Dla naszych firm Europa jest już za mała

Dla naszych firm Europa jest już za mała

Dodano:   /  Zmieniono: 
biznes fot. stockphoto mania/fotolia.pl
Etiopia pokochała nasze traktory, na południe od Sahary piją wódkę z białostockiego Polmosu, w Gwinei polska firma szuka złota. Dla naszych firm Europa jest już za mała.

Otwieram już nie tylko drzwi, lecz także świadomość, że Polak może wygrać z Shellem w Afryce. To ja wykupiłem Shella, a nie Shell mnie. Na naszej nigeryjskiej koncesji chcemy wydobywać nawet 250 tys. baryłek ropy na dobę, czyli tyle, ile Polska zużywa dziennie – mówił dla „Wprost” Jan Kulczyk. To on jako jeden z pierwszych polskich biznesmenów zaczął inwestować na Czarnym Lądzie i wprowadził modę na Afrykę. Jego śladem poszli inni. Maciej Nawrocki , jeden z bohaterów listy 100 najbogatszych Polaków, buduje w Nigerii dwie fabryki materacy łóżkowych. Spółka Krezus należąca do rekina polskiej giełdy Romana Karkosika szuka złota w Gwinei. Grupa Azoty Zakłady Chemiczne „Police” zainteresowała się senegalskimi fosforytami. Farmaceutyczny miliarder Jerzy Starak przejął i rozbudowuje fabrykę leków w Algierii.

Ekspansja polskich firm nie ogranicza się tylko do Afryki. W modzie są inne rynki trzecie. Drobiowy potentat Kazimierz Pazgan zamierza wybudować w Chinach i Indonezji jedne z najnowocześniejszych zakładów mięsnych na świecie. Toya SA, wrocławski producent i dystrybutor narzędzi, przejął w połowie zeszłego roku swojego chińskiego odpowiednika, spółkę Yato Tools z Szanghaju. Dla polskich przedsiębiorców krajowy, a nawet unijny rynek okazały się zbyt małe. Ekspansja na inne kontynenty nie dotyczy tylko firm należących do najbogatszych Polaków. Po Afryce i Azji krążą przedstawiciele małych i średnich firm, które chciałyby rozpocząć tam swój biznes. Bez wsparcia rządu i polskich banków nie jest to jednak łatwe zadanie.

MARSZ NA AFRYKĘ

XXI w. będzie stuleciem Afryki – powiedział Olusegun Obasanjo, dziś już były prezydentNigerii. Jego słowa potwierdza statystyka. Według Banku Światowego żaden inny kontynent nie rozwijał się w ostatniej dekadzie tak prężnie. 17 z 50 najbardziej dynamicznie rosnących gospodarek świata leży właśnie na Czarnym Lądzie. Średni roczny wzrost krajów afrykańskich w minionym dziesięcioleciu wynosił 5- 10 proc. Rekordowe wyniki zaliczyła leżąca w południowo-zachodniej Afryce Angola. W 2007 r. gospodarka tego kraju urosła aż o jedną czwartą! Kraj stał się też drugim największym producentem ropy naftowej na całym kontynencie. Obok miast pełnych drapaczy chmur, galerii handlowych i nowych estakad w Angoli kwitnie jednak bieda. Średnia długość życia wynosi tam zaledwie 55 lat, panuje ogromna śmiertelność niemowląt, a 35 proc. Angolczyków żyje w ubóstwie.

Prognozy dotyczące Czarnego Lądu idą jeszcze dalej. Są wyliczenia, które udowadniają, że Afryka skrywa 40 proc. nienaruszonych surowców na planecie i oferuje 60 proc. nieuprawianej ziemi rolnej. To właśnie z tych atutów przyjechał korzystać tutaj polski biznes. Pod koniec ubiegłego roku Zakłady Chemiczne „Police” rozpoczęły budowę drugiej kopalni fosforytów w Senegalu, która ma zacząć działać w ostatnim kwartale tego roku. Już istniejąca kopalnia wydobyła w ubiegłym roku dla Polic 200 tys. ton surowca. Senegalska kopalnia pokrywa w jednej czwartej całe zapotrzebowanie zakładów na fosforyty (800 tys. ton), niezbędne do produkcji nawozów. Na początku ubiegłegoroku spółka Romana Karkosika zakończyła pierwszy etap poszukiwania złota w rejonie Mandiana, jednej z prefektur we wschodniej części Gwinei. Spółka Krezus zdobyła również koncesję na poszukiwanie boksytów. Ich zasoby są szacowane nawet na 60 mln ton.

W Afryce Środkowej swoje inwestycje prowadzi również m.in. PGNiG, które poszukuje ropy i gazu. Z kolei w RPA własną spółkę prowadzi katowicki Kopex. Dostarcza lokalnym firmom zaawansowaną elektronikę dla górnictwa. Afryka kusi jeszcze bardziej, jeśli się spojrzy na skalę możliwości biznesowych.

2976

– tyle polskich firm zajmuje się eksportem do Afryki

2219

– tylu mamy polskich importerów z krajów afrykańskich

Jan Kulczyk tylko z jednej nigeryjskiej koncesji chce wydobywać tyle ropy, ile dziennie wykorzystuje Orlen, Lotos i cały nasz przemysł chemiczny. Nic więc dziwnego, że swoich sił na Czarnym Lądzie próbują także firmy spoza branży wydobywczej. Polmos Białystok sprzedaje alkohole, Mokate – kawę, Pamapol eksportuje słoiki z polskimi pulpetami i gołąbkami. W tym roku do Etiopii może też trafić 5 tys. polskich ursusów wartych 100 mln dolarów. Henryk Hałajko z podlaskiego przedsiębiorstwa spożywczego ZC „Polesie” sprzedaje w Afryce to, czego nigdy nie kupiłby żaden Europejczyk. Krowie skóry, świńskie głowy. Hitem eksportowym są polskie chipsy zrobione z wysuszonej byczej skóry. – Żeby osiągnąć sukces na rynku afrykańskim, firma musi mieć długą historię i być absolutnie wiarygodna. Nigeryjczycy zalewani są podróbkami z Chin, które są tańsze, ale ich jakość jest niekontrolowana.

Jakiś czas temu wybuchła afera, kiedy się ludzie zatruli podrobionymi chińskimi lekarstwami, więc nic już nie chcą ani z Chin, ani z Indii. Byłem kilka razy w Nigerii, założyłem tam firmę i czuję dobrą atmosferę. Ale oczywiście musieliśmy wziąć do spółki córkę państwowego dostojnika, żeby ułatwić formalności – tłumaczył Hałajko w jednym z wywiadów. Nie każdemu przychodzi to jednak tak łatwo.

UJARZMIĆ AZJĘ

Kiedy parę lat temu Kazimierz Pazgan wpadł na pomysł budowy w Indonezji jednego z najnowocześniejszych zakładów przetwórstwa drobiu na świecie, poszedł do polskich banków z prośbą o kredyt. Wszystkie odesłały go z kwitkiem. – Nasze banki nie mają doświadczenia w kredytowaniu zagranicznych inwestycji. Działają przede wszystkim w Polsce. Boją się wychylać poza nasze granice – mówi Pazgan. Nie chciał iść do zagranicznych instytucji, bo bał się konkurencji. – Zagraniczne banki są cwane. Działają z firmami ze swoich krajów, które tylko czekają na to, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o konkurencji. Gdyby udzielili mi kredytu, musiałbym pokazać im moje kanały dystrybucyjne, składy produktów, technologię. Prowadzę swoją firmę 30 lat i przez ten czas zachodnie zakłady starają się skopiować mój model biznesowy. Nie wyłożę swojej firmy na srebrnej tacy zagranicznemu bankowi – uzasadnia swoją decyzję. Zdaniem Pazgana właśnie teraz polskie banki stoją przed ogromną szansą na zagraniczną ekspansję. Polscy przedsiębiorcy mogliby z nimi ramię w ramię przecierać szlaki na zagranicznych rynkach. Ale rodzime instytucje finansowe za bardzo się do tego nie kwapią.

Ostatecznie Pazgan skorzystał z oferty chińskiego banku. – Tam też uruchomimy nasze zakłady, więc zagrożenie, że ktoś skopiuje nasz model biznesowy, jest mniejsze – tłumaczy i od razu podaje przykład zza naszej zachodniej granicy. – Kiedy niemiecka firma inwestuje za granicą, zaraz za nią idzie niemiecki bank, który udziela kredytu, a państwo zabezpiecza go gwarancjami. W ten sposób przedsiębiorca czuje się spokojny i może realizować inwestycje – mówi założyciel Konspolu. Problemem jest rządowe wsparcie dla polskich przedsiębiorców inwestujących na rynkach trzecich. A raczej jego brak. Kiedy właściciel polskiej firmy myśli o inwestowaniu w Chinach, trudno ogarnąć mu w pojedynkę tak ogromny rynek. Potrzebuje wsparcia logistycznego, kontaktu z tamtejszym rządem, dostępu do kanałów dystrybucji. W Niemczech w takich sprawach pomaga dyplomacja. W niemieckiej ambasadzie w Chinach pracuje armia trzystu dyplomatów, którzy mają jedno zadanie: pomóc rodzimym firmom w zaistnieniu na chińskim rynku. W Polsce taką samą misję wyznaczono zaledwie trzem osobom zatrudnionym w Ambasadzie RP w Pekinie.

Nasz rząd już dawno powinien pomyśleć o międzynarodowej platformie logistycznej, która ułatwiłaby polskim eksporterom debiut na rynkach trzecich. Zamiast tego kolejni politycy wolą jechać za granicę z koszem pełnym polskiego jedzenia, przekonując, że jest pyszne. I po oficjalnym uścisku dłoni w blasku fleszy wrócić spokojnie do kraju, oświadczając, że rozmowy były długie i intensywne. Najczęściej nic z nich nie wynika, a polscy producenci muszą snuć plany zagranicznej ekspansji na własną rękę i w pojedynkę kalkulować jej ryzyko.

Polska dyplomacja musi przestawić się z politycznej na gospodarczą. Byleby nie w odmianie kabanosowej, która polega na tym, że kolejni ministrowie wymachują za granicą kawałkiem kiełbasy (pokazują polskie jabłka, chwalą się koszami truskawek itp.), w ten sposób chcąc ułatwiać naszym firmom eksport. 

(Wprost nr 19/2015)