Lena z Kijowa: Trwanie w lęku jest męczące. W końcu stwierdzasz: „Zginę, to zginę”

Lena z Kijowa: Trwanie w lęku jest męczące. W końcu stwierdzasz: „Zginę, to zginę”

Diabelski młyn w Kijowie
Diabelski młyn w KijowieŹródło:Wprost / Karolina Baca-Pogorzelska
Jeśli ktoś uważa, że Kijów, czy jakiekolwiek z innych ukraińskich miast, w pełni wrócił do normalności – jest w błędzie. Owszem, Ukraińcy na potęgę próbują normalnie żyć, ale tylko w niedzielę w okolice stolicy wystrzelonych zostało kilka rosyjskich rakiet – w tym te, które wyleciały po przemówieniach prezydentów Andrzeja Dudy i Wołodymyra Zełenskiego. Wszystkie zostały zestrzelone. - Trwanie w lęku przez dłuższy czas jest męczące, prędzej czy później po prostu stwierdzasz: „zginę, to zginę" i próbujesz żyć dalej - mówi mieszkająca w Kijowie Lena Uszanowa.

Zasada jest prosta – jeśli włączają się syreny, to nie prewencja. Coś na pewno wyleciało, leci i albo uderzy, albo zostanie zestrzelone. To, gdzie ogłaszany jest alarm, zależy od miejsca wystrzelenia rakiet i ich potencjalnego zasięgu. Dlatego czasem syreny słychać w całym kraju, a czasem tylko w niektórych obwodach. O wszystkim decyduje obrona przeciwlotnicza.

Przykładowo rakieta wystrzelona z basenu Morza Czarnego potrzebuje ok. 40 minut, by dotrzeć do Kijowa. To jednocześnie jest też czas, by można ją było unieszkodliwić. Dla porównania, rosyjski samolot startujący przy granicy będzie w Ochtyrce w obwodzie sumskim w dwie minuty – wtedy alarm powietrzny nawet nie zdąży się włączyć.

W Donbasie z kolei obecnie miasta atakowane są zarówno rakietami, jak i bombami z samolotów (o ostrzale artyleryjskim nie wspominając), więc syreny wyją tam praktycznie non stop.

Ukraińcy niestety coraz rzadziej reagują na dźwięk, który znają już od trzech miesięcy.

Źródło: Wprost