Napięta sytuacja na granicy. Do czego dąży Łukaszenka? Prof. Agnieszka Legucka: On chce rozlewu krwi

Napięta sytuacja na granicy. Do czego dąży Łukaszenka? Prof. Agnieszka Legucka: On chce rozlewu krwi

Alaksandr Łukaszenka
Alaksandr Łukaszenka Źródło:Newspix.pl / ABACA
Prof. Agnieszka Legucka, komentując kryzys na granicy polsko-białoruskiej, nakreśliła możliwy scenariusz dotyczący rozwoju sytuacji. – Jeżeli Łukaszence nie uda się sprowokować strony polskiej, to będzie chciał sprowokować stronę ukraińską, czyli wykorzystać szlak południowy i zmusić migrantów do przemieszczenia się w kierunku południowym – powiedziała ekspertka PISM w wywiadzie dla „Wprost”.

Magdalena Frindt, „Wprost”: Czy sytuację na granicy polsko-białoruskiej można nazwać wojną hybrydową?

Prof. Agnieszka Legucka, ekspertka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych: To pojęcie obszerne i niejednoznaczne. Wiele osób „wrzuca” do niego dokładnie to, co im się wydaje, że pasuje. Dlatego też to pojęcie zyskuje na atrakcyjności, bo jest takim „słowem kluczem”, które miałoby otwierać wszystkie drzwi, jeżeli chodzi o rozumienie geopolityki, współczesnych kryzysów czy współczesnych konfliktów zbrojnych.

Osobiście unikam tego pojęcia. Bardziej precyzyjne są określenia „działania hybrydowe” lub „zagrożenia hybrydowe”. Gdybyśmy spróbowali je scharakteryzować, są to działania podejmowane na różnych obszarach, poziomach, z uwzględnieniem elementów nie-militarnych i wojskowych, czyli cała paleta możliwości oddziaływania na przeciwnika i próby zniszczenia jego politycznej woli do walki.

To są m.in. działania dezinformacyjne i propagandowe, szpiegostwo i aktywność w cyberprzestrzeni, a obecnie także sztucznie wywołany przez Łukaszenkę kryzys graniczny. Ostatni element, o którym nie można zapominać, to właśnie działania zbrojne. Tak jest w przypadku „hybryd”. Gdy próbuje się łączyć różne elementy na polu walki, to te militarne aspekty trzeba również brać pod uwagę.

UE zapowiada kolejne sankcje na Białoruś, a np. tureckie linie lotnicze nie przyjmują na pokłady swoich samolotów obywateli Iraku, Syrii i Jemenu, którzy planują dostać się na Białoruś. Problem na pograniczu został umiędzynarodowiony, ale czy ta reakcja nie jest spóźniona?

Reakcje polityczne zwykle są spóźnione. My, jako sąsiedzi Federacji Rosyjskiej, ale to dotyczy także innych państw NATO i , jesteśmy raczej stroną reaktywną, a nie aktywną. Najczęściej zdarza się tak, że stroną konfrontacyjną bądź wywołującą kryzysy jest właśnie Rosja, a w tym konkretnym przypadku jest to również reżim Łukaszenki. W konsekwencji – jako ta strona reaktywna – zawsze mamy ten moment spóźnienia z reakcją.

Dzisiaj wydaje się, że sytuację, która ma miejsce na granicy można było przewidzieć. Kilka miesięcy temu zostały stworzone koczowiska na granicy litewsko-białoruskiej…

Jeżeli chodzi o przygotowania tego konkretnego kryzysu, analizy eksperckie PISM krążyły dość wcześnie. Najpierw sytuacja stawała się napięta na granicy litewsko-białoruskiej, a latem pierwsze grupy migrantów pojawiały się już na granicy polsko-białoruskiej.

Mimo wszystko nie uważam, że reakcja Zachodu, państw UE czy NATO była spóźniona. Ona się pojawiła, gdy przedstawiciele tych państw i mediów zobaczyli dowody. Dowody np. na to, że reżim Łukaszenki pod bronią zmusza całą kolumnę migrantów, żeby przemieściła się na granicę. Gdy nie było dowodów, przedstawiciele innych państw nie uznawali tej sytuacji za kryzys, który może przerodzić się w coś większego. Tak jak już wspomniałam, teraz mamy dowody na to, że Łukaszenka dąży do eskalacji sytuacji.

Uważam, że wsparcie polityczne ze wszystkich stron państw UE i NATO jest jednoznaczne. To bardzo ważny sygnał. Nie znam na ten moment przypadku ani jednego państwa europejskiego, które by inaczej rozumiało sytuację na granicy niż państwa bałtyckie i Polska.

A wracając do sankcji?

15 listopada UE przyjęła mechanizm prowadzący do tego, żeby kwestie dotyczące kryzysu granicznego podłączyć do nowo opracowywanego piątego pakietu sankcji wobec Białorusi. I wtedy też pojawiła się informacja, że sankcjami mogą być objęte linie lotnicze. Nawet rozmowa o takiej możliwości stała się ważnym sygnałem np. dla tureckich linii lotniczych.

Turcja bowiem stała się hubem, przez który przepływał potok migrantów do Białorusi. Wcześniej udało się dogadać z Irakiem, ale mieszkańcy Bliskiego Wschodu korzystali z innych linii lotniczych, z innych miejsc przesiadkowych. Turcja stała się więc takim kluczowym punktem. Gdy tureckie linie wydały oświadczenie, że nie będą przyjmować mieszkańców Iraku, Syrii i kilku innych państw na pokłady samolotów lecących do Białorusi, to za chwilę taką samą decyzję podjęła Belavia.

Te sankcje mogą uderzyć w samą Belavię, czyli białoruskie linie lotnicze, dlatego że z 27 samolotów Belavii kilkanaście jest na leasingu państw europejskich. Można przypuszczać, że taka decyzja może doprowadzić do tego, że ta linia lotnicza przestanie funkcjonować.

Wysiłek polityczny i dyplomatyczny UE, a także Polski i państw bałtyckich jest ukierunkowany, aby ograniczyć liczbę migrantów, którzy stają się zakładnikami reżimu Łukaszenki. Widzimy, co się z nimi dzieje po białoruskiej stronie granicy. Oni są instrumentalnie traktowani przez Łukaszenkę.

Sytuacji na granicy polsko-białoruskiej przygląda się cały świat. Jakie kroki możemy jeszcze podjąć, aby opanować zapędy Łukaszenki?

Przede wszystkim powinniśmy się zastanawiać nad tym, jakie są cele Łukaszenki, a za nim oczywiście Władimira Putina. Te cele możemy podzielić na krótko i długoterminowe. Krótkoterminowe to przede wszystkim uznanie Łukaszenki jako lidera politycznego Białorusi, czyli prezydenta, bo on nie został uznany jako prezydent po sfałszowanych wyborach w 2020 roku.

Był izolowany.

Był izolowany i nadal jest izolowany w UE jako lider, który nie ma legitymacji do pełnienia tej funkcji. A to jest mu potrzebne w wewnętrznych rozgrywkach, w wewnętrznym utrzymywaniu przekonania wśród obywateli, że nie tylko Rosja stoi za utrzymaniem władzy Łukaszenki, ale także państwa europejskie, które podejmują rozmowy z Łukaszenką.

Długoterminowo reżim Łukaszenki chce działać na rzecz destabilizacji wewnętrznej państw UE – zarówno rozumianej jako destabilizacja między państwami członkowskimi, jak i wewnątrz tych państw. W jaki sposób? Poprzez silną polaryzację społeczną, którą obserwujemy też w Polsce wokół tego kryzysu. Mam wrażenie, że kiedy ten kryzys narastał, ta polaryzacja była nawet ostrzejsza. Teraz, kiedy operacja Łukaszenki przybiera na sile, w Polsce zauważalna jest większa konsolidacja, żeby ten kryzys rozwiązać.