Ratzinger na teologii zna się doskonale i wie, jaką destrukcyjną siłę zawierają herezje. A teza o tym, że Chrystus nie umarł na krzyżu, nie jest nowa. Od stuleci można odwiedzać w hinduskim mieście Shrinagar "grób Jezusa", który wraz z bratem Jakubem i żoną Marią Magdaleną miał uciec przed prześladowaniami Sanhedrynu do Indii, gdzie miał dzieci (potomkowie mają żyć do dziś i można z nimi porozmawiać) i gdzie umarł po długim życiu.
Aby uniknąć destrukcyjnych herezji, Kościół dokonał tysięcy bolesnych wyborów, zrezygnował z ważnej części swojej spuścizny, podał w wątpliwość lub wręcz interweniował w dogmaty, a nawet same boskie przykazania. I teraz, by utrzymać jedność i ideologiczną czystość, nie zawaha się rzucić na stos Dana Browna, Rona Howarda i ich sympatyków. Brown i Howard zostali odsądzeni od czci i wiary: robią to, co robią, wyłącznie z pobudek materialnych, dla mamony, a ich celem jest szkodzenie chrześcijaństwu. Nie przypadkiem Benedykt XVI mówił nie o "powieści antykościelnej", lecz o "antychrześcijańskiej".
Herezja ewangelii Judasza
Podobnie jak Brown został potraktowany Rodolphe Kasser, autor przekładu Ewangelii Judasza, fascynującego i niewątpliwie autentycznego dokumentu koptyjskiego, oczywistego przekładu z wcześniejszego oryginału greckiego. Benedykt XVI wręcz wykorzystał mszę In Coena Domini, by powtórzyć, że Judasz "oceniał Chrystusa, posługując się kryteriami władzy i sukcesu. Jest chciwy: żądza srebrników okazała się ważniejsza od komunii z Chrystusem". "Co czyni człowieka nieczystym - zapytał papież. - To odrzucenie miłości, brak pragnienia miłości, niekochanie".
Przy rewelacjach Browna teza Ewangelii Judasza wydaje się niewinna: Judasz, owszem, zdradził Jezusa, ale uczynił to na jego prośbę, ponieważ Jezus chciał się pozbyć swojej ziemskiej powłoki, by w całej pełni mogła zaistnieć, nieobciążona ludzkimi uwarunkowaniami, jego boska natura. Ale ta pozornie niewinna teza (nienowa, bo wiele sekt chrześcijańskich z pierwszych wieków naszej ery w nią wierzyło) też jest doktrynalnie wybuchowa: natura ludzka nie mogła wszak "krępować" natury boskiej Chrystusa, a motywem działania Mesjasza było zbawienie ludzkości, a nie sublimacja własnej boskiej osobowości.
SKAZANI NA HEREZJE |
---|
Chrześcijaństwo narodziło się słabe teologicznie. Przez pierwsze stulecia było ciągłą walką o doktrynę. Przez 1000 lat judaizm nie wypracował pojęcia "herezja" - chrześcijaństwu wystarczyło 50 lat. Greckie haíresis oznaczało "wybór", a autorstwo słowa heiretikós przypisuje się św. Pawłowi, który w liście do Tytusa używa go w znaczeniu "członek sekty", "odszczepieniec". W liście do Koryntian termin ten odnosi się do zagrożenia rozłamem. W swym drugim liście św. Piotr ostrzega przed zagrożeniem ze strony fałszywych nauczycieli zdolnych wprowadzić podziały do rodzącej się Ecclesii, czyli Wspólnoty. Życie i nauki Jehoszuy, zwanego z grecka Iesusem, pierwsi chrześcijanie znali z opowieści ustnych i pism, które zawierały tak wiele różnic, że nie sposób było na ich podstawie stworzyć spójnej bazy teologicznej i eklezjastycznej. Obok czterech znanych nam dziś ewangelii istniało wiele innych: Judasza, Tomasza, Filipa, Marii Magdaleny, Egipcjan, Prawdy, Dzieciństwa Jezusa, Ewangelia Jezusa Chrystusa, Apokalipsy Pawła i Piotra. Do 325 r., wśród sporów i egzekucji, trwało ustalanie kanonu teologicznego chrześcijaństwa, które odrzuciło tuzin ewangelii gnostyckich (od greckiego gno?ęsis - wiedza). To zapewne owo bogactwo i różnorodność przekazów sprawiły, że wczesne chrześcijaństwo było de facto religią sekt. Nawet dziś, niemal 1700 lat po soborze nicejskim, sugestywnie brzmi wywodzący się z III wieku system filozoficzny manichejczyków, oparty na dualizmie: walce ciemności ze światłem; zła z dobrem o dominację nad wszechświatem. Przejawem zła jest materia, co oznacza, że zło jest wieczne i wszechobecne. Pytania płynące z manicheizmu, np. "czy to Bóg stworzył zło, czy istniało już wcześniej , jednocześnie z nim?"; "jeśli je stworzył, to dlaczego; czy jest częścią jego natury?"; zaprzątają także umysły ludzi trzeciego tysiąclecia. Na soborze nicejskim za jedynie natchnione przez Boga uznano cztery znane dziś ewangelie, ustalono też credo i takie "oczywistości", jak przeniesienie soboty na niedzielę (przykazanie boskie w wersji judaistycznej, uznawanej dziś przez większość wspólnot protestanckich, brzmi "bacz na dzień sobotni i obserwuj go"), zakaz chodzenia do synagogi (wcześniej chrześcijanie, jak i ich "starsi bracia" modlili się w świątyniach żydowskich) czy w ogóle likwidacja trzeciego przykazania: "Nie sporządzisz wizerunku niczego, co na ziemi, głęboko w wodzie i wysoko na niebie", czyniąc z dziewiątego dwa przykazania. Ale dysput o naturze Chrystusa bynajmniej nie wygasił sobór nicejski: wyklęty w Aleksandrii w 321 r. arianizm był oficjalną religią jeszcze prawie cztery stulecia później w państwie Wizygotów, na terenach dzisiejszej Hiszpanii. Zwolennicy bp. Ariusza powtarzali za nim, że Jezus jest Bogiem, ale "był czas, kiedy nie było Jezusa; został on stworzony przez Boga, więc jest mu przyporządkowany". Na przeciwnych krańcach stali monofizyci (i stoją nadal; istnieje co najmniej sześć ważnych Kościołów chrześcijańskich wyznających monofizytyzm), twierdzący, że natura Chrystusa jest wyłącznie boska, a "ludzka" jej część "rozpłynęła" się w boskiej w momencie wcielenia. Te rozważania nie miały natury czysto filozoficznej: przeradzały się w kary - od ekskomuniki do spalenia na stosie (templariusze); w krwawe krucjaty, jak przeciwko katarom (albigensom), bizantyjczykom czy waldensom; i w wojny religijne. Noc św. Bartłomieja (23/24 sierpnia 1572 r.; 3 tys. zabitych) dała początek rzezi hugenotów (20 tys. zabitych), a w efekcie trzem wojnom. Wojna trzydziestoletnia (1618-1648; setki tysięcy zabitych) to też efekt sporów doktrynalnych. |
Więcej możesz przeczytać w 20/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.