Wszyscy kochają minister Radziszewską

Wszyscy kochają minister Radziszewską

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kiedy w 1991 roku wiceminister zdrowia Kazimierz Kapera publicznie stwierdził, że homoseksualizm jest zboczeniem, a AIDS dotyka tylko dewiantów, ówczesny premier Jan Krzysztof Bielecki odwołał go. Teraz, prawie 20 lat później premier Donald Tusk kluczy, zwleka i podtrzymuje dyskusję o czymś, co nie powinno być przedmiotem debaty. Bo problem nie polega tylko na tym, co minister Elżbieta Radziszewska powiedziała, ale na tym jak rozumie swoje powinności, jako sekretarz stanu w rządzie i jego pełnomocnik ds. równego traktowania.
Minister Radziszewska w wywiadzie dla katolickiego tygodnika "Gość Niedzielny" stwierdziła, że katolicka szkoła nie ma obowiązku zatrudnienia nauczycielki-lesbijki. Powołała się tu na - uwaga - przygotowywane przez rząd zapisy nowej ustawy, mające być zgodne z unijnymi dyrektywami. Kilka dni później, w porannym programie stacji TVN Radziszewska broniąc swojego stanowiska ujawniła orientację seksualną swojego kontrkandydata – Krzysztofa Śmiszka.

Elżbieta Radziszewska, jako osoba prywatna, ba, nawet jako polityk, ma prawo do swoich poglądów. Jednak jako urzędnik państwowy, powołany do wspierania i promowania praw mniejszości nie może pozwalać sobie na tego rodzaju opinie. Próba zawężania prawa mniejszości do dowolnego udziału w życiu społecznym, jakim jest także nauczanie w szkole katolickiej, oraz argumentowanie poprzez podawanie przykładów aktywności gejowskiej, jest poniżej standardów administracji rządowej,  a także kłóci się z prawami obywatelskim, i co najważniejsze - z literą polskiego prawa.

Radziszewska ma wielu obrońców - począwszy od hierarchów kościelnych, przez polityków, aż po niektórych liberalnych publicystów, którzy stanęli w obronie jej wypowiedzi. Powołują się oni na dyrektywę unijną, pozwalającą na swobodne kształtowanie polityki zatrudnienia przez wyznaniowe ośrodki edukacyjne, a także na prawo rodziców do wyboru takich szkół, które pozwolą na edukację ich dzieci zgodnie z preferowanym przez rodziców światopoglądem. Można się z tą argumentacją zgodzić - ale z drugiej strony minister Radziszewska formułując swoją opinię publicznie, powinna kierować się zapisami prawa polskiego. W tym przypadku - Konstytucji RP i kodeksu pracy, gdzie zapisy antydyskryminacyjne są więcej niż jednoznaczne. Warto zresztą zauważyć, że środowiska, które bronią Elżbiety Radziszewskiej powołując się na regulacje unijne, do tej pory zazwyczaj broniły zapisów polskiego prawa przed inwazją unijnej poprawności i regulacji prawnych.

Radziszewska nie ma wielkich osiągnięć na swoim stanowisku. Organizacje kobiece od dawna zarzucają jej pasywność, brak walki o prawa mniejszości, a także nie robienie absolutnie niczego w sprawie dyskryminacji kobiet. Kiedy jednak zajrzy się na stronę urzędu pani minister, to znajdziemy tam wyłącznie deklaracje poparcia dla jej działalności. Pani minister modelowo wykorzystuje narzędzia medialne do swojej obrony. Mimo to jej wypowiedzi nie dadzą się obronić. Chyba, że obroni ją sam premier Donald Tusk, dając po raz kolejny dowód, jak daleko on i jego partia oddalili się od haseł liberalizmu.