Nieznośna lekkość słów

Nieznośna lekkość słów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Lis (fot. WhiteSmoke Studio) 
Przepraszam, ale na moment nie o absolutnie najważniejszym lokatorze Wawelu, lecz o jednym z lokatorów trzeciorzędnych. Zażyczył sobie swego czasu Juliusz Słowacki, by język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa. Chciałeś, Wieszczu? No to masz!
Z niedawnego raportu Biblioteki Narodowej wynika, że większość Polaków odczuwa niejaki wstręt do słowa pisanego. Owa większość z wynalazku Gutenberga korzystać nie zamierza, choćby miało to oznaczać przeczytanie trzech stron druku rocznie. Paradoksalnie jednak w krainie niechęci do słowa pisanego w niezwykłej cenie jest słowo mówione. A już w najwyższej – słowo niewypowiedziane.

Widać to po naszej polityce i jej okolicach. W normalnych krajach słowa są narzędziem polityki. U nas są one jej istotą. Można by nawet rzec, że są jej treścią, gdyby nie to, że są substytutem treści. Nie jest więc w polskiej polityce i w całym życiu publicznym ważne, co kto zrobił, lecz to, co kto powiedział. Tym istotniejsze, gdy powiedział coś nieważnego, a szczególnie istotne, gdy powiedział coś całkowicie bezsensownego.

W tym punkcie owo zarażone słowotokiem i pozbawione treści życie polityczne wchodzi w uroczą symbiozę z życiem medialnym. Ignorancja polityków wymienia życzliwy uścisk z ignorancją dziennikarzy. Politycy nie mają nic ważnego do powiedzenia. Z kolei media uważające, że rzeczy ważne są nudne, nagłaśniają rzeczy całkowicie nieważne. Niechęć szerokich rzesz ludności do słowa pisanego jest zapewne jednym z pomnikowych efektów metodycznej i ogłupiającej ludność działalności polityków i mediów.

Życzą sobie Państwo zapewne przykładów. Proszę bardzo. Oto najważniejsze, jak się wydaje, sądząc po tym, o czym mówią media, wydarzenia ostatnich dni w Polsce. Mecenas Dubieniecki, więzami rodzinnymi związany z największymi patriotami, ale kancelaryjnymi podobno z typami spod ciemnej gwiazdy, powiedział, żeby się od niego odpier….ć. Małżonka mecenasa powiedziała, że Władysław Bartoszewski to nie żaden autorytet. Specjalna komisja zbada z ruchu ust (oto waga słów w Polsce! – komisje czytają z ruchu ust), o czym tuż przed wylotem tupolewa do Smoleńska rozmawiali generał Błasik z majorem Protasiukiem. Poseł Błaszczak obraził się na Monikę Olejnik za to, że nawet nie udaje ona dziennikarki. Uważam, rze (korekto – nie poprawiać!) mają rację poseł Błaszczak i prezes Kaczyński – ich medialni zwolennicy dziennikarzy udają, to dlaczego taka Olejnik udawać nie chce? Właśnie tymi ważnymi dla przyszłości narodu kwestiami zajmowały się w ostatnim czasie media. Na temat kilkudziesięciu bezsensownych słów wypowiedziano kilka tysięcy całkowicie bezsensownych słów. W którym innym kraju przywiązuje się tak wielką wagę do słów? Sam odpowiem. W żadnym innym.

Słowo mówione ma więc u nas swoją wagę i należy je brać poważnie. Ot, choćby słowa prezesa Kaczyńskiego i przewodniczącego Napieralskiego, że koalicji PiS-SLD na pewno nie będzie. Owe słowa uświadamiają obywatelom, że ta koalicja jest całkowicie możliwa, a nawet prawdopodobna, podobnie jak teoretycznie niemożliwa była, a potem całkowicie realna okazała się koalicja PiS-Samoobrona. Koalicja PiS-SLD byłaby nieprawdopodobna wyłącznie wtedy, gdyby liderzy tych partii stwierdzili, że powstanie, jak to swego czasu było z POPiS.

Nawiasem mówiąc, wrażenie robi wzrost akcji przewodniczącego Napieralskiego. Z czego on wynika? Z tego, że przewodniczący do perfekcji opanował sztukę mówienia tak, by niczego nie powiedzieć, oraz okraszania nieistotności słów szerokim uśmiechem. Siedem miesięcy przed wyborami poza zbiorem frazesów i hasłem zliberalizowania ustawy antyaborcyjnej, która oczywiście zliberalizowana nie będzie, o programie SLD nie wiemy nic. I to jest tajemnica sukcesu. Słowa u nas mają moc, ale pod warunkiem że są puste.

Przewodniczący Napieralski oczywiście czyni rozsądnie. Naród, jak pokazuje internet, wyjątkowo niepowściągliwy w kwestii używania słów, oczekuje od swych reprezentantów powściągliwości i pewnej, by tak rzec, obłości, oraz znamionującej głębię beztreściowości i oględności. To zresztą wprawdzie jedyny, ale znaczący dowód, że naród wymaga od polityków czegoś więcej. No może nie aż tak wiele, ale w każdym razie więcej niż od siebie.

Waga słów będzie w Polsce w najbliższym czasie niestety spadała. Można bowiem odnieść wrażenie, że najważniejszych polityków łączy u nas pogarda dla elit, czyli dla tych, którzy „robią w słowach", słowami się zajmują i słowami się przejmują. Poprzedni premier, gdy był premierem, opluwał elity za to, że go nie kochały. Obecny ma elity gdzieś, uważając, że jeśli nawet mu kiedyś pomogły, to teraz mogą mu tylko zaszkodzić. Uważa elity za przydatne o tyle, o ile może im zarzucić ignorancję i obiektywne sprzyjanie wrogowi, czyli o tyle, o ile pomstując na nie, może straszyć ludzi byłym premierem.

W morzu słów błahych, kłamliwych i głupich te są naprawdę ważne i warte szacunku. Dlaczego? Bo są bezdyskusyjnie szczere.