Piłsudski - który po przejęciu władzy nie dopuszczał patrzenia sobie na ręce - z impetem atakował prasę
Człowiek przeciera oczy ze zdumienia i nie potrafi pojąć, do czego potrzebna jest Prawu i Sprawiedliwości wojna z mediami. Wiadomo przecież, jak taki bój wykrwawia. A jednak prezes PiS wytacza kolejne działa na tym froncie. Ma opinię znakomitego stratega, więc należy wykluczyć przypadkowość tych zdarzeń, jak to próbują wmawiać niektórzy politycy PiS, wyraźnie zażenowani zaognianiem konfliktu.
Sytuacja bardzo przypomina postępowanie Józefa Piłsudskiego po zamachu majowym. Także on nie szczędził razów dziennikarzom i wyrażał się o nich jak najgorzej. "Powie im pan - instruował jednego ze swoich współpracowników - że nie ma czynnika w życiu naszym, który by większe szkody wyrządził interesom państwowym jak prasa polska. Powie im pan, że swoim brakiem poczucia odpowiedzialności za podawaną treść, swoim bezceremonialnym przeinaczaniem rzeczywistości, swoim bezkarnym szarganiem cudzego imienia wytworzyła prasa stan rzeczy, który nie może być tolerowany i nie będzie. Niech im pan powie, że prasa polska to jest... [tu nastąpiło kilka raczej dosadnych słów]. Niech im pan powie jeszcze, że mogą sobie krzyczeć, ile im się podoba, bo ja gazet nie czytam".
Podobnie jak to czynią dzisiaj współpracownicy Jarosława Kaczyńskiego, zwolennicy Marszałka tłumaczyli te ataki odreagowaniem przykrości doznanych wcześniej, w wyniku oszczerczych kampanii prasowych. Była to tylko część prawdy. Owszem, endecka prawica zwalczała Piłsudskiego bez umiaru, wypisując na jego temat kalumnie, ale przecież nie ją Marszałek atakował, lecz całe środowisko. Także tych dziennikarzy, których krytyczne teksty o endecji przyczyniły się do ułatwienia mu powrotu do władzy. Nieprzekonująco też brzmi tłumaczenie, że ataki Marszałka brały się z niezrozumienia istoty dziennikarstwa. Sam parał się piórem, i to w najtrudniejszych, bo konspiracyjnych warunkach. Świetnie orientował się, jak funkcjonuje prasa i na czym polega rząd dusz sprawowany przez dziennikarzy.
Nieprzypadkowo agresywny wobec całego środowiska dziennikarskiego stał się dopiero po przejęciu władzy w 1926 r. Zmienił postępowanie, bo nie dopuszczał patrzenia sobie na ręce. Wbrew wcześniejszym poglądom dostrzegał w mediach tylko niepohamowane krytykanctwo inspirowane intrygami politycznych przeciwników. Atakował prasę z impetem, nie przebierając w słowach. Nie poprzestawał na groźbach. Z czasem zbudował system prawny ściśle reglamentujący swobodę wypowiedzi.
Przesadą byłoby oskarżanie Jarosława Kaczyńskiego o analogiczne zamiary limitowania wolności mediów. Wystarczająco wiele jest jednak podobieństw w tych dwóch sytuacjach, by już dzisiaj przestrzegać przed możliwością powtórzenia się podobnego scenariusza. Walkę z mediami wszczyna się bowiem dosyć łatwo, zwłaszcza kiedy rządzi się krajem. Znacznie trudniej jej zaprzestać, nie zostawiając za sobą zniszczeń.
Sytuacja bardzo przypomina postępowanie Józefa Piłsudskiego po zamachu majowym. Także on nie szczędził razów dziennikarzom i wyrażał się o nich jak najgorzej. "Powie im pan - instruował jednego ze swoich współpracowników - że nie ma czynnika w życiu naszym, który by większe szkody wyrządził interesom państwowym jak prasa polska. Powie im pan, że swoim brakiem poczucia odpowiedzialności za podawaną treść, swoim bezceremonialnym przeinaczaniem rzeczywistości, swoim bezkarnym szarganiem cudzego imienia wytworzyła prasa stan rzeczy, który nie może być tolerowany i nie będzie. Niech im pan powie, że prasa polska to jest... [tu nastąpiło kilka raczej dosadnych słów]. Niech im pan powie jeszcze, że mogą sobie krzyczeć, ile im się podoba, bo ja gazet nie czytam".
Podobnie jak to czynią dzisiaj współpracownicy Jarosława Kaczyńskiego, zwolennicy Marszałka tłumaczyli te ataki odreagowaniem przykrości doznanych wcześniej, w wyniku oszczerczych kampanii prasowych. Była to tylko część prawdy. Owszem, endecka prawica zwalczała Piłsudskiego bez umiaru, wypisując na jego temat kalumnie, ale przecież nie ją Marszałek atakował, lecz całe środowisko. Także tych dziennikarzy, których krytyczne teksty o endecji przyczyniły się do ułatwienia mu powrotu do władzy. Nieprzekonująco też brzmi tłumaczenie, że ataki Marszałka brały się z niezrozumienia istoty dziennikarstwa. Sam parał się piórem, i to w najtrudniejszych, bo konspiracyjnych warunkach. Świetnie orientował się, jak funkcjonuje prasa i na czym polega rząd dusz sprawowany przez dziennikarzy.
Nieprzypadkowo agresywny wobec całego środowiska dziennikarskiego stał się dopiero po przejęciu władzy w 1926 r. Zmienił postępowanie, bo nie dopuszczał patrzenia sobie na ręce. Wbrew wcześniejszym poglądom dostrzegał w mediach tylko niepohamowane krytykanctwo inspirowane intrygami politycznych przeciwników. Atakował prasę z impetem, nie przebierając w słowach. Nie poprzestawał na groźbach. Z czasem zbudował system prawny ściśle reglamentujący swobodę wypowiedzi.
Przesadą byłoby oskarżanie Jarosława Kaczyńskiego o analogiczne zamiary limitowania wolności mediów. Wystarczająco wiele jest jednak podobieństw w tych dwóch sytuacjach, by już dzisiaj przestrzegać przed możliwością powtórzenia się podobnego scenariusza. Walkę z mediami wszczyna się bowiem dosyć łatwo, zwłaszcza kiedy rządzi się krajem. Znacznie trudniej jej zaprzestać, nie zostawiając za sobą zniszczeń.
Więcej możesz przeczytać w 11/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.