Iran: spokojnie, to tylko wybory

Iran: spokojnie, to tylko wybory

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wybory parlamentarne w Iranie interesują bardziej Zachód niż samych Irańczyków, którzy nie wierzą w to, że w ich kraju cokolwiek może się zmienić.
Na wybory do Iranu przyjechało wielu dziennikarzy ze Stanów Zjednoczonych, Europy oraz Azji. Wszyscy oni gorączkowo starają się odpowiedzieć na pytanie: kto wygra? Tymczasem wystarczyłoby zapytać o wybory przeciętnego mieszkańca Iranu, by dowiedzieć się, że w tym bliskowschodnim kraju nic się nie zmieni - tym bardziej, że opozycja wzywa do bojkotu wyborów.

Zachód nie do końca rozumie Iran oraz irańską mentalność. Gdyby zachodni dziennikarze wiedzieli nieco więcej o Iranie, mieliby świadomość, że w wyborach biorą udział jedynie kandydaci zaakceptowani przez irańskich ajatollahów, a krytycy irańskiego reżimu na listach wyborczych się nie znaleźli. To, kto wygra, nie jest więc istotne – niezależnie bowiem od wyniku wyborów w Iranie niewiele się zmieni. Nowi posłowie będą z całą pewnością zgodni co do tego, że Iran musi pozostać demokracją religijną, a ajatollahowie z Alim Chamenei na czele, muszą zachować swój autorytet i decydujący wpływ na politykę państwa.

Komentatorzy na Zachodzie zwracają uwagę na toczącą się w Iranie rywalizację o władzę i wewnętrzne spory. To prawda – w kraju da się zauważyć dwa obozy, z których każdy walczy o jak największą liczbę mandatów w parlamencie. Jeden z tych obozów jest skupiony wokół osoby duchowego lidera państwa - ajatollaha Chamenei. Drugi obóz jest zorientowany na prezydenta Mahmuda Ahmadineżada, jawiącego się jako liberał (sic!) oraz osoba bardziej racjonalna i skora do rozmów od fanatycznych ajatollahów. Rywalizacja między tymi dwoma obozami jest jednak czysto taktyczna – adwersarze mają bowiem to samo zdanie w kluczowych kwestiach, a ich spór jest bardziej sporem o władzę niż o wizję państwa. Różnice między dwoma obozami są w rzeczywistości tak niewielkie, że wielu Irańczyków nie wierzy nawet, by wśród polityczno-religijnej elity kraju istniał jakikolwiek realny konflikt – twierdzą oni natomiast, że władza stwarza pozory rywalizacji, by stworzyć obywatelom iluzję wolnego wyboru.

Jeśli wybory nie zmienią Iranu, to może kraj czeka wieszczona mu co jakiś czas rewolucja podobna do tej w Egipcie czy Tunezji? Ci, którzy wierzą w taki scenariusz również nie znają Iranu. Wiele osób przypomina, że już w 2009 roku Teherańczycy wyszli na ulice po wyborach prezydenckich – zapominają jednak dodać, że wówczas opozycja protestowała nie przeciwko samemu systemowi władzy, lecz przede wszystkim przeciwko domniemanym fałszerstwom wyborczym. Dziś Irańczycy nie chcą kolejnego przelewu krwi i konfrontacji - chcą władzy, która zadba o ich los, a przede wszystkim rozwiąże pogłębiające się problemy gospodarcze. Rewolucja im tego z całą pewnością nie zapewni.