Urzędomania

Dodano:   /  Zmieniono: 
Koalicja rządowa cierpi na ciekawą odmianę nerwicy natręctw. Objawia się ona uporczywym dążeniem do powoływania coraz to innych instytutów, agencji, urzędów czy ministerstw.
Szczególnie wyraźnie widać to w resorcie edukacji, który urzędowymi edyktami próbuje naprawić świat. Matury mają słabe wyniki - robimy amnestię, dzieci nie prezentują postawy patriotycznej - dołóżmy im dodatkowe lekcje z historii Polski, młodzież jest zdemoralizowana (no bo jakżeby mogło być inaczej po dziesięcioleciach PRL-u i latach rządów SLD) - powołajmy instytut, który temu zaradzi. Z naukowego punktu widzenia ciekawe jest to, czy urzędnicy rzeczywiście wierzą w skuteczność takich rozwiązań, czy też mają świadomość, że są to działania czysto propagandowe, gdyż ocena ich skuteczności jest praktycznie niemożliwa. Zawsze natomiast można - zwłaszcza przed wyborami - pokazać narodowi: powołaliśmy, zmieniliśmy, wytyczyliśmy szlak w świetlaną przyszłość.

Szara teraźniejszość natomiast wygląda tak, że żaden centralny instytut nie pomoże, jeśli dziećmi w szkołach nie zajmą się dobrze wykształceni pedagodzy i psychologowie. A i oni mają coraz mniej do powiedzenia w XXI wieku, kiedy na rozwój młodego człowieka ma potężny wpływ grupa rówieśnicza - nie tylko ta ze szkoły, ale i z podwórka czy Internetu - oraz media, przede wszystkim elektroniczne. Oczywiście można powołać policję obyczajową, osiedlowe komitety moralności czy Krajową Radę Telefonii i Teleinformatyki, tylko czy to faktycznie sprawi, że dzieci zamienią się w patriotyczne aniołki? Mało prawdopodobne. W proces dojrzewania z przyczyn biologicznych wpisany jest bunt, kwestionowanie autorytetów i zachowania aspołeczne. Można się z tym pogodzić i próbować to oswoić, choć oczywiście łatwiej i efektowniej będzie powołać nowy instytut. Przecież to nie politycy będą finansować jego działalność, tylko "tanie państwo" - czyli my wszyscy.