Koniec świata szwoleżerów

Koniec świata szwoleżerów

Dodano:   /  Zmieniono: 
PiS już nie istnieje. Na pozór wprawdzie nic się nie zmieniło – z Elżbietą Jakubiak czy bez niej, partia wciąż jest główną siłą opozycyjną. Mariusz Błaszczak wciąż będzie zapraszany do wszystkich mediów, a każde słowo Jarosława Kaczyńskiego będzie odmieniane przez wszystkie przypadki. Ale coś się jednak zmieniło.
Dotychczas PiS był monolitem. Zwycięska, czy przegrana – partia mówiła jednym głosem, choć jedni (Kluzik-Rostkowska) mówili ciszej i spokojniej, a inni (Ziobro) krzyczeli i grozili palcem. Ale miejsce w partii było i dla jednych, i dla drugich. Nawet jeśli Paweł Poncyljusz nie zachwycał się tyradami Antoniego Macierewicza, a Mariusz Błaszczak patrzył spode łba na Marka Migalskiego – to wszyscy przynajmniej się tolerowali. Fenomen zebrania w jednej partii ludzi, którzy byli od siebie politycznie oddaleni o lata świetlne był możliwy dzięki charyzmie i sile osobowości Jarosława Kaczyńskiego. Wprawdzie Kaczyński raz już przejechał szablą po skrzydłach (czasy gdy z partii odeszli Sikorski, Jurek, Dorn, Ujazdowski, czy Zalewski), ale w czasie kampanii wyborczej AD 2010 wydawało się, że PiS wraca do szerokiej formuły partii centroprawicowej, która dała partii zwycięstwo w 2005 roku. Wydawało się.

PiS już nie istnieje – bo konflikt, który wybuchł między szoszonami/talibami a liberałami/gołębiami (niepotrzebne skreślić) nie da się już opanować. Jarosław Kaczyński, który zachował się jak kapryśny władca odsuwając w ciągu jednego dnia Poncyljusza i Kluzik-Rostkowską, a przygarniając Macierewicza i Ziobrę obudził demony, które wcześniej sam usypiał. Karząc Migalskiego i Jakubiak dał okazję do trudno skrywanej satysfakcji Zbigniewowi Ziobrze, Mariuszowi Błaszczczakowi, Markowi Kuchcińskiemu – i całej plejadzie wiernych towarzyszy, których irytował gołębi ton PiS-u w kampanii wyborczej. Co gorsza dał sygnał, że znienawidzonego wewnętrznego wroga można teraz dobijać – i tak się właśnie dzieje. Migalski usłyszał o sobie, że jest „miałki intelektualnie", a Jakubiak dowiedziała się o swoim zawieszeniu z telewizji.

Raz rozkręconej spirali wewnątrzpartyjnej agresji zatrzymać się już nie da. Bo nawet jeśli prezes znów zmieni zdanie – i przywróci Jakubiak, czy Migalskiego do łask - to wtedy z kolei na margines trafią ich dzisiejsi pogromcy. Ktoś będzie musiał z partii odejść. I niezależnie od tego kim ten ktoś będzie partia straci któreś skrzydło. PiS rządziło Polską wtedy, gdy w jednym rządzie zasiadali obok siebie Radosław Sikorski i Zbigniew Ziobro. Ale PiS już przecież nie istnieje.