Niepodległa Palestyna? Jeszcze nie teraz

Niepodległa Palestyna? Jeszcze nie teraz

Dodano:   /  Zmieniono: 
Taktyka Izraela, by powołać palestyńskie państwo w drodze negocjacji, jest tak naprawdę nastawiona na spowolnienie, a nawet storpedowanie tego procesu.
Czy w najbliższym czasie możemy spodziewać się narodzin niepodległej Palestyny? Nie. Pomimo wojen podjazdowych prowadzonych na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych i aktywności palestyńskiej dyplomacji, nie ma najmniejszych na to, żeby Palestyńczycy doczekali się swojego państwa. Wolna Palestyna nie powstanie bez zgody Izraela - a Izrael dziś na wolne państwo palestyńskie zgadzać się nie ma zamiaru. Nadzieje na pokojowe rozwiązanie sporu w drodze negocjacji są płonne. Wystarczy przypomnieć, że żadne z toczonych przeszłości rozmów pokojowych między Izraelem a Palestyńczykami nie przyniosły przełomu. Jeśli Izrael znów chce rozmawiać, to znaczy, że chce grać na zwłokę.

Strategia Izraela jest, z perspektywy interesów tego państwa, logiczna. Niepodległa Palestyna wcześniej, czy później upomniałaby się o utracone w przeszłości terytoria, eksploatowane przez Izraelczyków źródła wody pitnej (to najcenniejszy w regionie surowiec!) i wschodnią Jerozolimę, którą Izrael sukcesywnie kolonizuje. Z niepodległą Palestyną należałoby też raz na zawsze rozwiązać kwestię tak zwanego prawa powrotu dotyczącego około sześciu milionów Palestyńczyków wypędzonych niegdyś ze swoich domów. Ich powrót byłby dla Izraela wielkim problemem społecznym - równie poważnym, jak kwestia związanej z powrotem odpowiedzialności prawnej. Palestyna, jako suwerenne państwo, mogłaby bowiem wnieść pozew przeciwko Izraelowi do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości.

Izrael nie zgodzi się na stworzenie niepodległej Palestyny również dlatego, że z palestyńskiego terytorium musiałoby wyjechać kilkadziesiąt tysięcy żydowskich osadników. W ich odczuciu ziemia, na której mieszkają, została im ofiarowana przez Boga i żaden kompromis z Palestyńczykami nie wchodzi w tym przypadku w grę. W przeszłości wszystkie próby likwidacji osiedli żydowskich na palestyńskich terytoriach kończyły się starciami Żydów z izraelskim wojskiem. Do czego zdolni są fanatyczni osadnicy mogliśmy obserwować w 1995 roku, kiedy to z rąk rodzimego ekstremisty zginął jeden z gorących zwolenników porozumienia z Palestyńczykami, izraelski premier Icchak Rabin. W praktyce więc izraelski rząd jest często zakładnikiem własnych radykałów.

Strona izraelska ma nieco racji przekonując, że Palestyńczycy nie są gotowi, by mieć samodzielne państwo. Sytuacja polityczna na Zachodnim Brzegu, a zwłaszcza w Strefie Gazy jest skomplikowana. Olbrzymim problemem jest radykalny Hamas, który nie chce słyszeć o żadnym porozumieniu z Izraelem. Dla tej, dysponującej rozbudowanymi bojówkami partii, państwo żydowskie to śmiertelny wróg, którego należy unicestwić. Czy możemy się więc dziwić temu, że Izrael nie ma zamiaru przykładać ręki do budowy Palestyny, której celem mogłoby być zniszczenie Państwa Żydowskiego? Z drugiej jednak strony historia uczy, że przejęcie władzy wymusza na radykałach odejście od swoich doktryn – rozum bierze górę nad uczuciami.

Palestyńczycy starają się walczyć o ojczyznę na arenie dyplomatycznej, wysyłając swoich emisariuszy do przedstawicieli państw, należących do Rady Bezpieczeństwa ONZ. Jeśli wierzyć szefowi MSZ Autonomii Palestyńskiej, Riadowi Malkiemu, Palestyńczykom udało się uzyskać wsparcie aż ośmiu członków Rady Bezpieczeństwa. Poparcie to ma jednak wymiar czysto symboliczny wobec zapowiedzianego sprzeciwu Stanów Zjednoczonych, których weto zablokuje jakąkolwiek rezolucję. Prezydent Barack Obama może publicznie solidaryzować się z palestyńską sprawą, ale nie zrobi niczego, co mogłoby osłabić najważniejszego sojusznika USA na Bliskim Wschodzie.