Europejska ginie wśród neonów knajp góralskich i McDonalda. Ci, którzy do niej trafią, zobaczą chybotliwe stoliki z płyty pilśniowej, a w karcie śledzia, kawę plujkę, wódkę z ogórkiem. Na scenie króluje pan Ryszard, czyli Ricardo. Zakopiańska wersja Elvisa. Fenomen.
Grudniowe wieczory na Krupówkach były mroźne, a mimo to przed wielkimi oknami kawiarni Europejska każdego tygodnia od czwartku kłębił się tłum. Panie przylepiały nosy do szyby. Nie z powodu podhalańskich kapel i harców krzepkich górali. Próbowały znad głów tych, którym udało się wejść, dojrzeć niewielki parkiet obok napisu „Dancing”. A na nim Ricarda, drobnego mężczyznę z czarną czupryną i w białym stroju: spodnie opinające biodra, ale z szerokimi nogawkami, koszula ze zbyt wysokim kołnierzem. Odbija światło lamp, bo cała wysadzana jest świecidełkami. Nawet na ulicy słychać, jak Ricardo zaczyna śpiewać: „Love me tender, love me sweet, never let me go…”. Wykonuje charakterystyczne ruchy króla rock and rolla. Boski Rici, jak nazywają go najmłodsi fani, pozdrawia przez okno i posyła buziaki przechodniom. Paniom łzy stają w oczach od tego „Kochaj mnie czule”. Po występie rzucają mu na parkiet róże.
– Kiedyś ludzie z Katowic oglądali mnie pierwszy raz przez szybę. Sala pękała w szwach, ale w końcu, po długim czekaniu, weszli. Przy pierwszym utworze oni się we mnie zakochali – wspomina Ryszard Wadowski, który 14 lat temu przybrał sceniczny przydomek Ricardo. – Popłakali się nawet, gdy zaśpiewałem „Mamę” po włosku. Zaprosiłem ich na moją sześćdziesiątkę i im się chciało z Katowic przyjechać specjalnie na jeden wieczór, żeby mi wręczyć 60 róż! Też się rozryczałem – opowiada showman. Dziś ma już 62 lata. Jest w świetnej kondycji. Biega, jeździ na rowerze i tańczy. – Jak teraz wyszedłem w nowym garniturze wyszywanym cekinami i z monogramem „RW”, to już był wręcz szok. Goście wstają i proszą: „Zaśpiewaj jeszcze raz!” – mówi przejęty.
– Kiedyś ludzie z Katowic oglądali mnie pierwszy raz przez szybę. Sala pękała w szwach, ale w końcu, po długim czekaniu, weszli. Przy pierwszym utworze oni się we mnie zakochali – wspomina Ryszard Wadowski, który 14 lat temu przybrał sceniczny przydomek Ricardo. – Popłakali się nawet, gdy zaśpiewałem „Mamę” po włosku. Zaprosiłem ich na moją sześćdziesiątkę i im się chciało z Katowic przyjechać specjalnie na jeden wieczór, żeby mi wręczyć 60 róż! Też się rozryczałem – opowiada showman. Dziś ma już 62 lata. Jest w świetnej kondycji. Biega, jeździ na rowerze i tańczy. – Jak teraz wyszedłem w nowym garniturze wyszywanym cekinami i z monogramem „RW”, to już był wręcz szok. Goście wstają i proszą: „Zaśpiewaj jeszcze raz!” – mówi przejęty.
Więcej możesz przeczytać w 2/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.