Krzysztof Piech
Doktor ekonomii,
szef Podyplomowych
Studiów Administracji
i Polityki Gospodarczej Szkoły Głównej Handlowej
Już od niemal pół roku światowe giełdy odnotowują straty. Banki centralne na świecie szybko podjęły działania: kilkakrotnie obniżały stopy procentowe i wydały na walkę z kryzysem już ponad 300 mld USD. A to jeszcze nie koniec.
Obecny kryzys na rynku hipotecznym w USA nie jest jedno razowym przypadkowym wydarzeniem, ale wplata się w logikę zjawisk, które od lat występują na świecie. Co będzie dalej? Jak w takiej sytuacji prowadzić politykę gospodarczą w Polsce? Jak sytuacja na świecie wpłynie na polską gospodarkę i… kolejne wybory?
Sinusoida biedy i bogactwa
Jedną z podstawowych koncepcji ekonomii jest cykl koniunkturalny o sinusoidalnym (w przybliżeniu) kształcie. Takie cykle nie występują jedynie w poszczególnych krajach, ale obejmują także całą gospodarkę światową. Cykl światowy jest wypadkową cykli koniunkturalnych różnych krajów. Oczywiście, kraje, które mają największy udział w gospodarce światowej, mają jednocześnie największy wpływ na kształtowanie się koniunktury światowej. Takim krajem są Stany Zjednoczone. Słusznie się mówi, że „gdy gospodarka USA kichnie, świat choruje". Jest też inne zjawisko – postępującej integracji gospodarczej. Sprawia ona, że coraz więcej krajów na świecie zaczyna się rozwijać w podobny sposób, wspólnie doświadczając faz recesji i rozkwitu. Jest tak m.in. w strefie euro. Do synchronizacji cykli koniunkturalnych przyczyniły się też kryzysy naftowe lat 70. XX wieku i późniejsze wzrosty cen ropy, m.in. w wyniku wojny w Zatoce Perskiej.
Analizując przebieg światowej sinusoidy, można dostrzec duże podobieństwo między obecnym cyklem koniunkturalnym a poprzednim – we wcześniejszej dekadzie. Jeśli ta logika rozwoju cyklicznego zostanie utrzymana, to okres najszybszego rozwoju mamy za sobą. Rok 2008 powinien być znacznie słabszy od roku 2007, po czym może nastąpić poprawa w dwóch kolejnych latach, a później – w 2011 r. – może nastąpić dno cyklu koniunkturalnego.
Jest wiele możliwości wpływu koniunktury międzynarodowej na polską gospodarkę: od tradycyjnego kanału handlowego przez oddziaływania na rynkach finansowych, a nawet przez przenoszenie się sentymentu (pesymizmu) między krajami. I nie jest to bynajmniej sytuacja nowa. Taki wpływ było widać już kilka lat temu, kiedy pęknięcie bańki spekulacyjnej dotcomów w 2000 r. wywołało pogorszenie koniunktury światowej i przełożyło się na stan polskiej gospodarki. Jeśli świat zachoruje, to i nas grypa nie ominie, czyli o ile na świecie wystąpi recesja, na pewno dotknie nasz kraj. A recesja na świecie musi wystąpić, bo taka jest logika cykli koniunkturalnych.
Bernanke pod dywanem
Przyszłość światowej gospodarki nie rysuje się w tak różowych barwach jak kilka lat temu. Kluczowe będą w tym zakresie decyzje dotyczące polityki pieniężnej w USA, podejmowane w ciągu najbliższych tygodni. W typowej sytuacji zagrożenia recesją działania Fed są łatwe do przewidzenia. System Rezerwy Federalnej ma dwa równorzędne cele: dbać o niską inflację i o wzrost gospodarczy (oraz zatrudnienie). Jeśli gospodarka pokazuje sygnały recesji, to polityka pieniężna jest poluzowywana – nawet za cenę inflacji. Uważa się bowiem, że koszty społeczne recesji są ważniejsze niż przejściowy wzrost cen.
Ważne dla rozwoju światowej gospodarki w najbliższych latach będzie to, czy Ben Bernanke i jego współpracownicy z Fed będą obniżali stopy, a także – w jakim tempie. Ponadto, czy działaniom tym będą towarzyszyły regulacje rynku kredytów hipotecznych, które uzdrowią sytuację, a nie tylko zamiotą problem pod dywan. Ostatnie rozwiązanie wybrano w Japonii po kryzysie na rynku giełdowym oraz nieruchomości początku lat 90. Efektem była „stracona dekada" lat 90.: niski wzrost, dwukrotny wzrost bezrobocia, nieefektywnie wydawane pieniądze publiczne (wartości aż 1,3 bln USD).
Taktykę zamiatania problemu pod dywan wybrano też w USA w 2001 r., obniżając na trzy lata stopy procentowe do poziomu najniższego od 50 lat i poluzowując wymogi udzielania kredytów pod zastaw nieruchomości. Oczywiście, pobudziło to rynek, ale i wywołało niezdrowy boom na rynku nieruchomości (szczególnie sub prime), którego efekty widzimy obecnie.
Polski satelita
Sytuacja w USA już zaczęła oddziaływać na nasz kraj. Kilka miesięcy temu część ekonomistów twierdziła, że na pewno nic nam nie grozi, że przecież wymiana handlowa między Polską a USA jest znikoma. To stare myślenie, nieuwzględniające przemian w gospodarce światowej w ostatnich latach i międzynarodowego oddziaływania na koniunkturę.
Jeśli w tym roku koniunktura na świecie będzie gorsza, osłabi to koniunkturę w Polsce. Wzrost gospodarczy w 2008 r. może być mniejszy niż 5 proc. W efekcie zmniejszą się wpływy do budżetu, mogą się pojawić trudności z utrzymaniem w ryzach deficytu budżetowego. To oznacza, że politycy powinni przygotować budżet na takie niespodzianki.
Wydaje się, że słabszy rozwój w 2008 r. powinien być tymczasowy. Jeśli logika zjawisk koniunkturalnych na świecie się powtórzy (oczywiście to nie jest przesądzone), to znaczniejszego zwolnienia należy oczekiwać dopiero w 2011 r. Pogorszenie sytuacji gospodarczej nie będzie jednak znaczące – nie grozi nam kryzys. Przypomnijmy, że wzrost gospodarczy w 2001 r. po kryzysie giełdowym w USA spadł w Polsce w latach 2001-2002 do nieco ponad 1 proc. Być może zatem również tej wielkości wzrost będzie odnotowany w 2011 r. Z pewnością wykorzysta to opozycja, zwłaszcza że tak niski wzrost będzie miał charakter bezzatrudnieniowy czy nawet zwiększający bezrobocie, nie mówiąc już o mniejszych wpływach podatkowych. I wszystko to w roku wyborczym. Poza tym patrząc na cykliczność koniunktury, partia, która przejmie władzę w 2011 r., będzie miała szansę ją utrzymać w kolejnych wyborach – bo sytuacja gospodarcza nie powinna się pogorszyć. Zatem ten, kto wygra wybory w 2011 r., może rządzić przez osiem lat.
Tusk & Keynes?
Rok 2008 daje możliwości prowadzenia polityki neoklasycznej, a więc skierowanej na wzmacnianie długookresowego wzrostu gospodarczego (ograniczenie biurokracji, wspieranie rozwoju przedsiębiorczości, obniżanie wydatków publicznych itp.). Sprzyja temu zwłaszcza sytuacja polityczna, związana z liberalnymi planami nowego rządu oraz duże, na razie, poparcie społeczne, które zyskał. Jeśli uda się szybko przeprowadzić znaczące zmiany, co byłoby możliwe przy uzyskaniu społecznego poparcia, można oczekiwać pozytywnych efektów poprawy sytuacji gospodarczej jeszcze w tej kadencji parlamentu. Skala efektów takiej polityki jednak nie będzie szczególnie wysoka, bo za pomocą mechanizmów neoklasycznych walka z mechanizmami cyklu koniunkturalnego jest raczej skazana na porażkę. Do tego służy polityka keynesowska – pobudzania popytu i wzrostu w krótkim okresie (zwłaszcza w okresach recesji). Nawet kosztem inflacji, która mogłaby się zwiększyć do 4-5 proc. Oczywiście, Rada Polityki Pieniężnej nie musiałaby pozwolić na wzrost inflacji nawet w okresie recesji – podnosząc stopy procentowe, pogłębiłaby ją. Tym bardziej więc przyszła sytuacja nie rysuje się wesoło.
Polityka keynesowska jest jednak sprzeczna z podstawami programowymi PO. Jeśli jednak koalicja zdecydowałaby się na zmianę paradygmatu polityki gospodarczej, oznaczałoby to na przykład konieczność podniesienia deficytu budżetowego dla stymulowania popytu. Wypełnienie kryteriów konwergencji z Maastricht, a co za tym idzie – wejście do strefy euro, stałoby się zatem problematyczne. Z tego punktu widzenia rząd słusznie robi, nie deklarując daty przyjęcia euro. Być może bowiem musiałby się z niej wycofać. Taka zmiana polityki oznaczałaby też, że pod-wyżki dla sfery budżetowej należałoby przeprowadzić raczej później – w czasie recesji, dla złagodzenia jej skutków. Byłoby to korzystne dla polityków, zwłaszcza jeśli wystąpiłyby one w roku wyborczym. Przeprowadzenie podwyżek w 2008 r. mogłoby być jednak uzasadnione z dwóch powodów: chęci „kupienia" przez rząd poparcia społecznego dla przeprowadzenia bardziej znaczących (i bolesnych społecznie) reform, na przykład finansów publicznych, albo… wcześniejszych wyborów.
Tak czy inaczej, sytuacja nie rysuje się wesoło. Najlepszy okres na reformy strukturalne już minął. Zaczyna się czteroletni okres ostrożności i może nawet zaciskania pasa. Ważne jest, by przygotowali się do tego politycy, bo inaczej będą zaskoczeni – tak jak AWS w 2001 r.
Doktor ekonomii,
szef Podyplomowych
Studiów Administracji
i Polityki Gospodarczej Szkoły Głównej Handlowej
Już od niemal pół roku światowe giełdy odnotowują straty. Banki centralne na świecie szybko podjęły działania: kilkakrotnie obniżały stopy procentowe i wydały na walkę z kryzysem już ponad 300 mld USD. A to jeszcze nie koniec.
Obecny kryzys na rynku hipotecznym w USA nie jest jedno razowym przypadkowym wydarzeniem, ale wplata się w logikę zjawisk, które od lat występują na świecie. Co będzie dalej? Jak w takiej sytuacji prowadzić politykę gospodarczą w Polsce? Jak sytuacja na świecie wpłynie na polską gospodarkę i… kolejne wybory?
Sinusoida biedy i bogactwa
Jedną z podstawowych koncepcji ekonomii jest cykl koniunkturalny o sinusoidalnym (w przybliżeniu) kształcie. Takie cykle nie występują jedynie w poszczególnych krajach, ale obejmują także całą gospodarkę światową. Cykl światowy jest wypadkową cykli koniunkturalnych różnych krajów. Oczywiście, kraje, które mają największy udział w gospodarce światowej, mają jednocześnie największy wpływ na kształtowanie się koniunktury światowej. Takim krajem są Stany Zjednoczone. Słusznie się mówi, że „gdy gospodarka USA kichnie, świat choruje". Jest też inne zjawisko – postępującej integracji gospodarczej. Sprawia ona, że coraz więcej krajów na świecie zaczyna się rozwijać w podobny sposób, wspólnie doświadczając faz recesji i rozkwitu. Jest tak m.in. w strefie euro. Do synchronizacji cykli koniunkturalnych przyczyniły się też kryzysy naftowe lat 70. XX wieku i późniejsze wzrosty cen ropy, m.in. w wyniku wojny w Zatoce Perskiej.
Analizując przebieg światowej sinusoidy, można dostrzec duże podobieństwo między obecnym cyklem koniunkturalnym a poprzednim – we wcześniejszej dekadzie. Jeśli ta logika rozwoju cyklicznego zostanie utrzymana, to okres najszybszego rozwoju mamy za sobą. Rok 2008 powinien być znacznie słabszy od roku 2007, po czym może nastąpić poprawa w dwóch kolejnych latach, a później – w 2011 r. – może nastąpić dno cyklu koniunkturalnego.
Jest wiele możliwości wpływu koniunktury międzynarodowej na polską gospodarkę: od tradycyjnego kanału handlowego przez oddziaływania na rynkach finansowych, a nawet przez przenoszenie się sentymentu (pesymizmu) między krajami. I nie jest to bynajmniej sytuacja nowa. Taki wpływ było widać już kilka lat temu, kiedy pęknięcie bańki spekulacyjnej dotcomów w 2000 r. wywołało pogorszenie koniunktury światowej i przełożyło się na stan polskiej gospodarki. Jeśli świat zachoruje, to i nas grypa nie ominie, czyli o ile na świecie wystąpi recesja, na pewno dotknie nasz kraj. A recesja na świecie musi wystąpić, bo taka jest logika cykli koniunkturalnych.
Bernanke pod dywanem
Przyszłość światowej gospodarki nie rysuje się w tak różowych barwach jak kilka lat temu. Kluczowe będą w tym zakresie decyzje dotyczące polityki pieniężnej w USA, podejmowane w ciągu najbliższych tygodni. W typowej sytuacji zagrożenia recesją działania Fed są łatwe do przewidzenia. System Rezerwy Federalnej ma dwa równorzędne cele: dbać o niską inflację i o wzrost gospodarczy (oraz zatrudnienie). Jeśli gospodarka pokazuje sygnały recesji, to polityka pieniężna jest poluzowywana – nawet za cenę inflacji. Uważa się bowiem, że koszty społeczne recesji są ważniejsze niż przejściowy wzrost cen.
Ważne dla rozwoju światowej gospodarki w najbliższych latach będzie to, czy Ben Bernanke i jego współpracownicy z Fed będą obniżali stopy, a także – w jakim tempie. Ponadto, czy działaniom tym będą towarzyszyły regulacje rynku kredytów hipotecznych, które uzdrowią sytuację, a nie tylko zamiotą problem pod dywan. Ostatnie rozwiązanie wybrano w Japonii po kryzysie na rynku giełdowym oraz nieruchomości początku lat 90. Efektem była „stracona dekada" lat 90.: niski wzrost, dwukrotny wzrost bezrobocia, nieefektywnie wydawane pieniądze publiczne (wartości aż 1,3 bln USD).
Taktykę zamiatania problemu pod dywan wybrano też w USA w 2001 r., obniżając na trzy lata stopy procentowe do poziomu najniższego od 50 lat i poluzowując wymogi udzielania kredytów pod zastaw nieruchomości. Oczywiście, pobudziło to rynek, ale i wywołało niezdrowy boom na rynku nieruchomości (szczególnie sub prime), którego efekty widzimy obecnie.
Polski satelita
Sytuacja w USA już zaczęła oddziaływać na nasz kraj. Kilka miesięcy temu część ekonomistów twierdziła, że na pewno nic nam nie grozi, że przecież wymiana handlowa między Polską a USA jest znikoma. To stare myślenie, nieuwzględniające przemian w gospodarce światowej w ostatnich latach i międzynarodowego oddziaływania na koniunkturę.
Jeśli w tym roku koniunktura na świecie będzie gorsza, osłabi to koniunkturę w Polsce. Wzrost gospodarczy w 2008 r. może być mniejszy niż 5 proc. W efekcie zmniejszą się wpływy do budżetu, mogą się pojawić trudności z utrzymaniem w ryzach deficytu budżetowego. To oznacza, że politycy powinni przygotować budżet na takie niespodzianki.
Wydaje się, że słabszy rozwój w 2008 r. powinien być tymczasowy. Jeśli logika zjawisk koniunkturalnych na świecie się powtórzy (oczywiście to nie jest przesądzone), to znaczniejszego zwolnienia należy oczekiwać dopiero w 2011 r. Pogorszenie sytuacji gospodarczej nie będzie jednak znaczące – nie grozi nam kryzys. Przypomnijmy, że wzrost gospodarczy w 2001 r. po kryzysie giełdowym w USA spadł w Polsce w latach 2001-2002 do nieco ponad 1 proc. Być może zatem również tej wielkości wzrost będzie odnotowany w 2011 r. Z pewnością wykorzysta to opozycja, zwłaszcza że tak niski wzrost będzie miał charakter bezzatrudnieniowy czy nawet zwiększający bezrobocie, nie mówiąc już o mniejszych wpływach podatkowych. I wszystko to w roku wyborczym. Poza tym patrząc na cykliczność koniunktury, partia, która przejmie władzę w 2011 r., będzie miała szansę ją utrzymać w kolejnych wyborach – bo sytuacja gospodarcza nie powinna się pogorszyć. Zatem ten, kto wygra wybory w 2011 r., może rządzić przez osiem lat.
Tusk & Keynes?
Rok 2008 daje możliwości prowadzenia polityki neoklasycznej, a więc skierowanej na wzmacnianie długookresowego wzrostu gospodarczego (ograniczenie biurokracji, wspieranie rozwoju przedsiębiorczości, obniżanie wydatków publicznych itp.). Sprzyja temu zwłaszcza sytuacja polityczna, związana z liberalnymi planami nowego rządu oraz duże, na razie, poparcie społeczne, które zyskał. Jeśli uda się szybko przeprowadzić znaczące zmiany, co byłoby możliwe przy uzyskaniu społecznego poparcia, można oczekiwać pozytywnych efektów poprawy sytuacji gospodarczej jeszcze w tej kadencji parlamentu. Skala efektów takiej polityki jednak nie będzie szczególnie wysoka, bo za pomocą mechanizmów neoklasycznych walka z mechanizmami cyklu koniunkturalnego jest raczej skazana na porażkę. Do tego służy polityka keynesowska – pobudzania popytu i wzrostu w krótkim okresie (zwłaszcza w okresach recesji). Nawet kosztem inflacji, która mogłaby się zwiększyć do 4-5 proc. Oczywiście, Rada Polityki Pieniężnej nie musiałaby pozwolić na wzrost inflacji nawet w okresie recesji – podnosząc stopy procentowe, pogłębiłaby ją. Tym bardziej więc przyszła sytuacja nie rysuje się wesoło.
Polityka keynesowska jest jednak sprzeczna z podstawami programowymi PO. Jeśli jednak koalicja zdecydowałaby się na zmianę paradygmatu polityki gospodarczej, oznaczałoby to na przykład konieczność podniesienia deficytu budżetowego dla stymulowania popytu. Wypełnienie kryteriów konwergencji z Maastricht, a co za tym idzie – wejście do strefy euro, stałoby się zatem problematyczne. Z tego punktu widzenia rząd słusznie robi, nie deklarując daty przyjęcia euro. Być może bowiem musiałby się z niej wycofać. Taka zmiana polityki oznaczałaby też, że pod-wyżki dla sfery budżetowej należałoby przeprowadzić raczej później – w czasie recesji, dla złagodzenia jej skutków. Byłoby to korzystne dla polityków, zwłaszcza jeśli wystąpiłyby one w roku wyborczym. Przeprowadzenie podwyżek w 2008 r. mogłoby być jednak uzasadnione z dwóch powodów: chęci „kupienia" przez rząd poparcia społecznego dla przeprowadzenia bardziej znaczących (i bolesnych społecznie) reform, na przykład finansów publicznych, albo… wcześniejszych wyborów.
Tak czy inaczej, sytuacja nie rysuje się wesoło. Najlepszy okres na reformy strukturalne już minął. Zaczyna się czteroletni okres ostrożności i może nawet zaciskania pasa. Ważne jest, by przygotowali się do tego politycy, bo inaczej będą zaskoczeni – tak jak AWS w 2001 r.

Więcej możesz przeczytać w 4/2008 wydaniu tygodnika „Wprost”
Zamów w prenumeracie
lub w wersji elektronicznej:
Komentarze