Wystawę „The Human Body Exhibition” zobaczyło ponad 100 tys. Polaków. Nie dziwi to pana?
Tego rodzaju wystawy – spektakle nie tylko martwych ciał ludzkich, ale i zwierzęcych – jak „Piramida zwierząt” Katarzyny Kozyry czy instalacje Maurizia Cattelana – nie są czymś nowym. Przywracają raczej archaiczne doświadczenie, które pozornie wyrugowaliśmy z naszego schludnego współczesnego świata, ale w porównaniu z przeszłością są one zaiste grzeczne.
Mówi pan „spektakle”. Dawniej przyjmowały bardziej wyrafinowane formy?
Publiczne egzekucje, hańbienie zwłok i wystawianie ich na pokaz były widowiskami, których okrucieństwa i okropieństwa dzisiejszy człowiek nie umie sobie nawet wyobrazić. I przyciągały tłumy. 18 sierpnia 1634 r. na potworną mękę i spalenie księdza Urbaina Grandiera, oskarżonego nikczemnie przez osławioną matkę Joannę od Aniołów o konszachty z szatanem i czary, przybyły do Loudun chmary gapiów. W XVIII-wiecznymLondynie nawet sprzedawano bilety na wieszanie na szubienicy Tyburn i cieszyły się one wielkim wzięciem. A w XVII stuleciu w Anglii było ponoć aż 40 tys. szubienic. I z reguły zwłoki, dla większej trwałości polakierowane smołą, wisiały na nich przez całe lata w specjalnych żelaznych klatkach. Takie praktyki miały miejsce jeszcze w wieku XIX. Co więcej, angielskie prawo nakazywało od 1752 r. nie tylko wieszanie złoczyńców, ale i ich pokrojenie.Co było następnym krokiem?
Między 1803 a 1818 r. pojawiły się widowiska jak z „Frankensteina”: na oczach publiki uczeni medycy przepuszczali przez trupy powieszonych prąd elektryczny. Pobudzeni tak nieboszczycy wykrzywiali się, kopali, wskazywali palcem ludzi z widowni. Jedni widzowie mdleli, inni – przekonani, że dokonało się rzeczywiste zmartwychwstanie – domagali się powtórnej egzekucji.
Tak się bawiła gawiedź, a możni?
W 897 r. w Rzymie jeden z papieży wyciągnął z grobu swojego poprzednika Formozusa, ubrał w pontyfikalne szaty i urządził mu trzydniowy formalny proces. Po czym z Formozusa zwleczono papieski strój, obcięto mu trzy palce, „które błogosławiły lud”, a zwłoki włóczono po ulicach i wrzucono do dołu dla ubogich. Papieskiemu oprawcy jeszcze było mało: po paru dniach wygrzebał trupa, kazał go pociąć na kawałki i wrzucić do Tybru. Nazwano to później trupim synodem. Ludzie rzeczywiście chcieli i chcą to oglądać. Wszystkie wypadki czy katastrofy gromadzą gapiów, często bezczelnych i na swój sposób beznamiętnych, a na pewno nieświadomych, że sprowadziło ich w takie miejsca tabu związane ze śmiercią.
Martwe ciało to najstarsze tabu?
Pewnie tak, z tym że łączy ono tę swoją dawność i pierwotność z tabu erotycznym, związanym z płodnością. Płodność jest najlepszą odpowiedzią na śmierć – stąd takie powiązanie. Wkraczamy tu w najwyższe tajniki życia. Trup musi być tabu, ponieważ znajduje się jakby na granicy między życiem a nicością. Niesie więc wiele znaczeń, które niepokoją i fascynują, czynią zarazem i świętym, i przeklętym, groźnym i ciekawym. Z tego względu te miriady praktyk, które rozmaite kultury i religie wyczyniają ze zwłokami, wynosząc je na ołtarze i wyświęcając, albo też przeciwnie – znieważając. A często te dwie postawy mieszają się z sobą. Wszystko to antropologowie nazywają dość nieładnie, ale trafnie – drugim życiem trupa.
Więcej można przeczytać w 33 numerze tygodnika "Wprost" (33/2013) .
Najnowszy numer "Wprost" od niedzielnego wieczora będzie dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" będzie także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania .