Refleksyjny portret Lenny’ego Kravitza. „Jestem połączeniem dwóch światów”

Refleksyjny portret Lenny’ego Kravitza. „Jestem połączeniem dwóch światów”

Lenny Kravitz
Lenny Kravitz Źródło:Newspix.pl / ABACA
Lenny Kravitz należy do grona artystów, którzy zapisali się w historii muzyki. Wokalista w autobiografii, którą zatytułował jak jedną ze swoich piosenek, odsłania kulisy swojej drogi do sławy. Nie unika trudnych tematów, a niejedną burzę pozwalała mu przetrwać muzyka.

„Jestem połączeniem dwóch światów: czarnych i białych, żydów i chrześcijan, Manhattanu i Brooklynu” – to jedne z pierwszych słów Lenny’ego Kravitza w autobiografii „Let Love Rule”. W ten sposób wokalista już na wstępie wyraźnie zarysował sytuację, w której znalazł się w dużej mierze dzięki losowi. Los zesłał go w konkretne miejsce na świecie, w określonym czasie i wyposażył już na starcie w bagaż określonej sieci powiązań. Z upływem lat Lenny Kravitz nabywał życiowego doświadczenia i budował własne „ja”. Torował sobie drogę, z której usuwał ograniczenia narzucane na jego barki przez innych.

Lenny Kravitz dzieli się z czytelnikami historią swojej rodziny. Wokalista ze szczegółami opowiada o trudnej relacji, która łączyła go z ojcem. Relacji, którą można byłoby określić jako ciągłe ścieranie się „przeciwników” wyrwanych z dwóch światów. W kontaktach ojca z synem nieustannie walczyły ze sobą dwie osobowości – człowiek kierujący się ścisłą dyscypliną i wolny duch. Łączył ich z kolei upór, co jednak nie uławiało drogi do porozumienia.

instagram

Prawdziwą ostoją dla Lenny’ego Kravitza od najmłodszych lat była jego matka. To ona wprowadzała życie i ciepło w ściany domu. Pozbawiona złudzeń Roxie Roker zdawała sobie sprawę, z jakimi komentarzami może zetknąć się jej syn. Z tego względu wymyśliła – na swój sposób – magiczną zabawę, która pozwalała jej synowi przepracować pojawiające się trudne sytuacje. Pozwalała m.in. odnaleźć się w świecie, w którym jeden z kolegów młodego Kravitza rzuca w jego kierunku: „Twoja matka jest czarna, a twój tatuś biały!”. W końcu pozwalała chłopcu zobaczyć siebie jako wyjątkowego i wartościowego.

Lenny Kravitz w autobiografii nie skupia się jedynie na dzieciństwie. Omawiając życie prywatne, pisze również o dorastaniu, konfrontacji z ojcem, a także rysach, które z biegiem upływających lat zaczął dostrzegać na niby idealnym wizerunku swojej rodziny. Opowiada również o próbach zawierania pierwszych relacji i pojawieniu się na świecie jego córki Zoe.

Lenny Kravitz o pseudonimie artystycznym. „Najprostsze rozwiązanie okazało się najlepszym”

Lenny Kravitz przyszedł na świat w rodzinie twórców branży artystycznej. Sy Kravitz był dziennikarzem i producentem w NBC, a Roxie Roker aktorką, która występowała m.in. w serii „The Jeffersons”. Mogłoby się wydawać zatem, że talent płynął w jego krwi. Jak łatwo się domyślić, w autobiografii Lenny’ego Kravitza opowieści związane ze sztuką zajmują szczególne miejsce. Rodzinny dom przyszłego gwiazdora był wypełniony muzyką. Za sprawą rodziców, którzy uwielbiali soul, jako młody chłopak znał twórczość Arethy Franklin, Gladys Knight ant the Pips, Ala Greena, Curitisa Mayfielda oraz Otisa Reddinga.

„Moja opowieść to muzyczna suita złożona z magicznie połączonych ze sobą utworów” – pisze Lenny Kravitz.

Lenny Kravitz, jak każdy rodzący się artysta, szukał swojego „ja”, a eksperymentowanie było widoczne nie tylko we fryzurach i ubiorze. Poszukiwania objawiały się także w narodzinach i weryfikowaniu odpowiedniego pseudonimu oraz w fascynacjach muzycznych, w których pojawił się zarówno Prince jak i David Bowie. Jednym z ważnych kroków w karierze Kravitza była obecność w chórze, gdzie nauczył się technicznych aspektów pracy wokalisty. Z biegiem kolejnych lat muzyk stawiał coraz odważniejsze kroki w branży i coraz wyraźniej zaznaczał swoją obecność. A jako przełomowe wydarzenia swojego życia określa m.in. koncert The Jackson 5, czy wyjazd do Apollo na występ Jamasa Browna.

„Zainwestowałem sporo pracy i czasu w postać Romeo Blue. Traktowałem go jako swoje alter ego, pozbawione problemów, z którymi musiał zmagać się Lennie. Na początku ta nowa tożsamość zapewniała mi pewność siebie. Teraz jednak trąciła fałszem. Romeo Blue musiał odejść. Kto jednak zamiast niego? (…) Najprostsze rozwiązanie okazało się najlepszym – prawdziwy ja, prawdziwe imię. Zmieniałem jedynie pisownię. Lennie stał się Lennym, bo litera »y« wyglądała na papierze lepiej i mocniej niż »ie«. Jestem Lennym Kavitzem. Choć wymyśliłem dla siebie inne imię i innym wizerunek, zawsze byłem Lennym Kravitzem. Ale dopiero Lisa skłoniła mnie do tego, bym odnalazł prawdziwego siebie” – czytamy w „Let Love Rule” wydanej nakładem SQN.

„Let Love Rule”. Lenny Kravitz obiecuje ciąg dalszy

„Let Love Rule” to szczery portret narodzin artysty, którego tembr głosu można rozpoznać już po pierwszych taktach. Człowieka, który zmieniał się i przeobrażał na przestrzeni lat w poszukiwaniu odpowiedniej – i co ważne – własnej drogi. Nie jest to wyidealizowana historia bez problemów, różnego rodzaju rozterek i zwrotów akcji. Ale jednocześnie znajdują się w niej „punkty”, które niczym latarnia oświetlają nierzadko trudną rzeczywistość.

Narracja, jak to zwykle bywa w biografiach, jest prowadzona z uwzględnieniem dwóch osi. Pierwsza dotyczy życia prywatnego artysty i perypetii, których niczym zapalniki dostarczały działania poszczególnych członków rodziny. Druga zaś to droga artystyczna wokalisty. Te oba wątki nierozerwalnie się ze sobą łączą i przeplatają, a także wzajemnie napędzają. I tak: z jednej strony można obserwować ścieżkę fascynacji muzycznych Lenny’ego Kravitza, by chwilę potem usłyszeć o życiowych przemyśleniach artysty.

Obserwując rozwój gustu muzycznego wokalisty – nie tylko jego fani, ale także osoby poszukujące nowych brzmień – być może zainspirują się i powrócą do nieco zapomnianych twórców, co spowoduje, że autobiografia Kravitza nieco ożyje. Zamieszczone w książce w nienachalnej liczbie fotografie pozwalają na przeniesienie się w czasie i poczucie atmosfery, klimatu ścieżki życiowej artysty.

Kolorowe gazety, krzykliwe tytuły, pojawiające się w sieci plotki i niepotwierdzone informacje sprawiają, że o życiu Lenny’ego Kravitza krążą legendy. „Let Love Rule” daje wyjątkową okazję, aby prześledzić tę historię niczym w filmie, którego reżyserem i głównym aktorem jest sam wokalista. Pozwala na to, aby zobaczyć początki i rozwój Lenny’ego Kravitza na scenie muzycznej z jego perspektywy.

Sposób zakończenia prowadzonej narracji pozostawia niedosyt, ponieważ czytelnik może odnieść wrażenie, że niemalże w pół zdania historia się urywa. Osoby, które chciałyby dowiedzieć się więcej o dalszych losach artysty, optymizmem może napawać kilka ostatnich słów zamieszczonych w książce: „Ciąg dalszy nastąpi”. Kiedy ta obietnica zostanie spełniona? To pozostaje na razie tajemnicą, ale – jak wiadomo – artysta lubi zaskakiwać.

Czytaj też:
Historia mówiona zamachów z 11 września. „Powiedzieli, że mają bombę. Z samolotem jest coraz gorzej”

Źródło: WPROST.pl