Na stronie - Wzdęcie godnościowe

Na stronie - Wzdęcie godnościowe

Dodano:   /  Zmieniono: 
Inteligenci z misją na Uniwersytecie Warszawskim okadzili się nawzajem, pouczyli naród i się rozeszli
Polskim autorytetom nikt nie obiecywał, że będzie lekko. Ale nikt ich też nie uprzedzał, że będzie aż tak ciężko. Co z tego, że z Aleksandrem Kwaśniewskim i Lechem Wałęsą na czele zawiązali rodzaj "związku zawodowego autorytetów" (vide: "Koniec szamanów")? Co z tego - pytam - skoro dla 43 proc. Polaków wskazania autorytetów nie mają istotnego znaczenia? I co teraz zrobić z tą nadpodażą? Zwłaszcza że zmagamy się z nią bez powodzenia lat dwieście z kawałkiem.
Do zniesienia jest jeszcze inteligent z misją przed południem, kiedy zarabia na bułkę z masłem. A już po południu - kiedy zbawia Polskę - jest nie do wytrzymania. Żeby nie było, że wpadliśmy na to sami w zeszłym tygodniu, zwróćmy się do klasyków. Roman Dmowski - który mi żaden duchowy brat ni swat - wypominał (w roku 1904!) polskim specjalistom od "misji dziejowej", że gębę mają pełną frazesów, ale gardłują nie za swoje. "Zdeklasowana inteligencja szlachecka korzystała z tego, że tamci (Żydzi, Niemcy) dla niej tworzyli gotowe posady". Zgadza się, pamiętamy ze szkoły. Ledwie Wokulski założył jeden sklep, a już go to znudziło i wysadził się w powietrze dla ograniczonej hrabianki. W tym czasie Łódź - "polski Manchester" - zbudowali mu Żydzi z Niemcami.
A nasi tam tylko na posadkach. Bo żywiołem "człowieka z misją" jest posada. Na przedpołudnie. Przez całe dziesięciolecia kochał zarabiać jako kancelista, aplikant, referent. Pensja wprawdzie skromna, ale władza, że daj Panie Boże. Referent przecież niczego nie załatwia. On celebruje swoją pozycję. Co się przeciągnęło na PRL. "Parcie na inteligencję" oznaczało nie tyle wyższą grupę zaszeregowania przy kasie, ile władzę za biurkiem. "Przewodnik dla komórek kadrowych" z 1955 r. precyzował, że inteligentem może być "kierownik stołówki dokonujący samodzielnie zakupu produktów żywnościowych". Ale też sprzedawca, "jeżeli ukończył co najmniej dwie klasy szkoły średniej lub 6 klas przedwojennej powszechnej". I już się było przewodnią siłą. "Inteligent - przypominał Józef Chałasiński, a my za nim - nie zarabiał, on otrzymywał gażę, uposażenie, honorarium". Ten fason jest ważny. Nigdy więc zwitek banknotów na stół. Zawsze plik w białej kopercie. Prawda, panie referencie, panie doktorze? Bo ta forsa to przecież żadna tam pensyjka czy łapówka. To darowizna na szczytny cel. A szczytny cel "człowiek misji" realizuje po południu.
Po południu przewodzi bowiem narodowi. Że naród może się prowadzić sam? Z pomocą Sejmu, rządu, stu wolnych gazet? To mu się tylko tak zdaje. Jak mu "człowiek misji" nie wskaże kierunku wypielęgnowaną dłonią, będzie się plątał jak kołowaty we mgle. Co bywało wielokrotnie i do znudzenia. Wracamy do klasyków: "Inteligent - przypominał Florian Znaniecki - nie potrzebuje wymiany argumentów. Potrzebuje za to bardzo wymiany komplementów". To jedyny dowód, że jest ważny, że się liczy. Stąd przeczulenie na własnym punkcie, "wzdęcie godnościowe", jak je nazywa Tomasz Jastrun. "Stosunki towarzyskie są inteligentowi potrzebne - pisał Znaniecki - nie tyle dla wymiany myśli i podniety intelektualnej, ile dla wymiany wzajemnego uznania". Taka uznaniowa pokazówka odbyła się w ostatni czwartek. Inteligenci z misją na Uniwersytecie Warszawskim okadzili się nawzajem, pouczyli naród i się rozeszli. Do następnej okazji. "Gdyby nam kiedyś tego zabrakło...? Nie, nie zabraknie"
Więcej możesz przeczytać w 21/2007 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Spis treści tygodnika Wprost nr 21/2007 (1274)