Są miliony do rozdania, jest frekwencja u ministra
Wzruszyłem się. Minister kultury, dwojga imion Ujazdowski, spotkał się z gronem artystów. Zrobiło się o tym głośno, a ja otarłem łzę. Bo już pożegnałem i opłakałem instytucję spotkania ministra kultury z przedstawicielami środowisk twórczych, a tu proszę - taka piękna reaktywacja.
Gdybym to ja - prostaczek - rozsyłał takie zaproszenia, pewnie bym drżał z obawy, że nikt nie przyjdzie. Bo przecież artyście większa korzyść spotkać się bodaj z Hubertem K. na Centralnym niż z ministrem. Hubert rzuci tekst, który można wykorzystać w scenariuszu czy nowelce, a minister co? Rzuci dane z rocznika statystycznego, dwa akapity frazesów, poczęstuje szampanem - popołudnie poszło się hulać. Ale minister Ujazdowski nie drżał z obawy o frekwencję. Bo minister wiedział coś, co było fundamentalne dla jego gości.
Po to "coś" na ministerialne pokoje pospieszył sam Andrzej Wajda. Wprost z planu epopei o Katyniu. Dla dziennikarzy czasu nie miał (nie będzie się rozpraszał przy pomnikowej robocie), ale jeżeli pan minister prosi... Pozostajemy z nadzieją, że się mistrz artystycznie nie rozhartował na ministerialnych pokojach. I nie powtórzy się historia z "Zemstą", kiedy to nie był w stanie przed pokazem premierowym odpowiedzieć na żadne pytanie. Bo - jak rozbrajająco wyznał - film montował kto inny, a on nie zdążył sprawdzić, co zostało, a co mu wycięli.
Pospieszyła też po to "coś" - przykładowo - Olga Lipińska, niedawno szurnięta z ekranu z "Kabarecikiem" przez rządzącą opcję. Poszła "przez zboże - we wsi Moskal stoi". Ta sama Lipińska, której prawicowi posłowie uświadamiali, że gdyby tak lekko traktowała religię w kraju muzułmańskim, wierni poderżnęliby jej gardło. A Lipińska nic - tylko dalej wdeptywała w grunt świętości. I jeszcze podrwiwała: "O to żeśmy się bili i Lechu skakał przez płot". I gdyby ojciec Rydzyk miał krótsze ręce, wdeptywałaby do tej pory. A teraz - tup, tup - do pana ministra.
Wzruszyłem się. Taśma pamięci zaczęła się odwijać. Jest - jak dziś - styczeń 1949 r. i wiceminister kultury Włodzimierz Sokorski spotyka się z pisarzami w Szczecinie. I już wiadomo, że nic nie będzie takie jak dotychczas. "Sprecyzowanie na Kongresie Polskiej Partii Robotniczej charakteru demokracji ludowej - wywodził - określiło rolę literatury polskiej". Taśma pamięci się odwija... Jest rok 1972. Maj, tuż po pochodzie. Kraj w czerwieni maków i szturmówek. Tym razem artystów podejmuje sam Pierwszy. Minister kultury biega za asystenta. A artyści - sam kwiat. Od a - jak Ant-czak, przez k - jak Kutz, po h - jak Holoubek. Dziękują za "niezwykle pozytywny klimat dla wszelkiego rodzaju inicjatyw i poszukiwań twórczych". I to rozumiem. W 1949 r. artyści szli do ministra po wskazówki, w 1972 - po klimat.
Ale po co idą w 2007 r.? Pytam, bo komunikat ze spotkania zacząłem czytać - idiota! - od początku zamiast od końca. Bo dopiero pod koniec stało, że - skutkiem uprzejmości unii - do rozdania na kulturę jest rekordowe 412 mln euro. Są miliony - jest frekwencja, jak mówią w totolotku.
Gdybym to ja - prostaczek - rozsyłał takie zaproszenia, pewnie bym drżał z obawy, że nikt nie przyjdzie. Bo przecież artyście większa korzyść spotkać się bodaj z Hubertem K. na Centralnym niż z ministrem. Hubert rzuci tekst, który można wykorzystać w scenariuszu czy nowelce, a minister co? Rzuci dane z rocznika statystycznego, dwa akapity frazesów, poczęstuje szampanem - popołudnie poszło się hulać. Ale minister Ujazdowski nie drżał z obawy o frekwencję. Bo minister wiedział coś, co było fundamentalne dla jego gości.
Po to "coś" na ministerialne pokoje pospieszył sam Andrzej Wajda. Wprost z planu epopei o Katyniu. Dla dziennikarzy czasu nie miał (nie będzie się rozpraszał przy pomnikowej robocie), ale jeżeli pan minister prosi... Pozostajemy z nadzieją, że się mistrz artystycznie nie rozhartował na ministerialnych pokojach. I nie powtórzy się historia z "Zemstą", kiedy to nie był w stanie przed pokazem premierowym odpowiedzieć na żadne pytanie. Bo - jak rozbrajająco wyznał - film montował kto inny, a on nie zdążył sprawdzić, co zostało, a co mu wycięli.
Pospieszyła też po to "coś" - przykładowo - Olga Lipińska, niedawno szurnięta z ekranu z "Kabarecikiem" przez rządzącą opcję. Poszła "przez zboże - we wsi Moskal stoi". Ta sama Lipińska, której prawicowi posłowie uświadamiali, że gdyby tak lekko traktowała religię w kraju muzułmańskim, wierni poderżnęliby jej gardło. A Lipińska nic - tylko dalej wdeptywała w grunt świętości. I jeszcze podrwiwała: "O to żeśmy się bili i Lechu skakał przez płot". I gdyby ojciec Rydzyk miał krótsze ręce, wdeptywałaby do tej pory. A teraz - tup, tup - do pana ministra.
Wzruszyłem się. Taśma pamięci zaczęła się odwijać. Jest - jak dziś - styczeń 1949 r. i wiceminister kultury Włodzimierz Sokorski spotyka się z pisarzami w Szczecinie. I już wiadomo, że nic nie będzie takie jak dotychczas. "Sprecyzowanie na Kongresie Polskiej Partii Robotniczej charakteru demokracji ludowej - wywodził - określiło rolę literatury polskiej". Taśma pamięci się odwija... Jest rok 1972. Maj, tuż po pochodzie. Kraj w czerwieni maków i szturmówek. Tym razem artystów podejmuje sam Pierwszy. Minister kultury biega za asystenta. A artyści - sam kwiat. Od a - jak Ant-czak, przez k - jak Kutz, po h - jak Holoubek. Dziękują za "niezwykle pozytywny klimat dla wszelkiego rodzaju inicjatyw i poszukiwań twórczych". I to rozumiem. W 1949 r. artyści szli do ministra po wskazówki, w 1972 - po klimat.
Ale po co idą w 2007 r.? Pytam, bo komunikat ze spotkania zacząłem czytać - idiota! - od początku zamiast od końca. Bo dopiero pod koniec stało, że - skutkiem uprzejmości unii - do rozdania na kulturę jest rekordowe 412 mln euro. Są miliony - jest frekwencja, jak mówią w totolotku.
Więcej możesz przeczytać w 4/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.