Niechęć Tuska do zmian jest powszechnie znana. Wydaje się jednak, że premier - jak dotąd - unikał bolesnych reform, ponieważ wszystko podporządkowywał jednemu celowi - poszerzaniu zakresu posiadanej władzy. Władza nie może być jednak celem samym w sobie - jest tylko narzędziem, umożliwiającym politykowi nieskrępowane podejmowanie decyzji i narzucanie innym swojej woli, a więc również wcielanie w życie swoich wizji. Tusk narzędzie już ma. Co z nim zrobi?
Klasyk mawiał, że na tym dziwnym świecie nic nie dzieje się szybko. Dziś Tusk, z pozycji politycznego hegemona, bacznie obserwuje scenę polityczną. Parafrazując Wałęsę można by powiedzieć, że premier „jest tak bardzo silny, że aż słaby". Wciąż potrzebuje bowiem sojusznika, z którym mógłby przeprowadzić swój lud przez Morze Czerwone kryzysu i zacząć prawdziwy bój o obiecaną zieloną wyspę. Premier wie przy tym, że czasu nie ma zbyt wiele - zewsząd słyszy niecierpliwe pomruki i nerwowy doping elit, które obawiają się, że stracą na tuskowym "ściboleniu". A mimo to Tusk czeka.Dotąd taktycznym sojusznikiem Tuska był Waldemar Pawlak, ale z PSL-em kraj zmienia się powoli (KRUS!). Teraz jednak na politycznym horyzoncie pojawił się Leszek Miller. Miller, który szedł do parlamentu zapowiadając, że nie zamierza być posłem opozycji, zdążył w przeszłości przepoczwarzyć się z socjaldemokraty w liberała. Premier potrzebuje jednak silnego Millera. Dlatego Tusk dał czas świeżo upieczonemu szefowi klubu SLD na zebranie rozbitych hufców lewicy Napieralskiego i cierpliwie czeka na swój wielki dzień, w którym rozpocznie drugą połowę meczu życia. A tym dniem będzie moment, gdy były premier przyniesie obecnemu premierowi na tacy posłuszny, zwarty i przygotowany do walki SLD.