Gra o in vitro

Gra o in vitro

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mam poważne wątpliwości co do tego, czy premier rządu, Donald Tusk szczerze popiera zapisy projektu ustawy o zapłodnieniu in vitro autorstwa posłanki Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Zastanawiam się bowiem, czy sprawa regulacji prawnych dotyczących metody in vitro nie stanie się okazją do rozgrywek politycznych pomiędzy PiS a PO. I łatwo sobie wyobrazić, że projekt Kidawy-Błońskiej zostanie złożony na ołtarzu takiej rozgrywki, która doprowadzi do nieformalnego porozumienia ponad podziałami konserwatystów z obu partii.
Od bardzo dawna nie miałem odczucia, że stwierdzenie „państwo neutralne światopoglądowo" ma znaczenie nie tylko dla obywateli, ale również dla rządzących nami polityków. Określenie to przestało odnosić się tylko do wirtualnej rzeczywistości przekonań natury religijnej, społecznej i filozoficznej – i zyskało konkretny wymiar polityczny, a być może zyska również wymiar prawny.

Kościół katolicki głosami swoich biskupów, również w formie formalnych listów do polityków chciał w obliczu dyskusji parlamentarnej wywrzeć polityczny wpływ na kształt regulacji dotyczących zagadnień bioetyki. To już nie było tylko zalecenie i przypomnienie o nauce Kościoła katolickiego w tej materii – ale wręcz grożenie sankcjami wynikającymi z Kodeksu Prawa Kanonicznego. Była to jednocześnie próba narzucenia politykom takich rozwiązań, które byłyby zgodne z nauką Kościoła, ale niezgodne z interesem i potrzebami społecznymi. I to jest właśnie w całej tej sytuacji najgorsze.

Premier Donald Tusk i jego rzecznik Paweł Graś odpowiadając na oskarżenia i niezawoalowane  groźby Kościoła, wyraźnie opowiedzieli się po stronie interesu społecznego. Po raz pierwszy opinia szefa rządu nie została poprzedzona sakramentalnymi słowami o konieczności „uważnego wysłuchania Kościoła" – zamiast tego skierowano do episkopatu jasny przekaz, że sprawa regulacji prawnych kwestii in vitro będzie rozpatrywana w gronie polityków i ludzi świeckich. Hierarchowie przyzwyczajeni byli do tego, że każde ich zalecenie, napomnienie i żądanie jest przez polityków (zwłaszcza prawicowych) wykonywane bez zmrużenia oka. Okazało się jednak, że polski parlament może starać się ustanowić prawo niezgodne z opinią Kościoła – a prezydent zapewne takie prawo podpisze.
Skąd tak jawne „nieposłuszeństwo"? Sprawa jest dość oczywista. Platforma Obywatelska rządzi dziś Polską (niemal) niepodzielnie, a na horyzoncie nie widać nikogo, kto mógłby być zagrożeniem dla Donalda Tuska i jego partii. Najprawdopodobniej więc PO wygra następne wybory bez poparcia, czy choćby nawet życzliwej neutralności Kościoła. Co więcej, jak pokazały ostatnie wybory prezydenckie, może to zrobić nawet wbrew hierarchom kościelnym. Równie ważne jest to, że w sporze o in vitro większość Polaków ma zdanie inne niż biskupi. Nie słychać, aby w Polsce dochodziło do masowego ostracyzmu społecznego wobec rodziców i dzieci poczętych w wyniku zapłodnień pozaustrojowych. Jeśli dodać do tego przyznanie medycznego Nobla twórcy metody in vitro, profesorowi Robertowi G. Edwardsowi – widać wyraźnie, że Kościół w swojej walce o zakazanie stosowania tej metody jest w dużej mierze osamotniony.  Jednak najważniejsze jest to, że Kościół katolicki, mocno uwikłany w awanturę w sprawę krzyża na Krakowskim Przedmieściu i aferę z Komisją Majątkową, sam spowodował wzrost nastrojów antyklerykalnych. Jeżeli dodamy do tego różne afery, jakie są udziałem Kościoła w Europie, to nie sposób nie zauważyć, że w kraju wytworzyła się doskonała sytuacja i atmosfera, aby wreszcie sprawę in vitro doprowadzić do końca.

Niestety w ostatnich latach rząd Donalda Tuska wielokrotnie wchodził ostro do gry z ciekawymi, otwartymi pomysłami, a następnie chyłkiem się z nich wycofywał. Czy stanie się tak i tym razem? Czy lewe skrzydło PO zostanie podcięte, w ramach gry o spychanie PiS na coraz bardziej skrajne pozycje? Czy in vitro jest jedynie kartą w wielkiej grze PO i PiS?