Poznański Czerwiec '56 to ostatnie polskie powstanie narodowe, a radomski Czerwiec '76 to koniec mitu tzw. drugiej Polski
Antoni Dudek
Historyk i politolog, pracownik Uniwersytetu Jagiellońskiego i IPN. Autor książki o kulisach upadku PRL "Reglamentowana rewolucja"
Dla przywódców PRL czerwiec był najwyraźniej pechowym miesiącem. W czerwcu 1989 r. ponieśli klęskę wyborczą, co doprowadziło do upadku komunistycznej dyktatury, ale już wcześniej, i to dwukrotnie, czerwcowe strajki i demonstracje uliczne nadwerężały jej fundamenty. Rewolta robotnicza w Poznaniu 28 czerwca 1956 r. i demonstracje w Radomiu, Ursusie i Płocku, do których doszło niemal dokładnie dwadzieścia lat później, są dziś wymieniane jednym tchem jako tzw. polskie miesiące symbolizujące opór społeczny przeciwko rządom komunistycznym. W rzeczywistości obok trudnych do zakwestionowania podobieństw wydarzenia, których okrągłe rocznice będziemy wkrótce obchodzić, znacznie więcej dzieli, niż łączy.
"Powstanie poznańskie"
O poznańskim Czerwcu '56 pisano i mówiono w przeszłości jako o ostatnim polskim powstaniu narodowym. W takiej ocenie jest z pewnością sporo przesady, przede wszystkim z uwagi na całkowicie spontaniczny wybuch protestu i brak jakiegokolwiek kierownictwa w późniejszej jego fazie, kiedy demonstranci uzbrojeni w ponad dwieście sztuk broni palnej (zdobytej głównie w więzieniu przy ul. Młyńskiej) bezskutecznie próbowali przez kilka godzin zdobyć gmach Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Zarazem jednak bilans walk w Poznaniu, trwających niewiele ponad dobę, był wyjątkowo krwawy, bowiem śmierć poniosły 74 osoby, zaś rannych zostało niemal sześćset osób.
Na tym tle protesty robotnicze z 1976 r. jawią się mniej dramatycznie, bowiem podczas nich zginęło dwóch ludzi, i to nie z rąk pacyfikującej Radom milicji, ale wskutek nieszczęśliwego wypadku. Doszło do niego, gdy grupa demonstrantów próbowała zepchnąć na oddział milicji przyczepę ciągnika, wypełnioną betonowymi płytami. Przyczepa zjeżdżająca w dół ulicy zmieniła kierunek i pod jej koła dostali się dwaj mężczyźni. Należy jednak pamiętać, że obok demonstracji w trzech miastach 25 czerwca 1976 r. doszło też do strajków w niemal stu zakładach w ponad dwudziestu województwach. Można przypuszczać, że gdyby nie błyskawiczna reakcja kierownictwa PZPR i odwołanie przez premiera Piotra Jaroszewicza w wystąpieniu telewizyjnym decyzji o podwyżce, skala protestów byłaby następnego dnia jeszcze większa. Nie zmieniłoby to jednak faktu, że o ile w Poznaniu doszło do walki nierównych, ale jednak uzbrojonych stron, to dwadzieścia lat później doszło do pacyfikacji nie uzbrojonego tłumu przez milicjantów nie posiadających - na osobiste polecenie Edwarda Gierka - broni palnej.
Różne czerwce
Mimo podobnego, czyli ekonomicznego tła obu wydarzeń, inny był ich przebieg, a także stan świadomości uczestników protestów. O ile w 1976 r. cel był od początku do końca niezmienny i sprowadzał się do wymuszenia cofnięcia podwyżki cen żywności, to w Poznaniu w trakcie początkowo pokojowej demonstracji robotników żądających wypłaty należnych im wynagrodzeń zarysowała się wyraźna ewolucja postaw jej uczestników. Zdaniem Pawła Machcewicza, autora jednej z najważniejszych książek o kryzysie politycznym 1956 r., punktem zwrotnym stało się zajęcie siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR, po którym "tłum nastawiony pokojowo, zbierający się początkowo po to, by zaprotestować przeciwko złym warunkom życia, ostatecznie przeistoczył się w tłum rewolucyjny, odrzucający istniejący reżim, występujący przeciwko komunistycznemu państwu". Przejawem tego były skandowane hasła: "Precz z bolszewikami" czy "Żądamy wolnych wyborów".
To, co w Poznaniu stanowiło jedynie wstęp do podjęcia walki zbrojnej z ubekami broniącymi swej siedziby będącej po południu 28 czerwca ostatnim bastionem komunistycznej władzy w tym mieście, dwadzieścia lat później w Radomiu okazało się apogeum protestu. W większości bierny tłum stojący przed splądrowanym radomskim komitetem wojewódzkim został dość szybko rozpędzony przez sprowadzone drogą lotniczą oddziały ZOMO. Z kolei w Ursusie i Płocku milicja zaatakowała uczestników protestu dopiero w momencie, gdy na wieść o deklaracji Jaroszewicza wycofującej podwyżkę zaczynali się rozchodzić.
Różnice między dwoma czerwcami nie sprowadzają się jednak tylko do różnej skali wydarzeń oraz ich przebiegu. Najważniejsza wydaje się ich odmienna rola w historii PRL. Poznański Czerwiec stał się katalizatorem gwałtownie przyspieszającym proces destalinizacji, po którym system komunistyczny w Polsce nigdy już nie powrócił do stadium masowego terroru i skrajnej ideologizacji wszystkich dziedzin życia społecznego. Wprawdzie natychmiast po pacyfikacji zbuntowanego Poznania premier Józef Cyrankiewicz w wygłoszonym wieczorem 29 czerwca przemówieniu radiowym groził, że każdy, kto odważy się "podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewien, że mu tę rękę władza odrąbie w interesie klasy robotniczej, w interesie chłopstwa pracującego i inteligencji", ale epoka wielkiego strachu miała się już ku końcowi. Skalę osłabienia reżimu, jaką przyniósł rok 1956, najlepiej ilustruje kurczenie się tajnej policji i jej sieci agenturalnej. W tym roku szeregi bezpieki opuściła połowa z ponad 20 tys. jej funkcjonariuszy, a liczba konfidentów stopniała o ponad dwie trzecie i na początku 1957 r. wyniosła 11,5 tys. - najmniej w dziejach PRL. Znikły też najbardziej rażące przejawy zależności od Kremla w postaci sowieckich generałów dowodzących Wojskiem Polskim oraz dostaw węgla do ZSRR za ułamek wartości rynkowej. Do kilku diecezji mogli powrócić usunięci z nich biskupi, z prymasem Wyszyńskim na czele. Wszystko to było efektem przełomu październikowego, pod który cztery miesiące wcześniej fundament położyli poznańscy robotnicy. Przyznał to nawet Władysław Gomułka, któremu poznańska rewolta ułatwiła powrót do władzy. "Przyczyny tragedii poznańskiej tkwią w nas, w kierownictwie partii, w rządzie. Materiał palny zbierał się całe lata" - mówił.
Zmiany, do których doszło za sprawą protestów z 1976 r., nie były tak znaczące ani równie szybkie, ale nie ulega wątpliwości, że to na ulicach Radomia legł w gruzach mit tzw. drugiej Polski Gierka. To właśnie w czerwcu 1976 r. rządząca PZPR znalazła się na równi pochyłej wiodącej ku największej w dziejach Polski fali strajków oraz ku narodzinom "Solidarności" latem 1980 r.
Cezury małej stabilizacji
Poznań '56 i Radom '76 tworzą symboliczny początek i koniec dwudziestoletniej epoki środkowego PRL, odznaczającej się złagodzeniem terroru, wiarą w możliwość zreformowania systemu komunistycznego i jego faktyczną stabilizacją. Stabilizacją, której towarzyszyła szeroka społeczna akceptacja dla wielu jego założeń, z przewodnią rolą PZPR włącznie. Nie jest sprawą przypadku, że ani podczas protestów studenckich w marcu 1968 r., ani też w trakcie rewolty grudniowej 1970 r. na Wybrzeżu ich uczestnicy nie podważali fundamentów ustroju realnego socjalizmu, domagając się od władz PRL jedynie przestrzegania deklarowanych przez nie w konstytucji zasad egalitaryzmu i swobód obywatelskich. Zupełnie inaczej było w 1956 r. w Poznaniu, gdzie zrewoltowany tłum chciał upadku reżimu, a nie jego reformowania. Do podobnego stanu świadomości Polacy stopniowo powrócili po wybuchu solidarnościowej rewolucji, której zdławienie przez stan wojenny wybiło z głowy większości z nich marzenia o nadaniu istniejącemu reżimowi tzw. ludzkiej twarzy.
Czerwcowe zakręty zmieniły bieg naszej historii najnowszej. Jak wskazują przykłady Czechosłowacji czy NRD, bez determinacji okazanej przez poznaniaków stalinizm bez Stalina mógł trwać w Polsce nawet dziesięć lat dłużej. Gdyby tak się stało, polscy komuniści zdołaliby przypuszczalnie całkowicie zlikwidować prywatne rolnictwo oraz autonomię Kościoła. PRL stałaby się wówczas - jak sąsiednie kraje - niemal stuprocentową kopią sowieckiego pierwowzoru. Drugi z czerwcowych zakrętów nie był aż tak ostry jak ten z 1956 r., ale poślizg, w jaki wpadła w jego wyniku ekipa Gierka okazał się z czasem na tyle poważny w skutkach, że nawet zmiana kierowcy nie była w stanie przywrócić pojazdowi o nazwie PRL pełnej sterowności. Kiedy w 1989 r. próbowano pokonać nim trzeci czerwcowy zakręt w postaci kontraktowych wyborów parlamentarnych, okazało się to niewykonalne. Wysłużone hamulce nie wytrzymały i zmęczony kierowca wypadł w końcu z trasy.
Antoni Dudek
Historyk i politolog, pracownik Uniwersytetu Jagiellońskiego i IPN. Autor książki o kulisach upadku PRL "Reglamentowana rewolucja"
Dla przywódców PRL czerwiec był najwyraźniej pechowym miesiącem. W czerwcu 1989 r. ponieśli klęskę wyborczą, co doprowadziło do upadku komunistycznej dyktatury, ale już wcześniej, i to dwukrotnie, czerwcowe strajki i demonstracje uliczne nadwerężały jej fundamenty. Rewolta robotnicza w Poznaniu 28 czerwca 1956 r. i demonstracje w Radomiu, Ursusie i Płocku, do których doszło niemal dokładnie dwadzieścia lat później, są dziś wymieniane jednym tchem jako tzw. polskie miesiące symbolizujące opór społeczny przeciwko rządom komunistycznym. W rzeczywistości obok trudnych do zakwestionowania podobieństw wydarzenia, których okrągłe rocznice będziemy wkrótce obchodzić, znacznie więcej dzieli, niż łączy.
"Powstanie poznańskie"
O poznańskim Czerwcu '56 pisano i mówiono w przeszłości jako o ostatnim polskim powstaniu narodowym. W takiej ocenie jest z pewnością sporo przesady, przede wszystkim z uwagi na całkowicie spontaniczny wybuch protestu i brak jakiegokolwiek kierownictwa w późniejszej jego fazie, kiedy demonstranci uzbrojeni w ponad dwieście sztuk broni palnej (zdobytej głównie w więzieniu przy ul. Młyńskiej) bezskutecznie próbowali przez kilka godzin zdobyć gmach Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Zarazem jednak bilans walk w Poznaniu, trwających niewiele ponad dobę, był wyjątkowo krwawy, bowiem śmierć poniosły 74 osoby, zaś rannych zostało niemal sześćset osób.
Na tym tle protesty robotnicze z 1976 r. jawią się mniej dramatycznie, bowiem podczas nich zginęło dwóch ludzi, i to nie z rąk pacyfikującej Radom milicji, ale wskutek nieszczęśliwego wypadku. Doszło do niego, gdy grupa demonstrantów próbowała zepchnąć na oddział milicji przyczepę ciągnika, wypełnioną betonowymi płytami. Przyczepa zjeżdżająca w dół ulicy zmieniła kierunek i pod jej koła dostali się dwaj mężczyźni. Należy jednak pamiętać, że obok demonstracji w trzech miastach 25 czerwca 1976 r. doszło też do strajków w niemal stu zakładach w ponad dwudziestu województwach. Można przypuszczać, że gdyby nie błyskawiczna reakcja kierownictwa PZPR i odwołanie przez premiera Piotra Jaroszewicza w wystąpieniu telewizyjnym decyzji o podwyżce, skala protestów byłaby następnego dnia jeszcze większa. Nie zmieniłoby to jednak faktu, że o ile w Poznaniu doszło do walki nierównych, ale jednak uzbrojonych stron, to dwadzieścia lat później doszło do pacyfikacji nie uzbrojonego tłumu przez milicjantów nie posiadających - na osobiste polecenie Edwarda Gierka - broni palnej.
Różne czerwce
Mimo podobnego, czyli ekonomicznego tła obu wydarzeń, inny był ich przebieg, a także stan świadomości uczestników protestów. O ile w 1976 r. cel był od początku do końca niezmienny i sprowadzał się do wymuszenia cofnięcia podwyżki cen żywności, to w Poznaniu w trakcie początkowo pokojowej demonstracji robotników żądających wypłaty należnych im wynagrodzeń zarysowała się wyraźna ewolucja postaw jej uczestników. Zdaniem Pawła Machcewicza, autora jednej z najważniejszych książek o kryzysie politycznym 1956 r., punktem zwrotnym stało się zajęcie siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR, po którym "tłum nastawiony pokojowo, zbierający się początkowo po to, by zaprotestować przeciwko złym warunkom życia, ostatecznie przeistoczył się w tłum rewolucyjny, odrzucający istniejący reżim, występujący przeciwko komunistycznemu państwu". Przejawem tego były skandowane hasła: "Precz z bolszewikami" czy "Żądamy wolnych wyborów".
To, co w Poznaniu stanowiło jedynie wstęp do podjęcia walki zbrojnej z ubekami broniącymi swej siedziby będącej po południu 28 czerwca ostatnim bastionem komunistycznej władzy w tym mieście, dwadzieścia lat później w Radomiu okazało się apogeum protestu. W większości bierny tłum stojący przed splądrowanym radomskim komitetem wojewódzkim został dość szybko rozpędzony przez sprowadzone drogą lotniczą oddziały ZOMO. Z kolei w Ursusie i Płocku milicja zaatakowała uczestników protestu dopiero w momencie, gdy na wieść o deklaracji Jaroszewicza wycofującej podwyżkę zaczynali się rozchodzić.
Różnice między dwoma czerwcami nie sprowadzają się jednak tylko do różnej skali wydarzeń oraz ich przebiegu. Najważniejsza wydaje się ich odmienna rola w historii PRL. Poznański Czerwiec stał się katalizatorem gwałtownie przyspieszającym proces destalinizacji, po którym system komunistyczny w Polsce nigdy już nie powrócił do stadium masowego terroru i skrajnej ideologizacji wszystkich dziedzin życia społecznego. Wprawdzie natychmiast po pacyfikacji zbuntowanego Poznania premier Józef Cyrankiewicz w wygłoszonym wieczorem 29 czerwca przemówieniu radiowym groził, że każdy, kto odważy się "podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewien, że mu tę rękę władza odrąbie w interesie klasy robotniczej, w interesie chłopstwa pracującego i inteligencji", ale epoka wielkiego strachu miała się już ku końcowi. Skalę osłabienia reżimu, jaką przyniósł rok 1956, najlepiej ilustruje kurczenie się tajnej policji i jej sieci agenturalnej. W tym roku szeregi bezpieki opuściła połowa z ponad 20 tys. jej funkcjonariuszy, a liczba konfidentów stopniała o ponad dwie trzecie i na początku 1957 r. wyniosła 11,5 tys. - najmniej w dziejach PRL. Znikły też najbardziej rażące przejawy zależności od Kremla w postaci sowieckich generałów dowodzących Wojskiem Polskim oraz dostaw węgla do ZSRR za ułamek wartości rynkowej. Do kilku diecezji mogli powrócić usunięci z nich biskupi, z prymasem Wyszyńskim na czele. Wszystko to było efektem przełomu październikowego, pod który cztery miesiące wcześniej fundament położyli poznańscy robotnicy. Przyznał to nawet Władysław Gomułka, któremu poznańska rewolta ułatwiła powrót do władzy. "Przyczyny tragedii poznańskiej tkwią w nas, w kierownictwie partii, w rządzie. Materiał palny zbierał się całe lata" - mówił.
Zmiany, do których doszło za sprawą protestów z 1976 r., nie były tak znaczące ani równie szybkie, ale nie ulega wątpliwości, że to na ulicach Radomia legł w gruzach mit tzw. drugiej Polski Gierka. To właśnie w czerwcu 1976 r. rządząca PZPR znalazła się na równi pochyłej wiodącej ku największej w dziejach Polski fali strajków oraz ku narodzinom "Solidarności" latem 1980 r.
Cezury małej stabilizacji
Poznań '56 i Radom '76 tworzą symboliczny początek i koniec dwudziestoletniej epoki środkowego PRL, odznaczającej się złagodzeniem terroru, wiarą w możliwość zreformowania systemu komunistycznego i jego faktyczną stabilizacją. Stabilizacją, której towarzyszyła szeroka społeczna akceptacja dla wielu jego założeń, z przewodnią rolą PZPR włącznie. Nie jest sprawą przypadku, że ani podczas protestów studenckich w marcu 1968 r., ani też w trakcie rewolty grudniowej 1970 r. na Wybrzeżu ich uczestnicy nie podważali fundamentów ustroju realnego socjalizmu, domagając się od władz PRL jedynie przestrzegania deklarowanych przez nie w konstytucji zasad egalitaryzmu i swobód obywatelskich. Zupełnie inaczej było w 1956 r. w Poznaniu, gdzie zrewoltowany tłum chciał upadku reżimu, a nie jego reformowania. Do podobnego stanu świadomości Polacy stopniowo powrócili po wybuchu solidarnościowej rewolucji, której zdławienie przez stan wojenny wybiło z głowy większości z nich marzenia o nadaniu istniejącemu reżimowi tzw. ludzkiej twarzy.
Czerwcowe zakręty zmieniły bieg naszej historii najnowszej. Jak wskazują przykłady Czechosłowacji czy NRD, bez determinacji okazanej przez poznaniaków stalinizm bez Stalina mógł trwać w Polsce nawet dziesięć lat dłużej. Gdyby tak się stało, polscy komuniści zdołaliby przypuszczalnie całkowicie zlikwidować prywatne rolnictwo oraz autonomię Kościoła. PRL stałaby się wówczas - jak sąsiednie kraje - niemal stuprocentową kopią sowieckiego pierwowzoru. Drugi z czerwcowych zakrętów nie był aż tak ostry jak ten z 1956 r., ale poślizg, w jaki wpadła w jego wyniku ekipa Gierka okazał się z czasem na tyle poważny w skutkach, że nawet zmiana kierowcy nie była w stanie przywrócić pojazdowi o nazwie PRL pełnej sterowności. Kiedy w 1989 r. próbowano pokonać nim trzeci czerwcowy zakręt w postaci kontraktowych wyborów parlamentarnych, okazało się to niewykonalne. Wysłużone hamulce nie wytrzymały i zmęczony kierowca wypadł w końcu z trasy.
Więcej możesz przeczytać w 25/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.