Kościół stracił rząd dusz

Kościół stracił rząd dusz

Dodano:   /  Zmieniono: 
W XIX wieku prawdziwy Polak musiał być katolikiem – bo znienawidzeni zaborcy byli protestantami (Prusy), bądź prawosławnymi (Rosja) wyznawcami chrześcijaństwa, a ponadto Kościół stał na czele frontu obrony polskości. W PRL-u Polak-patriota musiał być katolikiem – bo znienawidzeni komuniści byli ateistami zwalczającymi Kościół. Dziś, w wolnej Polsce Polak katolikiem już być jednak nie musi. I coraz częściej nie jest.
Donald Tusk w ostatnich miesiącach rozpoczął walkę na kilku frontach, na których PO ma przeciw sobie większość społeczeństwa. Bitwę o  umowę ACTA przegrał, z bitwy o nową listę leków refundacyjnych wyszedł mocno poobijany, bitwa o reformę systemu emerytalnego trwa – ale już widać, że ewentualne zwycięstwo będzie kosztowne. Dlatego szef rządu potrzebował jakiegoś szybkiego i efektownego zwycięstwa, które przypomniałoby Polakom, że jednak kochają PO, a działaczy Platformy podniosło na duchu i przywróciło im wiarę w lidera. I dlatego rząd rozpoczął bitwę o Fundusz Kościelny.

Na początku lat 90-tych próba podniesienia ręki na przywileje Kościoła byłaby politycznym samobójstwem. Nawet pogrobowcy PZPR-u – w postaci SdRP przekształconego z czasem w SLD – karnie klękali przed księżmi, których przed zmianą ustroju bezwzględnie zwalczali. Polacy mieli bowiem wówczas Jana Pawła II, który obalił komunizm wraz z Lechem Wałęsą noszącym w klapie Matką Boską w klapie, pamiętali o zakatowanym przez bandytów z SB ks. Jerzym Popiełuszce, a także o 50 latach prześladowań Kościoła przez komunistów.  W związku z tym podniesienie ręki na Kościół traktowali jako zagrożenie dla odzyskanej w 1989 roku suwerenności – i, z wyjątkiem 10-15 procent ideowych komunistów, socjalistów, socjaldemokratów i postępowych liberałów,  byli gotowi w każdej polityczno-religijnej bitwie stanąć po stronie duchownych. W tamtej Polsce Jolanta Kwaśniewska przekonywała, że jej mąż-prezydent wierzy w Boga na swój sposób, a sam mąż-prezydent zrobił wiele, by pojawić się w papamobile z papieżem-Polakiem.

Oszołomiony swoją nieoczekiwaną potęgą polski Kościół popełnił wówczas błąd – uwierzył, że już zawsze politycy będą pielgrzymowali do biskupich pałaców i obiecywali wszelakie przywileje za poparcie (prawica) lub życzliwą neutralność (lewica). Zamiast więc walczyć o dotarcie do serc Polaków, którzy w dorosłość weszli już w wolnej Polsce, Episkopat zajął się politykowaniem i pielęgnowaniem swojej kombatanckiej legendy (jacy my niezłomni byliśmy w tym PRL-u…). I tak niepostrzeżenie Kościół stracił rząd dusz w społeczeństwie, które – w teorii – jest w ponad 90-procentach katolickie.

Ostatnim momentem, w którym cała Polska stała murem za Kościołem była śmierć Jana Pawła II. Był to również ostatni moment, w którym polski Kościół mógł odrobić straty i przyciągnąć do siebie młodych, ochrzczonych w tamtym czasie (jak się okazało – mocno na wyrost) mianem pokolenia JPII. Kościół jednak z tej szansy nie skorzystał – wciąż straszył młodych piekłem za niemal wszystko co owi młodzi robili na co dzień (seks? Piekło! Antykoncepcja? Piekło! Mieszkanie razem przed ślubem ? Piekło! I tylko wysokie „co łaska" przy okazji ślubu, być może zagwarantuje czyściec…), nie miał też zbyt wiele do zaoferowania średniemu pokoleniu Polaków, które nad wizyty w Kościele zaczęło przedkładać robienie kariery. I nagle okazało się, że Kościół zamknął się w skansenie, w którym trwają przy nim wyłącznie najstarsi i ci, którzy przegrali polską wolność i nie nadążają za transformacją gospodarczą kraju. Z 90 procent wiernych zrobiło się 20-30 procent. Reszta jest katolikami na papierze – a ich kontakt z Kościołem ogranicza się do chrzcin, ślubów, pogrzebów, Pasterki i święcenia wielkanocnych jajek.

I tak wracamy do genezy bitwy o Fundusz Kościelny. Tych, którzy przy Kościele trwają i trwać chcą Tusk i tak do siebie nie przekona – to elektorat Jarosława Kaczyńskiego. Ale ta grupa to mniejszość. Większość zaciera ręce i cieszy się, że „czarni" stracą przywileje – bo skoro Jan Kowalski musi ze swojej pensji opłacić ZUS, to niech ksiądz też płaci (zwłaszcza, że ci, którzy miewają kontakt z Kościołem wiedzą, że instytucja ta przy każdej możliwej okazji potrafi wyegzekwować swoje „co łaska”). I Janowi Kowalskiemu zaimponuje, że znalazł się ktoś, kto się księży nie boi. I być może dzięki temu w kolejnych wyborach Jan Kowalski zamiast na Janusza Palikota, który dużo o swoim antyklerykalizmie mówi, zagłosuje na Donalda Tuska, który coś zrobił.

100 milionów złotych budżetowych oszczędności rocznie związanych z likwidacją Funduszu Kościelnego to co najwyżej mały bonus dla premiera. Gra toczy się o efektowne zwycięstwo nad nielubianym przeciwnikiem. I w tej akurat bitwie Tusk jest skazany na sukces.