Katocelebryci. Ludzka twarz Kościoła

Katocelebryci. Ludzka twarz Kościoła

Dodano:   /  Zmieniono: 
ZDJĘCIE: YOU TUBE 
Gotują, rapują, piszą. W dodatku dobrze się przy tym bawią, zyskując coraz większą popularność. I nieustannie muszą odpowiadać zdziwionym, że wiara, sutanna i koloratka nie zabijają pasji zwykłych śmiertelników.

Siostra Aniela to zwierzę medialne. – Praca z nią to przyjemność, niepotrzebne są ani duble, ani nawet scenariusz. S. Aniela staje i gotuje, wykonując bezbłędnie kolejne czynności. Nieważne, w jakich warunkach i gdzie kręcimy program – mówi ks. Kazimierz Sowa, dziennikarz, dyrektor Religia TV, w którym salwatorianka ma swój kulinarny show „Anielska kuchnia”. – Rzeczywiście doskonale czuję się na wizji. Kamery, światła, ekipa w ogóle mnie nie krępują – mówi zakonnica. To widać. Dlatego też siostra zapraszana jest jako ekspertka do tak wielu programów katolickich i niekatolickich stacji. – Ja kocham gotowanie, bo dla mnie to najpiękniejszy przejaw tego, jak można służyć drugiemu człowiekowi – dodaje siostra.

Na co dzień rzeczywiście służy. Przez 15 lat gotowała w domu rekolekcyjnym salwatorianów w Trzebini. Również dla Karola Wojtyły, wówczas jeszcze kardynała, który regularnie odwiedzał klasztor. – Czy był wymagający? – wspomina siostra. – W ogóle. Nigdy nie miał żadnych specjalnych życzeń ani żądań. Czasem przychodził do kuchni tylko po kwaśne mleko – mówi. Dzisiaj s. Aniela dba o żołądki seminarzystów Wyższego Seminarium Duchownego Salwatorianów w Bagnie na Śląsku. To, bagatela, 200 głodnych mężczyzn. Wyzwanie jak na poligonie. – Ale – mówi zakonnica – miłe, bo przyszli księża potrafią docenić i się odwdzięczyć. Dzwonię na furtę seminarium. – Macie tu z s. Anielą naprawdę dobrze – mówię.

– Bardzo – potwierdza jeden z seminarzystów. – Jakie jest jej popisowe danie? – pytam. – Ciasto – odpowiada mój rozmówca bez chwili zastanowienia. – Ale nie potrafię dokładnie powiedzieć jakie, bo ja niestety nie znam się na kuchni – dodaje speszony. Na świecie osoby duchowne od dawna realizują swoje pasje poza Kościołem, również w mediach. Już w latach 90. jedną z gwiazd telewizji BBC stała się karmelitanka Wendy Beckett, która poprowadziła serię filmów dokumentalnych o historii sztuki. Tłumaczyła też średniowieczne rękopisy i wydała kilka książek o sztuce. Część z nich została przetłumaczona na język polski. U nas celebryci w sutannach i habitach wciąż budzą zainteresowanie i zdziwienie. A razem z nimi pojawia się pytanie, czy ich obecność pomoże, czy raczej zaszkodzi wizerunkowi Kościoła. – Zależy od tego, w jakim kontekście pojawią się na świeczniku. Jeśli będą to osoby takie jak np. ks. Piotr Natanek, raczej nie wyjdzie to Kościołowi na dobre. Ale jeżeli będą to postacie pokroju s. Anieli, to dlaczego Kościół miałby ich nie pokazywać? – mówi Anna Jupowicz-Ginalska, medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego.

EWANGELIZACJA ZNAD KOTLETA

S. Anastazja Pustelnik ze Zgromadzenia Córek Bożej Miłości na co dzień gotuje krakowskim jezuitom. Przez „Gościa Niedzielnego” została okrzyknięta pierwszą kucharką RP. Nie bez przyczyny, wszak ma na koncie już ponad 1,5 mln sprzedanych książek o gotowaniu. Z jej porad korzystają gospodynie domowe z niemal każdego zakątka Polski. I zawsze tłumnie idą na spotkania z autorką, co s. Anastazję peszy, bo ciągle jeszcze nie przyzwyczaiła się do popularności i rozgłosu.

Pisze także s. Aniela, niedawno wydała piątą i, jak mówi, ostatnią na razie książkę kucharską „Anielskie babeczki”. – Kiedy zaczynałam, w zasadzie poza „Kuchnią polską” nie było w Polsce dobrych przewodników po gotowaniu. Teraz mamy ich zatrzęsienie. Dlatego stwierdziłam, że zacznę szukać zajęcia gdzie indziej. Na razie w telewizji – mówi. Ale tam gotującej siostrze też już wyrasta konkurencja. I to męska. W nowej internetowej Boskiej TV „Boską ucztę” zapewnia dominikanin o. Wojciech Jędrzejewski. I od progu oświadcza, puszczając oko do widzów TVN- -owskiego kulinarnego show „Master Chef”: „Nie oddam fartucha!”.

– Program to dobra zabawa, ale nigdy nie zapominam o tym, co w tym najważniejsze – mówi o. Wojciech. – Występ ma być tylko formą rozmowy o Bogu, bo to jest moim zadaniem jako duchownego – podkreśla. Na pomysł połączenia gotowania i głoszenia Słowa Bożego wpadły szefowe Boskiej TV Jola Gwardys i Ania Wasiewicz. Nie jest to łatwe zadanie. – Wykonywanie dwóch równie kreatywnych czynności naraz, każdej na zupełnie innej płaszczyźnie, więc gotowania i rozmowy o sprawach najważniejszych, to nie lada wyczyn – podkreśla o. Wojciech. – To dużo bardziej skomplikowane niż prowadzenie talk-show, czym zajmowałem się wcześniej. Mimo że można cofnąć taśmę i zrobić powtórkę, bo nie występuję na żywo, to szalenie męczące – dodaje. – Co ojciec gotuje najchętniej? – pytam. – Najchętniej kombinuję z mięsami. Czerpię z różnych tradycji, ale lubię męską i treściwą kuchnię – śmieje się.

O. Wojciech w ogóle gotowanie traktuje po męsku. Jest z wykształcenia kucharzem, jednak gdy wstąpił do dominikanów, na dość długo zrobił sobie przerwę od kuchni. Wrócił do niej trochę z musu. – Kiedy przenieśliśmy się do klasztoru w Łodzi, okazało się, że nie ma kto objąć rządów w kuchni i musimy zająć się tym sami. Zaczęła się nawet między nami taka męska rywalizacja, kto będzie najlepszy – śmieje się o. Wojciech. Gotowanie, czy to w zakonie, czy przed kamerami, traktuje konkretnie i zadaniowo. I stara się jak najlepiej zdawać swój egzamin. – Lubię to, co robię, dobrze się przy tym bawię, ale cały czas pamiętam o jednym: jestem księdzem, nie celebrytą – mówi.

POZYTYWNE ZAJAWKI

– Celebryta? Ależ ja w ogóle nie czuję się kimś takim – zaprzecza też ks. Jakub Bartczak, wikariusz we wrocławskiej parafii pw. św. Elżbiety, nieco speszony moim telefonem. Ma 32 lata, ponad 21 tys. fanów na Facebooku. Młody przystojny muzyk śpiewający o Bogu. I to raper!

Rapował, zanim jeszcze włożył koloratkę. Po święceniach przestał, bo nie wyobrażał sobie, że Boga i hip-hop da się pogodzić. Okazało się, że można. I że nie da się żyć bez muzyki. I chociaż upiera się, że chce być zwykłym księdzem, to chyba nie do końca mu się to udaje. Po wydaniu krążka „Powołanie” z 14 kawałkami o Biblii, Bogu i wierze zrobiło się o nim naprawdę głośno. Po pierwsze, dlatego że ksiądz. Po drugie, że nagrał naprawdę dobrą płytę. – Ten haczyk „na księdza” to prosty chwyt reklamowy – uważa Anna Jupowicz-Ginalska. – Przyznam szczerze, że sama się na niego złapałam. Kiedy zobaczyłam gdzieś w internecie, że duchowny wydał płytę hiphopową, kliknęłam na link z czystej ciekawości, że oto dzieje się coś niecodziennego. Dopiero po chwili słuchania pomyślałam, że to naprawdę dobra muzyka, z dobrym bitem i fajnym tekstem – mówi.

Dla ks. Bartczaka muzyka to pozytywna zajawka. Jak się okazało, dla jego odbiorców też. Płyta, chociaż nie można jej kupić w sieciowych salonach, a jedynie zamówić przez stronę internetową księdza, sprzedaje się i cieszy zainteresowaniem. Czy to oznacza sławę, trasy koncertowe i rozgłos? Na razie wydaje się, że raczej nie, bo wikariusz Jakub nie ma na to czasu. Jest tak bardzo pochłonięty sprawami parafii, że trudno nawet złapać go na kilkuminutową rozmowę.

Podobnie jak ks. Jakub zdziwienie wywołuje też ks. Andrzej Daniewicz z warszawskiej parafii Pallotynów przy ul. Skaryszewskiej, lider rockowego zespołu La Pallotina. Przyzwyczaił się do powszechnego zaskoczenia, że duchowni potrafią robić coś poza modleniem się i odprawianiem mszy. Najczęstsze pytanie, które słyszy, to: „Jak to, księża też grają rocka?”. Zespół istnieje już osiem lat i dobrze sobie radzi. Ma menedżera, trasy koncertowe i kilka płyt w portfolio, a sam ks. Daniewicz równolegle nagrał kilka solowych albumów w stylistyce jazzowej. Kiedy staje na scenie, zwykle wywołuje trzy fale zdziwienia. Pierwszą, że liderem zespołu jest ksiądz, który w dodatku jest jedynym duchownym w kapeli – reszta muzyków to świeccy mężczyźni, prywatnie mający rodziny i dzieci. Drugą, że gra rocka, bo przecież to się zupełnie nie kojarzy z Kościołem. I trzecią – że grają porządną, mocną muzykę. Zdaniem Jupowicz-Ginalskiej osoby duchowne, które wykraczają poza utarte schematy skojarzeń z koloratką i sutanną, padają ofiarą stereotypowego myślenia widzów. Nie mogą się przebić do mainstreamu, mimo że są charyzmatyczni medialnie, mają wykształcenie, wiedzę i kompetencje. – A jednocześnie zarzuca się Kościołowi, że nie próbuje nawiązywać dialogu z ludźmi i odpowiadać na potrzeby zmieniającego się świata, że żyje w oderwaniu. A kiedy to robi, traktuje się to od razu jako nachalną indoktrynację – zauważa ks. Sowa.

DYSCYPLINA I POKUSA

Tak jak ks. Jakub, Daniewicz był muzykiem, jeszcze zanim przyjął święcenia. To trochę taki człowiek orkiestra. Gra i na pianinie, i na gitarze. Był organistą. Śpiewa. Już jako ksiądz studiował jazz i muzykę rozrywkową na akademii w Katowicach. A kiedy dołączył do pallotynów, przerzucił się na rocka – jak sam go określa – kapłańskiego. To zakonnicy wpadli na pomysł, żeby wykorzystać jego umiejętności. – Muzykowanie to dla mnie nie tylko hobby. Raczej rodzaj apostolstwa, bo zajmuję się tym niejako służbowo. Ale oczywiście łączy się to z wielką frajdą – mówi. Gra przede wszystkim na imprezach związanych z Kościołem, choć nie tylko. – Zaliczyliśmy kilka dużych świeckich grań. Parę razy zdarzało mi się nawet występować na weselach. Nigdy nie ukrywam, że jestem kapłanem. Tym bardziej miło było mi patrzeć, że to, co robimy, się podoba – dodaje.

Czy sława może wciągnąć? – pytam gotującego o. Wojciecha. – Może. Dlatego ważne jest, żeby pamiętać, po co to wszystko się robi, co jest nadrzędnym celem. Miałem taki moment kilka lat temu, kiedy prowadziłem zupełnie inny program telewizyjny, że wciągnąłem się za bardzo i za bardzo zaczęło mi się to podobać. Spasowałem na jakiś czas, postawiłem sobie granicę. I uważam, że to była najlepsza decyzja, jaką mogłem podjąć.

Popularność nie zawsze jawi się w różowych barwach. Fabian Błaszkiewicz to zakonnik znany z niekonwencjonalnych metod duszpasterskich i charyzmy. Lubi i umie rozmawiać z ludźmi. Na jego wykładach o wierze są zawsze tłumy. Nagranie z łódzkiego spotkania Odnowy w Duchu Świętym na YouTube obejrzało blisko 20 tys. osób. Błaszkiewicz już kilka lat temu założył kapelę, w której śpiewał, że jest anarchistą i zwolennikiem Kościoła wojującego. Później zajął się szkoleniami z treningu personalnego i motywacji. Jako rekolekcjonista miał w tej dziedzinie świetne wyniki. Proboszczowie bili się o to, żeby to właśnie Błaszkiewicz prowadził spotkania w ich parafii. Zdarzało się, że na mszach, które odprawiał, brakowało miejsc.

Pasja pochłonęła go jednak do tego stopnia, że na drugi plan zeszły sprawy zakonu. Błaszkiewicz po urlopie nie wrócił na czas do parafii. Jezuici ukarali go suspensą. On sam o tej decyzji niespecjalnie chce rozmawiać. Deklaruje jedynie, że chociaż nie podjął jej sam, uszanuje ją. I że to nic nie zmienia w kwestii jego wiary. Ks. Sowa: – Zarówno księża, jak i siostry zakonne to ludzie z krwi i kości, którzy mają swoje fascynacje. Ale jeżeli ktoś jest świetnym kucharzem i nosi sutannę, nie powinno to zmieniać jego postrzegania Kościoła i jego misji, bo ta jest wyraźnie nakreślona.

KOŚCIÓŁ WYCHODZI DO LUDZI

Kościelni celebryci nie wszystkim muszą przypaść do gustu. Jeżeli wychodzą poza programy stacji religijnych, jak Religia czy Boska TV, a ich książki przekraczają ramy półek katolickich księgarni, posądzani są o nachalne wpychanie Boga, gdzie się tylko da, i o ukrytą indoktrynację. Ks. Daniewicz czasem narzeka, że zwykle na początku koncertu publiczność nie jest mu zbyt przychylna, bo spodziewa się po nim nawracania i ewangelizacji. Na szczęście, kiedy zaczyna grać i okazuje się, że to nie jest jakiś kiepski księżowski kawałek z gitarą w ręku, ale poważniejsza sprawa, nastawienie się zmienia.

Duchowni biorą pod uwagę, że mogą się spotkać co najmniej z rezerwą ze strony widzów czy słuchaczy. Tymczasem, jak uważa Jupowicz-Ginalska, Kościół ma dzięki nim szansę pokazać swoją bardziej ludzką twarz. – Jeśli nie odmawiamy obecności w mediach postaciom z drugiego bieguna, to dlaczego mamy odmawiać osobom, które otwarcie przyznają się do wiary? Wpisanie takich osób w szerszą komunikację na pewno by nie zaszkodziło. Trzeba tylko wyważyć, kto sprawdziłby się wizerunkowo – mówi.

Takich osób jest coraz więcej. Od lat w mediach jest obecna s. Małgorzata Chmielewska czy kolejna mistrzyni kuchni s. Leonilla. – Przez takie osoby Kościół stara się wychodzić do ludzi. Pokazać, że też się zmienia i nadąża za oczekiwaniami. Ale kiedy już to robi, wszyscy mówią: popatrzcie, zamiast zajmować się kazaniami i nauką religii, zajmują się muzyką, robią koncerty, lansują się i chodzą po mediach – mówi ks. Sowa. – Tymczasem często w większym stopniu niż duchowni celebrytami katolickimi są świeccy publicyści, lansujący się na swojej wierze i Kościele. Tyle że ich nikt nie rozlicza – dodaje. Jupowicz-Ginalska podsumowuje krótko: medialne postacie są Kościołowi jak najbardziej potrzebne, zwłaszcza teraz, kiedy zarzuca się mu, że kompletnie nie nadąża za duchem czasu i zmianami. Każda instytucja ma ambasadorów marki. Media są na tyle pojemne, że dla wszystkich powinno znaleźć się miejsce. Dla tych w habicie i z koloratką też. ■


Tekst ukazał się w numerze 51-52 /201 3 tygodnika "Wprost".

Najnowszy numer "Wprost" będzie dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" będzie   także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a.