Sekta zwiera szeregi

Sekta zwiera szeregi

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Lis (fot. Whitesmokes Studio) 
Nie, nie odczuwamy w tygodniku „Wprost” żadnej satysfakcji, choć bilans – dwa wywiady z dwiema posłankami i obie wyrzucone z PiS – przyznają Państwo, jest imponujący.
To, co się stało, było oczywistą oczywistością. W partii PiS nie ma miejsca na zdanie odrębne, na wątpliwości i na pytania. Posłanki Kluzik-Rostkowska i Jakubiak były wierne partii i prezesowi partii, śmiały jednak sugerować, że partia powinna pójść inną drogą. W partii PiS na takie sugestie miejsca nie ma. Decyduje prezes, reszta – ruki po szwam. Komitet Polityczny oczywiście zdecydował jednogłośnie. Jakżeby inaczej. W tej partii zawsze liczył się tylko jeden głos, wszystko tam zawsze było jednogłośne, nawet jeśli ten czy ów chciałby czasem pisnąć. Trochę jak w pieśni Włodzimierza Wysockiego – „nutki wolą tańczyć solo, ale wiedzą, do-re-mi-fa-sola- si, że to pachnie samowolą, i że w chórze lepiej brzmi".

Wszelako źródłem zbyt taniej i zbyt prostej satysfakcji byłoby łatwo przewidywalne potwierdzenie natury partii PiS. Polska nie jest bowiem, na szczęście, PiS, ale opozycja w Polsce jest dziś – zasadniczo rzecz ujmując – taka jak PiS. Co niestety oznacza, że prawdziwej opozycji w Polsce nie ma. A to już nie jest problem PiS. To jest problem nas, obywateli, bo bez porządnej opozycji nie będziemy mieli porządnej władzy.

Jarosław Kaczyński swoimi fobiami, niekontrolowanymi wybuchami złości i nienawiści do politycznych oponentów i tak już bardzo obniżył premierowi i rządowi poprzeczkę, którą muszą przeskoczyć, by dostać od społeczeństwa zgodę na sprawowanie w Polsce władzy. Teraz przekroczył kolejną granicę, jeszcze raz pokazał, że jest wyłącznie tracącym kontakt z rzeczywistością satrapą. Efekt? Dramatycznie nisko ustawiona poprzeczka została jeszcze obniżona. Samounicestwiający się Kaczyński za jakiś czas będzie kłopotem Tuska, ale nie teraz, nie za rok. Kaczyński mówi zresztą otwarcie, że szefem PiS chce być do roku 2014, co daje nam niemal pewną prawie pięciolatkę dalszych niezagrożonych i niekontrolowanych rządów Platformy.

Czy pogrążający się w swoich obsesjach Jarosław Kaczyński i pogrążający się w swojej nicości PiS naprawdę są problemami Polaków? Są, a dowód tego mamy jak na dłoni, dokładniej – jak na billboardzie. Donald Tusk przekonuje nas z niego – „Nie róbmy polityki, budujmy mosty". Już więc nie tylko reformy są złe, ale polityka też jest zła, politykę uprawiają politykierzy cynicy, taki Kaczyński na przykład, my budujemy mosty. Zamiast szaleństwa Kaczyńskiego premier oferuje nam więc pseudopozytywistyczny, populistyczny ersatz, schlebia naszym stereotypom i fobiom.

Jarosław Kaczyński pozbawia słów znaczenia, nazywając niepodległy kraj kondominium. Zepsuty brakiem realnej opozycji premier Tusk czyni niestety, na mniejszą skalę, rzecz podobną. Odbiera słowom, ważnym w demokracji słowom, ich sens. Polityka zła, reformy złe, co dalej? Dlaczegóż ze słownika tych politycznych mądrości i oczywistości, z której korzysta Tusk, nie wyrywają kartek inni przywódcy? Kanclerz Merkel ryzykuje, reformuje i traci. Premier Cameron ryzykuje i reformuje, choć może stracić. Prezydent Obama ryzykował, reformował i stracił. Prezydent Sarkozy stracił, a mimo to ryzykował i reformował. Naiwniacy, amatorzy! Premier Tusk nie ryzykuje, nie reformuje i nie traci. On nic nie musi. Przecież „nie ma nawet z kim przegrać". Przecież nie nazywa się Kaczyński. Przecież to wystarczy.

Dorn, Zalewski, Marcinkiewicz, Sikorski, Jurek, Walendziak, Ołdakowski, Jakubiak, Kluzik-Rostkowska – w partii PiS za samodzielność myślenia nie ma premii. Jest kop. Nie ma chyba nawet sensu się zastanawiać, w którym miejscu byłaby dziś ta partia, gdyby prezes nie odłożył proszków i konsekwentnie szedł linią wyznaczoną w ostatniej kampanii przez Kluzik-Rostkowską. Ta linia, ten umiar, ta powściągliwość dały Kaczyńskiemu, biorąc pod uwagę jego ogromny elektorat negatywny, absolutnie nadzwyczajny wynik w wyborach prezydenckich.

Miało wtedy PiS realną szansę na bycie racjonalną, silną opozycją. Polska miała więc szansę na wymagającą opozycję i skuteczniejszą władzę. Ta szansa minęła. Definitywnie. W każdym razie definitywnie za politycznego żywota Jarosława Kaczyńskiego.

20 lat temu Kaczyński marzył o stworzeniu wielkiej chadecji. Dziś sam te marzenia niszczy. Miażdży je jego ego, które w bracie każe mu widzieć jedynego patrona wolnej Polski, a w sobie jedynego kandydata na wodza tej Polski. Wizja wszechpotężna i jakże inspirująca, tylko ten cholerny naród, który nie potrafił do niej dorosnąć.