Jak wakacje, to na Białoruś

Jak wakacje, to na Białoruś

Dodano:   /  Zmieniono: 
Białoruś jest w awangardzie. Kraj ten w te wakacje, dzięki zdolnościom jednego kołchoźnika wymknął się pojęciowemu opisowi świata.
Jak dowodził Galbraith w "Społeczeństwie dobrobytu" w momencie, kiedy zostanie pokonane masowe ubóstwo, podwyższają się powszechne standardy wygody, a w społeczeństwie takim nie sposób już odwoływać się do tradycyjnych idei (które zakładają, że zawsze ograniczony jest zasób któregoś z dóbr podstawowych). Białoruś osiągnęła ten stan, a nawet go przekroczyła. Zarządcy tamtejszego dobrobytu wiedząc, że nie mogą się odwoływać do tradycyjnych idei popytu i podaży w obliczu braku zagranicznych turystów zarządzili ich przybycie. Pomysł bardzo dobry, nie wiadomo dlaczego nie stosowany przez inne kraje. Widocznie nie osiągnięto tam poziomu opisywanego przez Galbraitha. Zapewne z powodu marnych przywódców.

Już widzę setki zniecierpliwionych amerykańskich i japońskich turystów pakujących walizki zaraz po usłyszeniu pierwszego tłumaczenia rozporządzenia premiera Siarhieja Sidorskiego. Wyobrażam sobie ten ścisk, kłótnie o miejsce w samolocie i wchodzących sobie w obiektyw Japończyków, chcących sfotografować pomnik Lenina, by potem w domu przekonać się, co widzieli. W związku z tym rezygnuję z wakacji na Białorusi. Nie dlatego, że jest drożej niż na Ukrainie. To potrafię zrozumieć. Chciałbym po prostu ustąpić miejsca innym.

Nie pojadę też na Białoruś, ponieważ czuję się winny. Jako "niezależny polski dziennikarz przekazywałem kłamliwe informacje" francuskich uczonych, że armię Napoleona w jej marszu na wschód powstrzymały wszy. Prawdę ujawniła białoruska "Respublika". To nie wszy a bohaterska armia. Już wiem, że nie można wierzyć żabojadom, zwłaszcza uczonym i pisującym do jakichś żurnałów. Teraz wiem, że rację ma tylko Łukaszenka i Sidorski. Obrażonym francuskim kolegom mogę jedynie polecić wycieczkę na Białoruś. Jak bowiem mówi premier Sidorski tam trzeba jechać.