Znieczulica społeczna - choroba XXI wieku

Znieczulica społeczna - choroba XXI wieku

Dodano:   /  Zmieniono: 
fot. sxc.hu Źródło: FreeImages.com
Obojętnie patrzymy na to, co dzieje się tuż obok nas: w autobusie, na ulicy, za ścianą. Eksperci twierdzą, że to znak czasów. Choroba XXI wieku.

(Tekst ukazał się w 49/2014 numerze tygodnika Wprost)

Winda w budynku mieszkalnym. Wśród pasażerów chłopak i dziewczyna. On łapie ją za szyję, uderza i krzyczy: „Jesteś nic niewarta!”. Co na to pozostali? Nie reagują. Udają, że nie widzą, grają na telefonie, spuszczają wzrok, oglądają swoje ubranie lub szybko wychodzą z windy. Tak wyglądało doświadczenie przeprowadzone ostatnio przez szwedzką organizację STHLM Panda, która za pomocą ukrytych kamer bada zachowanie ludzi w różnych sytuacjach. Scenkę z udziałem pary aktorów powtarzano wielokrotnie w ciągu dwóch dni. Wyniki eksperymentu zaskoczyły inicjatorów. Sądzili, że około połowy świadków przemocy w jakiś sposób udzieli pomocy ofierze. Ale stanowczo zareagowała tylko jedna kobieta.

DLACZEGO JA?

Podobne zdarzenia są coraz powszechniejsze w realnym życiu. Przykłady tylko z ostatnich dni. W autobusie młoda pasażerka spostrzega, że kieszonkowiec próbuje ją okraść. Krzyczy, żeby ją zostawił. – Facet na to agresywnie, że jak się nie zamknę, to mi przyłoży. Nikt nie zareagował, nawet słownie, żeby mnie wesprzeć – opowiada dziewczyna. Na przystanku pełnym ludzi mężczyzna osuwa się na chodnik. – Pewnie pijany – słychać komentarze. Przechodnie omijają leżącego. Dopiero po upływie kwadransa ktoś jednak decyduje się wezwać pogotowie. Okazało się, że mężczyzna nic nie pił. Na czas trafił do szpitala. A gdyby to trwało dłużej? Już dawno badacze zauważyli, że ludzie, zwłaszcza w tłumie, wstrzymują się z udzielaniem pomocy osobie potrzebującej, bo myślą: „Dlaczego ja? Niech inni coś zrobią”. Ale dzisiaj coraz częściej pytanie: „Dlaczego akurat ja?”, nie pozostaje chwilową wątpliwością. Coraz częściej też zdarza się, że świadkowie zdarzenia w ogóle nie reagują, udają sami przed sobą, że nic nie widzieli, nic się nie stało. Mówi się, że to choroba naszych czasów. Bo zmienił się sposób życia. Pochłonięci własnymi sprawami, w ciągłym pędzie, nie mamy czasu, by dostrzec kłopoty innych. No i dzisiaj dużo łatwiej nam odciąć się od niewygodnej rzeczywistości.

Dr Hubert Sommer, socjolog i psycholog społeczny z Uniwersytetu Rzeszowskiego, zajmował się problemem znieczulicy społecznej. Jego studenci badali ją w pracach magisterskich. Wyniki go zaskoczyły. – Prawie 70 proc. respondentów przyznało, że znieczulica jest powszechna i uważają to za normę. Bo czasy są hedonistyczne, wartości schodzą na drugi plan i coraz popularniejsze staje się myślenie, że nie liczy się to, co wiem i co daję, ale przede wszystkim to, co mam – mówi Sommer. Podkreśla też, że takie podejście do życia staje się coraz powszechniejsze. – Wystarczy spojrzeć na filmy Barei. On pokazywał, że nawet w tej szarej komunistycznej beznadziei ludzie potrafili się z sobą solidaryzować i okazywać sobie życzliwość. Tak rzeczywiście było. Teraz mamy z tym do czynienia zdecydowanie rzadziej. Więzi społeczne zanikają – ocenia socjolog, dodając, że bynajmniej nie dotyczy to tylko Polski.

NIC NIE WIDZĘ

Jednak polscy internauci dostrzegli zagrożenie. Na Facebooku powstała grupa „Nie dla znieczulicy w tym kraju”. Jedna z jej uczestniczek opisuje, jak zareagowała, gdy mężczyzna chciał bez płacenia opuścić sklep. „Z impetem rzucam swoje zakupy, wołając: »Złodziej wam ucieka!«. Kasjerka i ludzie patrzą na mnie jak na debila! Doganiam faceta jeszcze przed drzwiami, on mnie odpycha. Robi się zbiegowisko. W tłumie jest także dwóch mężczyzn, którzy stali za mną przy kasie. Mówią, że też widzieli, jak wychodzi! We mnie coś pęka. »Widzieliście? To czemu tylko ja, kobieta, zareagowałam?«. Nikt nie pomógł”.

Często ludzie tłumaczą swoją bierność strachem. Bo mnie przy okazji też może się coś stać. Jeśli zareaguję, gdy sąsiad bije żonę, to będę miał kłopoty. Wielokrotnie jednak nie reagujemy, nawet jeśli kompletnie nic nam nie grozi. Po prostu czegoś lub kogoś nie dostrzegamy albo nie chcemy dostrzec. Przykład? Duże skrzyżowanie w centrum Warszawy. Zapala się zielone światło, ale niewidomy z białą laską stoi na krawężniku, bo nie wie, czy może już wejść na jezdnię. Próbuje robić krok do przodu i się cofa. Kilka razy, rozglądając się bezradnie, rzuca w przestrzeń: „Przepraszam”. Morze ludzi przelewa się w tym czasie przez pasy. Światło zmienia się na czerwone. Niewidomy cały czas stoi na krawężniku.

ATAKOWANI BODŹCAMI

Dr Konrad Maj, psycholog społeczny ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, tłumaczy narastającą obojętność faktem, że nigdy wcześniej nasze otoczenie nie było tak bardzo złożone, człowiek nie musiał przetwarzać aż tylu bodźców. – Jesteśmy tymi bodźcami atakowani: kolory, dźwięki. Nasza uwaga musi być selektywna. Chcemy za wszelką cenę zrealizować wytyczony cel. Na przykład idąc po zakupy, koncentrujemy się wyłącznie na witrynach. Wtedy izolujemy się od otaczającego świata – mówi psycholog. Dodaje też, że nigdy wcześniej nie było nam tak łatwo uciec od tego, czego nie chcemy dostrzegać: – Komórki, laptopy, iPady. Możliwość udawania, że wysyłamy SMS-y. To świetna zasłona i wygodna ucieczka – tłumaczy. Widać to zwłaszcza w dużych miastach, gdzie chodzenie ulicami coraz częściej przypomina wyścigi. – Ludzie, skupieni na gonitwie do swoich wytyczonych celów, po drodze potykają się o inne postacie, czasem leżące. Wymijają je slalomem i pędzą dalej. Inni stają się dla nas przezroczyści – dodaje psycholog Wiesława Gołąbek. Jej zdaniem może być jeszcze gorzej ze względu na współczesny sposób wychowywania młodych ludzi w swoistym kulcie przedsiębiorczości i indywidualizmu. – Wystarczy popatrzeć na młodzież w autobusie. Siedzą w kapturach i słuchawkach na uszach, totalnie oddzieleni od świata. Ktoś mógłby się obok nich przewrócić i nie zauważyliby tego – mówi Gołąbek, która pracuje z młodzieżą. – Gdy pytam swoich pacjentów o ich hierarchię wartości, to mają problem. Łatwiej przychodzi im powiedzieć o hierarchii celów. W domach nie ma czasu na relacje emocjonalne. Dzieci często są zostawiane przez rodziców same sobie. Nie potrafią dzielić emocji z innymi. A dajemy ludziom to, co sami dostajemy – tłumaczy.

Z jej obserwacji wynika, że młode osoby, widząc jakieś zdarzenie, wolą je zbagatelizować albo wręcz zareagować śmiechem. Tak jak w białostockim autobusie, gdy zemdlała jedna z pasażerek. Dwie dziewczyny zamiast jej pomóc, głośno się śmiały, komentowały, nagrywały i robiły zdjęcia. – To nie jest ich wina. One nie wiedzą, co zrobić. Śmiech to swoista zasłona, która zastępuje okazanie empatii. Poza tym interwencja może się spotkać z reakcją, która sprawi nam przykrość. Młodzi tego unikają, bo często żyją głównie dla tzw. funu – mówi psycholog. – I unikają kontaktu z innymi. Młodzi ludzie zatracają tę potrzebę – dodaje dr Konrad Maj. Zwraca też uwagę na zbyt małą edukację w kierunku postaw prospołecznych. Jeśli chodzi o aktywność społeczną, Polska ma jeden z najniższych wskaźników w Europie.

Chociaż żyjemy w dobie konsumpcjonizmu, wciąż jest wiele akcji charytatywnych, ludzie chętnie angażują się w wolontariat lub przekazują pieniądze na cele dobroczynne. Jednak, jak zaznaczają eksperci, pomoc często jest sporadyczna, niekiedy jednorazowa, jak w przypadku akcji świątecznych. Czasem jest efektem aktualnej mody na jakieś konkretne przedsięwzięcie. W dużej części pomoc odbywa się za pośrednictwem internetu. – Często pomóc oznacza kliknąć albo wysłać SMS-a. I potem jak taka osoba widzi bezdomnego leżącego na ulicy, to z czystym sumieniem nie reaguje. Bo przecież ja już pomogłem, przecież kliknąłem – konstatuje dr Maj. Internet to zresztą główny winowajca tego, że czasem nie potrafimy odróżnić fikcji od rzeczywistości. I także dlatego nie reagujemy. Gdy niedawno w Tarnowskich Górach torturowany 22-letni mężczyzna uciekł oprawcom z piwnicy owinięty łańcuchem razem z krzesłem, do którego był przykuty, bezskutecznie szukał pomocy. W prasie opisywano, że w domu, do którego dobiegł, ktoś otworzył drzwi, powiedział: „Jaja sobie robisz?!”, i zamknął. Kolejnej osoby mężczyzna już nie prosił o pomoc, tylko rzucił: „Dzwoń na policję!”.

Pierwsza osoba tłumaczyła potem, że myślała, iż człowiek z krzesłem jest aktorem, a gdzieś – na przykład w oparciu krzesła – ukryto kamerę. Kolejny przechodzień też przyznał, że nie wezwał od razu policji, bo rozglądał się za kamerzystą. – Nie można oczywiście usprawiedliwiać braku reakcji i zlekceważenia osoby potrzebującej pomocy. Ale w sieci jesteśmy atakowani takimi scenkami ze wszystkich stron. Pękamy ze śmiechu nad dziełami internetowych żartownisiów, a gdy widzimy coś takiego w realu, zastanawiamy się, czy to prawda, czy fikcja – ocenia dr Sommer. Uczestnicy szwedzkiego eksperymentu mogli odetchnąć z ulgą. To była fikcja. Co prawda nie żart, tylko naukowe doświadczenie, ale nie rzeczywista sytuacja. Wielu uczestników nie kryło potem radości z tego powodu. Bo co by było, gdyby ten pan naprawdę bił tę panią. No właśnie, co?




Najnowszy numer "Wprost", jest dostępny w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl i w kioskach i salonach prasowych na terenie całego kraju.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay