Opisując sytuację w czasie okupacji i po wojnie na terenie byłego obozu zagłady w Treblince, Rusiniak-Karwat używa określenia zaczerpniętego z relacji świadków tamtych wydarzeń - "Eldorado Podlasia". Cytuje w swojej książce Jerzego Królikowskiego, który pracował podczas okupacji w pobliżu Treblinki. - Wśród miejscowej ludności znalazła się też niestety pewna grupa, która za wszelką cenę chciała zrobić majątek na tragedii Żydów. Chłopi mieli nawet kosze na jajka pełne zegarków i sprzedawali je, kobiety zaczęły nosić futra, chłopi czerpali też zyski z usług świadczonych wartownikom przez miejscowe dziewczęta - wspominał Królikowski. Głównym i formalnym "odbiorcą majątku" po zamordowanych w Treblince Żydach było jednak państwo niemieckie, które przeznaczało pozyskane w ten sposób środki na finansowanie prowadzonej wojny. Nie zachowały się dokumenty świadczące o rozmiarach bogactw uzyskanych na ofiarach obozów zagłady. "Możemy opierać się jedynie na wspomnieniach tych, którzy przeżyli, byłych więźniów i pracowników. Wspominają oni o wysyłanych z obozu śmierci pociągach zapełnionych posegregowanymi ubraniami, okularami, workami pełnymi włosów oraz o wysyłkach bardziej wartościowych - zawierających złoto, kosztowności, banknoty" - pisze w swej publikacji historyczka.
- Do dzisiejszego dnia w okolicach Treblinki panuje przekonanie, że ludność mieszkająca w okolicach obozu śmierci czerpała z niego korzyści, nie tylko podczas istnienia tam obozu zagłady, ale również i po wojnie. O złocie, jakie tam znajdowano, do dziś dnia krążą opowieści. Dowodem, że taki proceder miał miejsce, mogą być akta spraw sądowych, które toczyły się po wojnie dotyczące szabrowania terenu poobozowego. Do rozkopywania grobów przyznają się tylko nieliczni mieszkańcy okolicy, reszta mówi o tym, co robili sąsiedzi - zaznaczyła Rusiniak-Karwat.
PAP, arb