Komisja do niczego

Komisja do niczego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Z komisji trójstronnych wynika zawsze więcej szkody niż pożytku.
- Nie przyszedłem negocjować - mówił Donald Tusk na Komisji Trójstronnej złożonej ze związkowców, pracodawców i przedstawicieli władzy. Na wstępie zapowiedział też, że jego rząd będzie kontynuował politykę prywatyzacji stoczni. Po co więc premier przychodzi na komisję, by rozmawiać z ludźmi sprzeciwiającymi się prywatyzacji? Trudno znaleźć racjonalne wyjaśnienie.
 
A jeszcze trudniej, kiedy weźmie się pod uwagę, że komisja trójstronna nie ma żadnego umocowania prawnego. Ani konstytucja, ani żadna ustawa nie przewiduje istnienia takiego ciała. Jakiekolwiek ustalenia zapadłyby na posiedzeniu tej komisji, nawet gdyby miały być genialne i uczynić z Polski raj, czy wręcz przeciwnie pogrążyć ją w chaosie, i tak nie będą miały żadnej wiążącej mocy. W ten sposób premier traci czas uczestnicząc w obradach instytucji, która tak naprawdę nic nie może.
 
Jeszcze bardziej paradoksalne jest to, że każda ze stron komisji, nie wiedzieć czemu, liczy, że coś osiągnie. Prowadzi to jedynie do nieuzasadnionych oczekiwań i wzajemnych pretensji. Takich komisji trójstronnych było już kilkanaście i nigdy nic z nich nie wynikło.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że wszelkie trójstronne komisje, także ta, to tylko coś w rodzaju figowego listka dla poczynań rządu, który chce pokazać, że wsłuchuje się w głos ludu, a tak naprawdę  – jak to z brutalną szczerością wyznał premier – i tak zrobi swoje.