Trudno nie zgodzić się z prymasem, że Kościół w Polsce nie przeżywa kryzysu. Prymas ma rację, ale wyłącznie dlatego, że Kościół to na szczęście nie tylko kasta tych hierarchów, którzy ze swego powołania do kapłaństwa uczynili drogę do łatwiejszego życia lub do kariery, nawet za cenę zdrady współbraci.
Kościół to przecież także wierni, którzy potrzebują posługi swoich oddanych kapłanów, a tych jest wystarczająco dużo, by o kryzysie nawet nie wspominać.
Zaiste w kościele polskim nie ma kryzysu. Tak jak nie należy go też dzielić na warszawski, krakowski, toruński bardziej czy mniej posoborowy. Kościół katolicki w swej warstwie religijnej jest jeden, powszechny jak świat długi i szeroki. Gwarantem zaś jego jedności jest biskup Rzymu, papież. I to nie podlega żadnej dyskusji.
Prymasa jednak najwyraźniej boli prawda o jego przyjaciołach. Dlatego jej ujawnianie nazywa nagonką. Można zrozumieć więzy jakie łączą prymasa z przyjaciółmi, jak też jego szlachetność, że nie pozostawia ich samych w biedzie. Prymas robi to jednak bez wyczucia zaistniałej sytuacji i przeciw Kościołowi, któremu w Polsce przewodzi. Aż trudno uwierzyć, że czyni to świadomie.