Polityka miłości do absolwentów

Polityka miłości do absolwentów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Myli się ten kto sądzi, że Donald Tusk nie dotrzymuje swoich obietnic zawartych w expose z 2007 roku. Nasz premier konsekwentnie realizuje politykę miłości. Niestety miłość bywa czasem ślepa, a jej najnowszym przykładem jest błyskawiczna kariera córki ministra finansów Jacka Rostowskiego.
Maja Rostowska do gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych trafiła niemal wprost z uczelni. Czyż nie jest to wyraz głębokiej miłości do absolwentów, którym przecież trzeba dawać szanse?  Tymczasem złośliwi (wszędzie ich pełno) kręcą nosem, że to zbyt błyskawiczny awans, a za całą sprawą niechybnie stoi papa Rostowski. A przecież nie tylko Polska wspiera młodych i zdolnych. Taki Jon Favreau ma zaledwie 29 lat – a już od pięciu (sic!) lat pisze przemówienia dla Baracka Obamy. Wprawdzie ojciec Favreau nie stoi na czele amerykańskiego Departamentu Skarbu, ale czy dzieci mogą odpowiadać za to kim są ich rodzice? Jeśli jest się w czymś dobrym, to takie przeszkody jak wiek czy nazwisko ojca nie mogą mieć znaczenia. Na szczęście w kraju są tacy, którzy o tym wiedzą – do tej grupy niewątpliwie można zaliczyć Radosława Sikorskiego.

Pamiętliwi mogliby przypominać, że pięć lat temu Donald Tusk rzucał gromy na swoich najbliższych współpracowników, gdy prasa rozpisywała się o specyficznych metodach zatrudniania pracowników przez Zytę Gilowską. Była posłanka Platformy Obywatelskiej w ramach promocji młodych i zdolnych zatrudniła w swoim biurze synową, a swojego syna umieściła na wysokiej pozycji okręgowej listy wyborczej do parlamentu. W tamtym czasie dzisiejszy premier był zdegustowany postawą moralną koleżanki z partii i Gilowska musiała opuścić szeregi Platformy z powodu „bezwstydnego nepotyzmu". Nikt nie traktował poważnie argumentów Gilowskiej, że od dłuższego czasu zatrudniała synową, a atak na nią nie służył walce z nepotyzmem. Wszelkie próby obrony traktowano jak napaść na podstawowe moralne wartości. Nie ma usprawiedliwienia dla nepotyzmu!  I tego twardo trzymał się Donald Tusk.

A teraz co? Hipokryzja! – krzyczą krytycy premiera. Ależ skąd – po prostu premier zrozumiał, że się mylił, a miłość jest ważniejsza od oskarżeń o nepotyzm. Co ciekawe także opinia publiczna nie jest już tak bezwzględna. Jeszcze parę lat temu temat Gilowskiej przez jakiś czas nie schodził z czołówek gazet – a dziś sprawa Mai Rostowskiej jest raczej ciekawostką okraszoną w dodatku nieco humorystycznym zdjęciem panny Rostowskiej, które odbiera tematowi znamiona powagi. Niektórzy wręcz pochylają się z troską nad młodą współpracownicą ministra i apelują, by nie piętnować nikogo za to, że dzieli nazwisko z ministrem obecnego rządu. Inni moralizują, że przecież gabinet polityczny to z założenia gwardia przyboczna ministra, więc to normalne, by obsadzać tam „swoich" ludzi. I w ogóle, patrzmy na predyspozycje i wykształcenie, a takie niedorzeczne etykietki jak powiązania rodzinne odłóżmy na bok. I tego się dziś trzymajmy. Miłość jest przecież ślepa - zwłaszcza na nazwiska.