"Prawdziwe piekło jest w Polsce. Opowiem o nim całej Europie"

"Prawdziwe piekło jest w Polsce. Opowiem o nim całej Europie"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Siedzę za kratami i myślę, że to miejsce - w Biblii nazywane piekłem - jest tutaj, w Polsce - pisze w liście do "Gazety Wyborczej" gruzińska imigrantka Ekaterina Lemondżawa, fot. sxc.huŹródło:FreeImages.com
Siedzę za kratami i myślę, że to miejsce - w Biblii nazywane piekłem - jest tutaj, w Polsce - pisze w liście do "Gazety Wyborczej" gruzińska imigrantka Ekaterina Lemondżawa, która przebywała w obozie dla uchodźców w Polsce.
"Ze stu przyjeżdżających do Polski, szukających tu schronienia uchodźców, skaczących przez przepaści społeczne w swoich krainach fasadowych demokracji, 90 proc. rezygnuje z tego kraju. Problem to nie tylko warunki przebywania w tym więzieniu, w którym się znajdujemy. Świadomie używam słowa "więzienie", bo polskie zamknięte obozy dla uchodźców to miejsca, które rzeczywiście je przypominają". - opisuje swoje wrażenia.

"Po aresztowaniu zaczęła się dla mnie prawdziwa podróż do piekła. Najpierw straż graniczna na lotnisku, potem w izolatce, a w końcu po 28 godzinach katorgi w więzieniu - wszędzie każą mi się rozbierać do naga. Wygląda na to, że szczególnie podoba im się studiowanie moich zakrwawionych majtek i patrzenie na mnie ociekającą krwią". - wspomina w pełnym żalu piśmie.

"Rzeczywistość tutaj - kobieta w uniformie każe mi się rozbierać... Już trzeci raz dzisiaj. Wysoki płot z drutem kolczastym, ludzie w uniformach wojskowych. Mały korytarz, osiem pomieszczeń. Kuchnia, toaleta i pokój z telewizorem. Kiedy otworzyły się przede mną żelazne drzwi i zobaczyłam ludzi, tak się ucieszyłam, jakbym odnalazła krewnych, których długo szukałam. Dla mnie nie ma jedzenia". - ujawnia warunki panujące w obozie. 

"Wreszcie rodzina z Gruzji. Żona ma 23, a mąż 25 lat. Stracili w Polsce dziecko. Ona była w czwartym miesiącu ciąży, kiedy zaczęły się bóle. Zwrócili się do lekarza (to było w Zambrowie). Stwierdził, że wszystko z nią w porządku, że tak bywa. Następnego dnia bóle stały się nie do zniesienia i szybko pojechali do szpitala, do tego samego lekarza. Po obejrzeniu kobiety stwierdził, że płód umiera i trzeba przeprowadzić aborcję. Następnego dnia stan kobiety się pogorszył, doszło do silnego krwotoku, co zostało zignorowane przez lekarzy. Stwierdzili, że wszystko z nią w porządku i może opuścić szpital. Zdecydowali się wyjechać z kraju. Pojechali do Belgii. Tam udali się do szpitala, gdzie trzeba było wykonać powtórną operację - usunąć resztki martwego płodu, które pozostały po niedbale przeprowadzonej aborcji". - przytacza historię jednej z rodzin.

"Odsiedzę moją "karę" i wrócę do siebie, do ojczyzny. Ale gdzie bym nie była i czym bym się nie zajmowała, całej Europie odkryję "prawdziwe" serce Polski. Gdzie rozumienie praw człowieka i demokracji nie różni się od poziomu myślenia z okresu realnego socjalizmu" - kończy swój list Lemondżawa.

mp, "Gazeta Wyborcza"