Kaczyński - polski Ronaldinho

Kaczyński - polski Ronaldinho

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kiedyś furorę w internecie robił filmik, na którym brazylijski piłkarz Ronaldinho strzelał na bramkę z 30 metrów i za każdym razem trafiał w poprzeczkę. Od niechcenia. Ronaldinho umiał też dryblować tak, że ręce same składały się do oklasków. I co? I nic. A niejaki Gerd Mueller grał brzydko i strzelał paskudne gole do pustej bramki. I co? I jest jedną z legend piłki nożnej. Bo w piłce tak jak w polityce – nie chodzi o to by grać efektownie. Wygrywa ten, kto gra skutecznie.
Jarosław Kaczyński to mistrz politycznego dryblingu. Umie wykonywać takie zwody (vide błyskawiczna metamorfoza po kampanii wyborczej), o jakich innym politykom się nie śniło. Potrafi również konstruować skomplikowane akcje ofensywne, w czasie których piłka wędruje po boisku tak szybko, że nawet eksperci w dziedzinie politycznej gry w pewnym momencie nie wiedzą już gdzie jest piłka. Problem w tym, że Kaczyński drybluje tak często i tak intensywnie, że w pewnym momencie zapomina o co toczy się gra. I potyka się o własne nogi.

Pominięcie w składzie nowych władz partii architektów wyborczego sukcesu Kaczyńskiego – Joanny Kluzik-Rostkowskiej i Pawła Poncyljusza – to dowód na to, że prezes PiS tak zaplątał się w swoim dryblingu, że pomylił nie tylko bramki, ale wręcz mecze które rozgrywa. Kuchciński, Brudziński czy Ziobro byli dobrym wyborem wtedy, gdy Kaczyński grał o wyborców z LPR-em. Ale tamten mecz już wygrał. Kłopot w tym, że wszystkie kolejne przegrywa.

Obserwując ostatnie zagrania lidera PiS doprawdy trudno zrozumieć, o co gra dzisiaj. Rozkręcanie spirali oskarżeń dotyczących katastrofy w Smoleńsku, którym zajmuje się, po wejściu z ławki rezerwowych, Antoni Macierewicz, to powrót do sytuacji, w której PiS konserwuje swoje trzydziestoprocentowe poparcie, skazując się na rolę wiecznej opozycji. Owszem – wierni fani PiS są zachwyceni faulami Macierewicza i spółki, i radośnie machają szalikami. Problem w tym, że na ich poparcie PiS mógłby liczyć nawet wtedy, gdyby realizował, tak skuteczną w czasie kampanii prezydenckiej strategię nowego otwarcia. Gra toczy się dziś bowiem nie o zagospodarowanie prawego skrzydła – po tym już od dawna hasają wyłącznie PiS-owcy. Dziś chodzi o opanowanie środka pola. Bo być może rajdy Brudzińskiego, Macierewicza, czy wreszcie samego Kaczyńskiego są efektowne, ale bramek z nich nie ma. Zwłaszcza, że najczęściej kończą się faulem.

Po udanej kampanii prezydenckiej PiS znalazł się w wymarzonej sytuacji. Kiedy przez trzy miesiące zaprzestano straceńczych ataków na PO, połączonych z oskarżaniem premiera Donalda Tuska o całe zło tego świata – przyszedł czas na rzetelną refleksję nad dorobkiem rządów Platformy. PO, która dotąd mogła spokojnie bronić swojej bramki przed posuniętą do granic absurdu agresją opozycji – musiała sama zacząć konstruować akcje. I wtedy okazało się, że król jest nagi – w dodatku potrafi brzydko faulować (Palikot), nawet w sytuacji, gdy przeciwnik gra czysto. Stało się to na co PiS czekało od dawna – sondaże się odwróciły. A potem Kaczyński zaczął swój drybling.

Dziś znów PO może spokojnie czekać pod swoją bramką na ataki PiS. I wyprowadzać kontrataki, po których Tusk – niczym Gerd Mueller – spokojnie wbija piłkę do pustej bramki. Bo gra się tak, jak przeciwnik pozwala.