Pod hasłami pojednania Europy z Ameryką upłynął festiwal filmowy w Berlinie
Dlaczego Jack Nicholson lubi festiwal filmowy w Berlinie? - Bo tu po raz pierwszy spotkałem Romana Polańskiego - wyznał dziennikarzom. Na każdym przystanku autobusowym i na stacjach metra w Berlinie wisiały plakaty z Nicholsonem - zwracały uwagę bielą zębów i uwodzicielskim spojrzeniem. Na konferencji prasowej gwiazdor pokpiwał z zapewnień gospodarzy o przyjaźni niemiecko-amerykańskiej. - Schröder deklaruje przyjaźń z Ameryką, bo myśli o kampanii wyborczej. Ale czy Niemcom naprawdę zależy na stworzeniu trójkąta przyjaźni, którego ramionami będą oni, Amerykanie i Francuzi? - pytał Nicholson. Jeśli nawet kanclerz Niemiec nie jest szczery w swoich deklaracjach o przyjaźni z USA, organizatorzy festiwalu robili wszystko, by przerzucić mosty między Niemcami a Ameryką.
Hollywood nad Szprewą
Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie (zorganizowany już po raz 54.) dowiódł, że Hollywood nad Szprewą trzyma się mocno. Na 23 filmy konkursowe aż cztery były produkcjami amerykańskimi ("The Missing" Rona Howarda, "Monster" Patty Jenkins, "Before Sunset" Richarda Linklatera oraz "The Final Cut" Omara Naima), a dwa następne ("Beautiful Country" Hansa Pettera Molanda i "Maria Full of Grace" Joshuy Marstona) powstały w koprodukcji z Amerykanami. Jeśli do tego dodać trzy filmy prezentowane poza konkursem ("Wzgó-rze nadziei" Anthony'ego Minghelliego, "Something's Gotta Give" Nancy Meyers i "Lightening in a Bottle" Antonine'a Fuqua) oraz retrospektywę "Nowe Hollywood 1967--1976", to bilans wypada dla USA imponująco.
W Berlinie widać było też ożywienie stosunków między kinematografią niemiecką i francuską. Najciekawsze filmy z oferty gospodarzy pojadą na paryski Festiwal Kina Niemieckiego. Strony licytują się w obietnicach wzajemnej promocji twórczości młodych reżyserów - w imię "kulturowego porozumienia".
Dieter Kosslick, dyrektor festiwalu, na przekór opiniom o nadmiernym upolitycznieniu imprezy uważa, że Berlinale buduje mosty ponad granicami i układami politycznymi. Rok temu głośno było nad Szprewą o tzw. polskich easternach. Takie określenie pojawiło się w związku z falą filmów młodych niemieckich reżyserów opowiadających o ludziach z obu brzegów Odry i Nysy. Tym razem zainteresowanie Polską było znacznie mniejsze.
Czekając na gwiazdy
Henry Sheehan, krytyk filmowy z Los Angeles, zapewnia, że to Berlin, a nie Cannes czy Wenecja, uchodzi w Stanach Zjednoczonych za miejsce intelektualnych dyskusji. I to nie tylko o kinie. W tym roku w Berlińskim Obozie Talentów (spotkania poświęcone były roli muzyki i dźwięku w filmie) wzięło udział aż 520 młodych filmowców z 84 krajów świata.
Rozdyskutowanym artystom nie przeszkodził niedobór gwiazd. W transmisji z ceremonii otwarcia kamery na okrągło pokazywały... modelkę Claudię Schiffer. Philip Seymour Hoffman i Brendan Gleeson, którzy zagrali drugoplanowe role we "Wzgórzu nadziei", dwoili się i troili, ale nie byli w stanie zastąpić zapowiadanej pary gwiazd - Nicole Kidman i Jude'a Lawa. Wbrew tworzonym spiskowym teoriom o nieobecności lub spóźnieniach gwiazd zadecydowały prozaiczne względy. Kidman w dniu rozpoczęcia Berlinale podpisywała kontrakt na rolę w nowym filmie "Bewitched", a Jude Law i Rénee Zellweger mieli problemy z wyrwaniem się z planów zdjęciowych w Londynie. Z tych samych powodów nie od razu pojawiła się nad Szprewą Juliette Binoche, zaś Nancy Meyers, reżyserka komedii "Something's Gotta Give", najzwyczajniej w świecie się rozchorowała.
Ucieczki do wolności
Poziom tegorocznych filmów konkursowych mocno rozczarował. Zabrakło tytułów wybitnych, zaś kilka pozycji w ogóle nie powinno trafić do konkursu. Niespodziewanym zwycięzcą okazał się niemiecki "Gegen die Wand" - opowieść o młodej Turczynce z Berlina desperacko próbującej uwolnić się od kurateli konserwatywnej rodziny. Dobre opinie (i Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię) zgarnął koreański "Samaritan Girl" - historia tragicznie zakończonej przyjaźni dwóch nastolatek, z których jedna jest prostytutką, a druga - jej menedżerem. Dziewczęta chcą zarobić pieniądze na podróż do Europy.
Wyróżniały się filmy skandynawskie, które coraz bardziej przypominają kino spod znaku Kieślowskiego. Ironicznie brzmiący tytuł filmu "In Your Hands" ("W twoich rękach") duńskiej reżyserki Anette K. Olsen stawia pod znakiem zapytania przekonanie o wolnej woli przy podejmowaniu najważniejszych życiowych decyzji. Bohaterka (znakomita rola Ann Jorgensen) staje przed wyborem: urodzić upragnione, ale chore dziecko czy poddać się aborcji. Decyzje komplikuje to, iż jest ona pastorem w więzieniu dla kobiet. Jedna z jej podopiecznych trafiła za kraty dlatego, że w narkotykowym transie porzuciła swoje niemowlę, przyczyniając się do jego śmierci.
Poruszającym filmem był szwedzki "Daybreak" Björna Runge pokazujący na przykładzie trzech różnych rodzinnych historii konsekwencje emocjonalnego chłodu między bliskimi sobie ludźmi. Wyróżniał się też chorwacki film "Witnesses" ("Świadkowie") Vinko Bresana. Chorwaccy żołnierze zabijają Serba, a morderstwo to widzi córka ofiary, kilkuletnia dziewczynka.
Piękna i bestia
Niektóre konkursowe filmy ratowało wyraziste aktorstwo. Przykładem może być "Monster" Patty Jenkins. Reżyserka sięgnęła po postać autentyczną i przerażającą - seryjną morderczynię mężczyzn, prostytutkę z Florydy (dwa lata temu została stracona). Można wiele zarzucić konstrukcji fabuły, ale metamorfoza pięknej i słodkiej Charlize Theron w odrażającego potwora wręcz powala na kolana. Dobrym aktorstwem wyróżnia się także film Patrice'a Leconte'a "Intimate Strangers". Sandrine Bonnaire i Fabrice Luchini z wdziękiem rozgrywają konwencję komedii omyłek pod hasłem "przychodzi kobieta do psychiatry".
Nic dobrego - ani pod względem konstrukcji, ani gry aktorów - nie da się powiedzieć o włoskim filmie "First Love" - infantylnej i irytującej historii mężczyzny, który jest w stanie się zakochać tylko w anorektycznej kobiecie. Równie słaby okazał się hiszpański "Your Next Life"- wiejska wersja "Romea i Julii" z krowimi wymionami w tle. Osią dramatu i przedmiotem sporu jest tu dorodna jałówka, a zakochani umacniają swoje uczucie podczas zawodów w dojeniu.
"Beautiful Country" Hansa Pettera Molanda, film o podróży Wietnamczyka do USA i jego pojednaniu z teksańskim ojcem, raził brakiem realizmu, zaś "Country of My Skull" Johna Boormana (o komisji badającej zbrodnie apertheidu w RPA) - nadmiarem socrealizmu.
Polska z drugiej ręki
Dieter Kosslick uznał, że w tym roku w Polsce czy szerzej w Europie Środkowej nie pojawił się żaden film godny zauważenia. "Nienasycenie" Wiktora Grodeckiego (pokazane w części pozakonkursowej) zostało przyjęte z wielkim zdziwieniem - nikt nie zrozumiał, o co twórcom chodziło. Być może filmowi zaszkodziło to, że w Berlinie pokazano wersję dłuższą i bardziej skomplikowaną od tej rozpowszechnianej w Polsce. Znacznie lepiej przyjęto "Dotknij mnie" - niezależną produkcję Ewy Stankiewicz i Anny Jadowskiej - oraz prezentowaną w ramach Berlińskiego Obozu Talentów "Balladę o kozie" Bartka Konopki (nagroda telewizji Planete).
Więcej o Polakach słychać było przy okazji zagranicznych filmów, na przykład argentyńskiego "Lost Embrace" Daniela Burmana. Polski paszport okazuje się przepustką do Europy dla bohatera filmu, który szuka swoich polsko-żydowskich korzeni. O Polsce zrobiło się głośno przede wszystkim za sprawą Harveya Weinsteina, szefa wytwórni Miramax. Podczas spotkania z dziennikarzami w hotelu Grand Hyatt oświadczył on, że zamierza zadebiutować jako reżyser. Jego film ma opowiadać o powstaniu w warszawskim getcie. Produkcją zająłby się Martin Scorsese (przy okazji "Gangów Nowego Jorku" role były odwrócone), zaś zdjęcia zaplanowano w Polsce. Byłaby to jedyna dla nas korzyść z tegorocznego Berlinale.
Hollywood nad Szprewą
Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie (zorganizowany już po raz 54.) dowiódł, że Hollywood nad Szprewą trzyma się mocno. Na 23 filmy konkursowe aż cztery były produkcjami amerykańskimi ("The Missing" Rona Howarda, "Monster" Patty Jenkins, "Before Sunset" Richarda Linklatera oraz "The Final Cut" Omara Naima), a dwa następne ("Beautiful Country" Hansa Pettera Molanda i "Maria Full of Grace" Joshuy Marstona) powstały w koprodukcji z Amerykanami. Jeśli do tego dodać trzy filmy prezentowane poza konkursem ("Wzgó-rze nadziei" Anthony'ego Minghelliego, "Something's Gotta Give" Nancy Meyers i "Lightening in a Bottle" Antonine'a Fuqua) oraz retrospektywę "Nowe Hollywood 1967--1976", to bilans wypada dla USA imponująco.
W Berlinie widać było też ożywienie stosunków między kinematografią niemiecką i francuską. Najciekawsze filmy z oferty gospodarzy pojadą na paryski Festiwal Kina Niemieckiego. Strony licytują się w obietnicach wzajemnej promocji twórczości młodych reżyserów - w imię "kulturowego porozumienia".
Dieter Kosslick, dyrektor festiwalu, na przekór opiniom o nadmiernym upolitycznieniu imprezy uważa, że Berlinale buduje mosty ponad granicami i układami politycznymi. Rok temu głośno było nad Szprewą o tzw. polskich easternach. Takie określenie pojawiło się w związku z falą filmów młodych niemieckich reżyserów opowiadających o ludziach z obu brzegów Odry i Nysy. Tym razem zainteresowanie Polską było znacznie mniejsze.
Czekając na gwiazdy
Henry Sheehan, krytyk filmowy z Los Angeles, zapewnia, że to Berlin, a nie Cannes czy Wenecja, uchodzi w Stanach Zjednoczonych za miejsce intelektualnych dyskusji. I to nie tylko o kinie. W tym roku w Berlińskim Obozie Talentów (spotkania poświęcone były roli muzyki i dźwięku w filmie) wzięło udział aż 520 młodych filmowców z 84 krajów świata.
Rozdyskutowanym artystom nie przeszkodził niedobór gwiazd. W transmisji z ceremonii otwarcia kamery na okrągło pokazywały... modelkę Claudię Schiffer. Philip Seymour Hoffman i Brendan Gleeson, którzy zagrali drugoplanowe role we "Wzgórzu nadziei", dwoili się i troili, ale nie byli w stanie zastąpić zapowiadanej pary gwiazd - Nicole Kidman i Jude'a Lawa. Wbrew tworzonym spiskowym teoriom o nieobecności lub spóźnieniach gwiazd zadecydowały prozaiczne względy. Kidman w dniu rozpoczęcia Berlinale podpisywała kontrakt na rolę w nowym filmie "Bewitched", a Jude Law i Rénee Zellweger mieli problemy z wyrwaniem się z planów zdjęciowych w Londynie. Z tych samych powodów nie od razu pojawiła się nad Szprewą Juliette Binoche, zaś Nancy Meyers, reżyserka komedii "Something's Gotta Give", najzwyczajniej w świecie się rozchorowała.
Ucieczki do wolności
Poziom tegorocznych filmów konkursowych mocno rozczarował. Zabrakło tytułów wybitnych, zaś kilka pozycji w ogóle nie powinno trafić do konkursu. Niespodziewanym zwycięzcą okazał się niemiecki "Gegen die Wand" - opowieść o młodej Turczynce z Berlina desperacko próbującej uwolnić się od kurateli konserwatywnej rodziny. Dobre opinie (i Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię) zgarnął koreański "Samaritan Girl" - historia tragicznie zakończonej przyjaźni dwóch nastolatek, z których jedna jest prostytutką, a druga - jej menedżerem. Dziewczęta chcą zarobić pieniądze na podróż do Europy.
Wyróżniały się filmy skandynawskie, które coraz bardziej przypominają kino spod znaku Kieślowskiego. Ironicznie brzmiący tytuł filmu "In Your Hands" ("W twoich rękach") duńskiej reżyserki Anette K. Olsen stawia pod znakiem zapytania przekonanie o wolnej woli przy podejmowaniu najważniejszych życiowych decyzji. Bohaterka (znakomita rola Ann Jorgensen) staje przed wyborem: urodzić upragnione, ale chore dziecko czy poddać się aborcji. Decyzje komplikuje to, iż jest ona pastorem w więzieniu dla kobiet. Jedna z jej podopiecznych trafiła za kraty dlatego, że w narkotykowym transie porzuciła swoje niemowlę, przyczyniając się do jego śmierci.
Poruszającym filmem był szwedzki "Daybreak" Björna Runge pokazujący na przykładzie trzech różnych rodzinnych historii konsekwencje emocjonalnego chłodu między bliskimi sobie ludźmi. Wyróżniał się też chorwacki film "Witnesses" ("Świadkowie") Vinko Bresana. Chorwaccy żołnierze zabijają Serba, a morderstwo to widzi córka ofiary, kilkuletnia dziewczynka.
Piękna i bestia
Niektóre konkursowe filmy ratowało wyraziste aktorstwo. Przykładem może być "Monster" Patty Jenkins. Reżyserka sięgnęła po postać autentyczną i przerażającą - seryjną morderczynię mężczyzn, prostytutkę z Florydy (dwa lata temu została stracona). Można wiele zarzucić konstrukcji fabuły, ale metamorfoza pięknej i słodkiej Charlize Theron w odrażającego potwora wręcz powala na kolana. Dobrym aktorstwem wyróżnia się także film Patrice'a Leconte'a "Intimate Strangers". Sandrine Bonnaire i Fabrice Luchini z wdziękiem rozgrywają konwencję komedii omyłek pod hasłem "przychodzi kobieta do psychiatry".
Nic dobrego - ani pod względem konstrukcji, ani gry aktorów - nie da się powiedzieć o włoskim filmie "First Love" - infantylnej i irytującej historii mężczyzny, który jest w stanie się zakochać tylko w anorektycznej kobiecie. Równie słaby okazał się hiszpański "Your Next Life"- wiejska wersja "Romea i Julii" z krowimi wymionami w tle. Osią dramatu i przedmiotem sporu jest tu dorodna jałówka, a zakochani umacniają swoje uczucie podczas zawodów w dojeniu.
"Beautiful Country" Hansa Pettera Molanda, film o podróży Wietnamczyka do USA i jego pojednaniu z teksańskim ojcem, raził brakiem realizmu, zaś "Country of My Skull" Johna Boormana (o komisji badającej zbrodnie apertheidu w RPA) - nadmiarem socrealizmu.
Polska z drugiej ręki
Dieter Kosslick uznał, że w tym roku w Polsce czy szerzej w Europie Środkowej nie pojawił się żaden film godny zauważenia. "Nienasycenie" Wiktora Grodeckiego (pokazane w części pozakonkursowej) zostało przyjęte z wielkim zdziwieniem - nikt nie zrozumiał, o co twórcom chodziło. Być może filmowi zaszkodziło to, że w Berlinie pokazano wersję dłuższą i bardziej skomplikowaną od tej rozpowszechnianej w Polsce. Znacznie lepiej przyjęto "Dotknij mnie" - niezależną produkcję Ewy Stankiewicz i Anny Jadowskiej - oraz prezentowaną w ramach Berlińskiego Obozu Talentów "Balladę o kozie" Bartka Konopki (nagroda telewizji Planete).
Więcej o Polakach słychać było przy okazji zagranicznych filmów, na przykład argentyńskiego "Lost Embrace" Daniela Burmana. Polski paszport okazuje się przepustką do Europy dla bohatera filmu, który szuka swoich polsko-żydowskich korzeni. O Polsce zrobiło się głośno przede wszystkim za sprawą Harveya Weinsteina, szefa wytwórni Miramax. Podczas spotkania z dziennikarzami w hotelu Grand Hyatt oświadczył on, że zamierza zadebiutować jako reżyser. Jego film ma opowiadać o powstaniu w warszawskim getcie. Produkcją zająłby się Martin Scorsese (przy okazji "Gangów Nowego Jorku" role były odwrócone), zaś zdjęcia zaplanowano w Polsce. Byłaby to jedyna dla nas korzyść z tegorocznego Berlinale.
Zdobyli Berlin |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 8/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.