Unia potrzebuje wspólnej polityki zagranicznej

Unia potrzebuje wspólnej polityki zagranicznej

Dodano:   /  Zmieniono: 
Unia Europejska potrzebuje wspólnej polityki zagranicznej, zwłaszcza w świecie, w którym relatywna władza największego nawet kraju europejskiego stale maleje – napisał brytyjski historyk i publicysta Timothy Garton Ash w „Guardianie”.
„Jak wszyscy przekonaliśmy się w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, na nasze miejsca pracy, życiowe oszczędności, kredyty hipoteczne, zdrowotne i osobiste bezpieczeństwo bezpośredni wpływ mają globalne wyzwania, jak światowy kryzys finansowy i gospodarczy, masowa migracja, międzynarodowa przestępczość zorganizowana, zmiany klimatyczne czy zagrożenia pandemią; z żadnym z nich nie może się zmierzyć żaden kraj samodzielnie" – podkreśla Ash.

Zwraca jednocześnie uwagę, że w świecie rosną w siłę pozaeuropejskie potęgi, zwłaszcza Chiny.
Dlatego nawet z punktu widzenia Europejczyka, niezwiązanego „emocjonalnie, intelektualnie czy ideowo" z Unią Europejską, racjonalny wydaje się projekt „silniejszej, bardziej skoordynowanej polityki zagranicznej” 27 państw.
Według Asha nad tworzeniem wspólnej polityki zewnętrznej bloku powinna pracować ustanowiona w 2007 roku Europejska Rada Stosunków Międzynarodowych (ang. ECFR).

Autor komentarza zwraca uwagę na wyzwania stojące przed szwedzkim przewodnictwem w UE, w drugiej połowie roku. „Jeśli Irlandczycy zagłosują – prawdopodobnie w październiku – na ‘tak’ (w sprawie Traktatu Lizbońskiego - PAP), prezydenci Polski i Czech, Lech Kaczyński i Vaclav Klaus, podpiszą dokument, a Niemcy stworzą koalicję rządową po wyborach pod koniec września, szwedzkie przewodnictwo może zwołać specjalny szczyt, na którym zapadnie zgoda co do pierwszego przewodniczącego Rady Europejskiej i nowego przedstawiciela UE ds. polityki zagranicznej" – podkreśla Ash.

Pisząc o kandydatach na poszczególne stanowiska publicysta przypomina o Tonym Blairze, nieoficjalnie wskazywanym jako przyszły „prezydent Europy – jak to błędnie określa prasa". Z kolei Francuzi mieli lobbować na rzecz „bezbarwnego” – jak pisze Ash – byłego unijnego komisarza Michela Barniera.

Tymczasem byłoby lepiej – kontynuuje autor komentarza – mieć „mniej znanego, bardziej nastawionego na kompromisy przewodniczącego Rady Europejskiej, a z kolei bardziej znanego, silniejszego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej". Jako odpowiednich kandydatów na to stanowisko wymienia tutaj byłego szefa MSZ Niemiec Joschkę Fischera, obecnego współprzewodniczącego ECFR, czy Carla Bildta, szefa szwedzkiej dyplomacji.
„To właśnie wysoki przedstawiciel, a nie tzw. prezydent, będzie miał ludzi i pieniądze, a jego głównym zadaniem będą prace zmierzające do wdrożenia lepiej skoordynowanej europejskiej polityki zagranicznej – o ile państwa członkowskie na to pozwolą" – podsumowuje Ash.

Zastrzega jednocześnie, że na drodze do stworzenia takiej polityki jest wiele przeszkód – „instytucjonalnych, politycznych i, w szerszym sensie, kulturowych".

PAP