Aleksandra Cieślik, „Wprost”: Najpierw pierwsza część książki, niedawno druga. Możesz spokojnie chodzić po ulicach?
Zbyszek Nowak: Pewnie, że mogę. Nic się nie dzieje. Jak ktoś ma powód do obaw, to raczej prokurator, sędzia czy adwokat, zwłaszcza pełnomocnik, który coś obiecał klientowi i nie dotrzymał słowa.
Ja po prostu robię swoje. Rozmawiam z ludźmi, opisuję ich historie, nie koloryzuję. Nie jestem od tego, żeby kogokolwiek osądzać ani wybielać. Nie nazywam tych ludzi bestiami czy diabłami.
Piszę to, co mają do przekazania – ze swojej perspektywy osoby – być może skazane do końca swojego życia. Takie, które już nie wyjdą na wolność.
Czujesz, że udało ci się znaleźć jakiś balans?
Tak. To był jeden z moich głównych celów. Pokazać relacje ofiara-sprawca bez epatowania przemocą, ale i bez relatywizowania zła. Chciałem, by czytelnik zobaczył człowieka w człowieku, nawet jeśli tym człowiekiem jest ktoś skazany na dożywocie. Rozmowy były różnorodne – niektórzy rozmówcy chcieli autoryzacji, inni nie. Ale wszyscy wiedzieli, że zamierzam być uczciwy i nie zrobię z nich potworów ani świętych.
A co z emocjami? Przecież to ogromny ładunek. Trudno się od tego odciąć.
Oczywiście, że trudno. Ale w pewnym momencie musisz to zrobić, bo inaczej cię to pochłonie. Z każdą kolejną rozmową budujesz dystans. To trochę jak u funkcjonariuszy Służby Więziennej – jeśli wezmą każdą historię do siebie, nie wytrzymają. Ja też po pewnym czasie przestałem analizować wszystko w kategoriach dobra i zła. Przestałem zadawać sobie pytanie: „jak on mógł?”. Skupiałem się na faktach i na emocjach rozmówców.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
