Kiedy w ubiegłym miesiącu Amerykanie zmasakrowali nad Eufratem oddział rosyjskich najemników, zarówno rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow, jak i szef Pentagonu James Mattis udawali, że niczego na ten temat nie wiedzą. Tydzień po owej masakrze Mattis zaklinał się przed dziennikarzami, że nie dostał na temat rosyjskich ofiar żadnego raportu.
Oczywiście nikt tego wprost potem nie napisał, ale dla każdego jako tako racjonalnego obserwatora musiało być jasne, że zarówno Mattis, jak i Pieskow kłamią w żywe oczy. Prawdę mówiąc, nikt też nie miał do nich z tego powodu jakichś szczególnych pretensji. Zarówno dla bezpieczeństwa świata, jak i dla interesów obu państw lepiej było, aby tak Moskwa, jak i Waszyngton publicznie udawały, że nic poważnego w istocie się nie zdarzyło. W polityce przykładów na takie „kłamstwa międzypaństwowe” jest bez liku. Jedno z najsłynniejszych to kłamstwo prezydenta Johna Kennedy’ego podczas kryzysu kubańskiego 1962 r.
Ceną kompromisu z Sowietami była wtedy tajna zgoda Ameryki na wycofanie niedawno rozmieszczonych na terenie Turcji pocisków Jupiter. Dziś wiemy, że czyniąc to zasadnicze ustępstwo, Kennedy powiedział Chruszczowowi: „OK, ale jeśli ujawnicie ten fakt, to USA publicznie się tego wyprą”. Okazując faktyczną miękkość wobec Sowietów, Kennedy bał się, że ujawnienie skali jego ustępstw spowoduje podważenie porozumienia przez mocne wtedy w Ameryce kręgi antykomunistyczne. Otwarcie uprzedził więc przeciwnika, że jakby co, to będzie kłamać w zaparte. Z kolei Izrael w latach 60. konsekwentnie okłamywał sojuszniczą Amerykę w kwestii własnego programu jądrowego. Waszyngton był przeciwny rozprzestrzenianiu broni masowego rażenia, więc Izrael, który był już blisko własnej bomby atomowej, bał się, że dyplomacja USA wymusi na nim zahamowanie programu. Wiele lat później Henry Kissinger przyznał otwarcie: „W sprawie bomby atomowej Żydzi nas oszukali”. Ale izraelski premier Icchak Szamir zasłynął wtedy wypowiedzianą otwarcie maksymą: „Dla dobra ziemi Izraela wolno kłamać”. Taka szczerość rzadko się zdarza politykom.
Wybitny politolog z Uniwersytetu w Chicago John Mearsheimer (autor książki „Dlaczego politycy kłamią?”) broni tego rodzaju kłamstw, nazywając je „strategicznym tuszowaniem”. Politycy używają ich, gdy ich polityka przynosi rezultaty kiepskie albo takie, do których nie chcą się przyznać przed opinią publiczną, obawiając się złych konsekwencji dla swego kraju lub dla samych siebie. Taka była bez wątpienia motywacja Władimira Putina, który swojemu rzecznikowi kazał udawać, że nic nie wie o masakrze najemnych żołnierzy, wysłanych przecież nad Eufrat na rozkaz rosyjskiego przywódcy. Skutki tego rozkazu okazały się dla Rosji godne pożałowania, więc lepiej było do nich oficjalnie się nie przyznawać.
Ale „strategiczne tuszowanie” może dotyczyć także takich sytuacji, w których politycy chcą zamaskować jakąś rozsądną strategię polityczną, którą pełna jawność mogłaby zniweczyć. Taka była motywacja Kennedy’ego, gdy „strategiczne kłamstwo” uczynił częścią kompromisu z Chruszczowem, którego celem była ochrona Ameryki i świata przed wojną atomową w wyniku kryzysu kubańskiego. Wydaje się, że nasza intuicja moralna, potępiając kłamstwo jako takie, skłonna jest usprawiedliwić moralne prawo polityków do posługiwania się instrumentem „strategicznego tuszowania”. Łatwo zauważyć, że „strategiczne tuszowanie” jest właśnie na naszych oczach używane w przypadku sławetnej notatki, w której jakiś polski dyplomata zanotował otwarte groźby wobec Polski, jakie padły w toku spotkania z wiceszefem amerykańskiego Departamentu Stanu Aaronem Wessem Mitchellem. Polska dyplomacja wypiera się, że słyszała o owych groźbach, gdyż w ten sposób chce zatuszować kiepskie efekty własnej polityki. Z kolei Waszyngton także udaje Greka, ponieważ dobrze wie, iż co innego poufnie przekazać sojusznikowi ultimatum, a co innego zrobić to na oczach świata, stawiając sojusznika pod ścianą i zmuszając go do godnościowej i nieprzyjaznej reakcji. Kłamstwo obu stron jest wpisane w logikę obrony dobrych relacji pomiędzy Warszawą i Waszyngtonem. I dlatego jest chyba dobrze usprawiedliwione. g

Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Komentarze