Bez sztandaru Mahometa przeżywalibyśmy te same konflikty i kryzysy co z nim
Graham E. Fuller
Były wiceprzewodniczący Narodowej Rady Wywiadu przy CIA, obecnie wykładowca historii na Uniwersytecie Simona Frasera w Vancouver
Wyobraźmy sobie świat bez islamu. Obraz taki jest zapewne niemal nie do pomyślenia, jeśli zważyć, że wzmianki o islamie zajmują centralne miejsce w codziennych wiadomościach. Wydaje się, że religia muzułmańska jest przyczyną wielu tragedii na scenie międzynarodowej: samobójczych zamachów bombowych, wybuchów samochodów-pułapek, zbrojnych okupacji, zamieszek, fatw, dżihadów, partyzantki, zastraszających filmów nakręcanych kamerami wideo i oczywiście ataków z 11 września. Dlaczego do nich dochodzi?
Słowo „islam" zdaje się funkcjonować jak prosty probierz analityczny, zapewniający błyskawiczne zrozumienie świata owładniętego przez przemoc. Dla niektórych neokonserwatystów „islamofaszyzm" jest naszym największym wrogiem w zagrażającej światu „III wojnie światowej". Na chwilę dajmy się jednak ponieść wyobraźni. Co by było, gdyby nie istniał islam? Gdyby nie działał prorok Mahomet i nie powstałaby saga o rozprzestrzenianiu się islamu na Bliskim Wschodzie, w Azji i Afryce?
Sztandar chrześcijaństwa
Na Bliskim Wschodzie o polityce decydowałyby dominujące tam grupy etniczne – Arabowie, Persowie, Turcy, Kurdowie, Żydzi, a nawet Berberowie i Pasztunowie. Wiele stuleci przed narodzinami islamu kolejne potężne imperia perskie podejmowały ataki na Ateny i sprzymierzone z nimi państwa, a także walczyły z mieszkańcami Anatolii. Gdyby nie było islamu, Mongołowie i tak w XIII w. najechaliby Azję Środkową oraz znaczną część Bliskiego Wschodu, niszcząc tamtejsze cywilizacje. Turcy podbiliby Anatolię, większość Bliskiego Wschodu i Bałkany, docierając aż do Wiednia. Walki o władzę, ziemie i możliwość prowadzenia handlu toczono wiele stuleci przed pojawieniem się islamu.
Gdyby islam nigdy nie powstał, większość Bliskiego Wschodu pozostałaby pod dominacją różnych sekt chrześcijańskich. Poza nielicznymi żydami i pewną liczbą zaratustrian nie było w tej części świata przedstawicieli innych najważniejszych religii światowych. Gdyby jednak cały Bliski Wschód pozostał chrześcijański, czy panowałaby harmonia w stosunkach tego regionu z Zachodem? To mało prawdopodobne. Musielibyśmy bowiem założyć, że niespokojna i dążąca do ekspansji średniowieczna Europa nie wykorzystałaby potęgi do zdobycia przyczółków na sąsiadującym Wschodzie i narzucenia hegemonii, przynoszącej korzyści gospodarcze i geopolityczne. Sztandar chrześcijaństwa w zasadzie był tylko potężnym symbolem, okrzykiem zagrzewającym do bitwy, mającym zagwarantować błogosławieństwo bardziej świeckim celom Europejczyków. Europejczycy mogli głosić opowieści o niesieniu „tubylcom wartości chrześcijańskich", ale ich celem było ustanowienie kolonialnych placówek, przysparzających bogactwa, i baz, umożliwiających ekspansję.
Czy Bliski Wschód bez islamu byłby bardziej demokratyczny? Historia dyktatur europejskich nie pozwala żywić dużej nadziei. W Hiszpanii i Portugalii despotyczne dyktatury zakończyły się dopiero w połowie lat 70. XX w. Zaledwie kilka dziesięcioleci temu Grecja uwolniła się spod panowania dyktatury ściśle powiązanej z Kościołem. Chrześcijańska Rosja jeszcze jest w lesie. Do niedawna Ameryką Łacińską władali dyktatorzy, którzy często sprawowali rządy z błogosławieństwem USA i we współpracy z Kościołem katolickim. Historia większości chrześcijańskich państw Afryki nie wyglądała lepiej. Dlaczego więc miałoby być inaczej na Bliskim Wschodzie?
Oczywiście to chrześcijanie bez wstydu i skrupułów prześladowali żydów przez ponad tysiąc lat, czego kulminacją był Holocaust. Antysemityzm, przejawiający się w tak straszliwy sposób, jest mocno zakorzeniony w zachodniej kulturze chrześcijańskiej. Żydzi i tak musieliby się starać o ojczyznę poza terytorium Europy. Nawet gdyby nie było islamu, rozwinąłby się ruch syjonistyczny, szukający bazy w Palestynie. A w nowym państwie żydowskim i tak by przesiedlono 750 tys. arabskich rdzennych mieszkańców Palestyny, nawet gdyby byli chrześcijanami (część z nich zresztą rzeczywiście była). Czy ci arabscy Palestyńczycy nie walczyliby w obronie lub o odzyskanie swych ziem? Problem izraelsko-palestyński pozostaje konfliktem narodowym, etnicznym i terytorialnym. Dopiero od niedawna podsycają go hasła religijne. Nie zapominajmy przy tym, że arabscy chrześcijanie odegrali zasadniczą rolę w tworzeniu nacjonalistycznych ruchów arabskich na Bliskim Wschodzie. Michel Aflaq, główny ideolog pierwszej panarabskiej partii BAAS, był syryjskim chrześcijaninem i absolwentem Sorbony.
Rzym kontra Bizancjum
Świat chrześcijański od początku był rozdzierany herezjami, które stały się instrumentem walki politycznej z władzą Rzymu czy Bizancjum. Gdyby nie było islamu, mieszkańcy Bliskiego Wschodu pozostaliby w większości wyznawcami chrześcijaństwa prawosławnego. A jednym z najdłuższych, najbardziej gwałtownych i zaciętych konfliktów religijnych była wojna rzymskiego Kościoła katolickiego ze wschodnim Kościołem prawosławnym w Konstantynopolu. Uraz pozostał do dziś. Chrześcijanie prawosławni nigdy nie zapomnieli ani nie wybaczyli złupienia chrześcijańskiego Konstantynopola przez zachodnich krzyżowców w 1204 r. Po upływie prawie ośmiuset lat, w 1999 r., Jan Paweł II poczynił pierwsze kroki, by zaleczyć rany, odbywając pierwszą od tysiąca lat pielgrzymkę do świata prawosławnego. Był to jakiś nowy początek, ale gdyby Bliski Wschód pozostał chrześcijański, rozłam między Wschodem a Zachodem niewiele by się różnił od obecnego. Przykładem może być Grecja, gdzie występowanie w obronie prawosławia jest potężnym motorem ruchów nacjonalistycznych i pozwala podsycać nastroje antyzachodnie. Antyzachodnie namiętności na greckiej scenie politycznej sprzed zaledwie dziesięciu lat niczym się nie różnią od obecnej krytyki Zachodu formułowanej przez wielu przywódców ugrupowań islamskich.
Kultura Kościoła prawosławnego różni się znacznie od postoświeceniowego etosu Zachodu, akcentującego znaczenie sekularyzmu, kapitalizmu i prymatu jednostki. Zachód budził lęk w krajach prawosławnych i sporo tych obaw nie przeminęło. Podobne lęki żywią mieszkańcy współczesnego świata muzułmańskiego. To obawy przed misjonarskim prozelityzmem Zachodu, tendencją do postrzegania religii jako kluczowego narzędzia ochrony i utrzymywania własnej społeczności i kultury, oraz podejrzliwość wobec „zepsucia" i imperializmu Zachodu. Gdyby Bliski Wschód był prawosławny, szczególną rolę odgrywałaby tam Moskwa – jako ostatnie wielkie centrum wschodniego prawosławia. W okresie zimnej wojny świat prawosławny byłby najważniejszą sceną geopolityczną konfliktu między Wschodem a Zachodem. Samuel Huntington zaliczył świat prawosławny do kilku cywilizacji uczestniczących w starciu z Zachodem.
Hipotetyczny „świat bez islamu" wyglądałby tak: Bliski Wschód zdominowany przez prawosławie – Kościół, który z powodów historycznych i psychologicznych traktuje Zachód podejrzliwie, a nawet jest do niego wrogo nastawiony. Gdyby Bliski Wschód był prawosławny, Palestynę nadal trawiłyby pożary. W Iranie silne byłyby tendencje nacjonalistyczne. Palestyńczycy występowaliby przeciwko Żydom, Czeczeni walczyliby z Rosjanami, Irańczycy z Brytyjczykami i Amerykanami, Kaszmirczycy z Hindusami, Tamilowie z Syngalezami w Sri Lance, a Ujgurzy i Tybetańczycy – z Chińczykami. Bliski Wschód miałby ponadto wspaniały wzorzec historyczny – olbrzymie Cesarstwo Bizantyjskie, trwające ponad dwa tysiące lat jako potężny symbol, z którym mógłby się identyfikować pod względem kulturowym i religijnym. Przyczyniałoby się to pod wieloma względami do utrwalenia rozłamu między Wschodem a Zachodem. To obraz świata nie całkiem pokojowego i budzącego otuchę.
Pod sztandarem proroka
W świecie bez islamu znacznie łatwiej byłoby zrealizować cel zachodniego imperializmu – podzielenia, podboju i zdominowania Bliskiego Wschodu i Azji. Gdyby nie było islamu, we wspólnej pamięci kulturowej mieszkańców rozległego obszaru nie zachowałoby się wspomnienie upokorzenia i klęski. To zasadnicza przyczyna trudności, jakie napotykają dziś Stany Zjednoczone w świecie muzułmańskim. Globalna wymiana informacji oraz powszechna dostępność zdjęć satelitarnych przyczyniły się do nasilenia poczucia tożsamości muzułmańskiej oraz do upowszechnienia przekonania, że wspólna kultura islamska jest oblegana, a wrogiem jest szerzej pojęty zachodni imperializm. Powodem konfliktu nie jest jednak nowoczesność. Obawy budzi nieustanne dążenie Zachodu do opanowania rejonów strategicznych, zasobów, a nawet kultury świata muzułmańskiego – chęć utworzenia „proamerykańskiego" Bliskiego Wschodu. Niestety, w Stanach Zjednoczonych naiwnie się zakłada, że jedyną przeszkodą na drodze do tego celu jest islam.
A co z terroryzmem, czyli kwestią najbardziej palącą, którą na Zachodzie natychmiast kojarzy się dziś z islamem? Mówiąc najprościej, czy doszłoby do ataków z 11 września, gdyby nie było islamu? Czy sprawy wyglądałyby inaczej, gdyby urazy mieszkańców Bliskiego Wschodu, zrodzone przez złość, jaką od długiego czasu budzą polityka i działania Stanów Zjednoczonych, trafiły pod inny sztandar? Dla porywaczy z Al‑kaidy islam posłużył za szkło powiększające rozmaite urazy społeczności muzułmańskiej.
Koncentrując się na działaniach terrorystycznych, organizowanych w imię islamu, Zachód zapomina o przeszłości. Żydowscy partyzanci stosowali metody terrorystyczne, walcząc z Brytyjczykami w Palestynie. Bojownicy hinduistycznych tamilskich „tygrysów" ze Sri Lanki wynaleźli kamizelki z ładunkami wybuchowymi i przez ponad dziesięć lat wiedli prym w zamachach samobójczych. Greccy terroryści organizowali akcje, których celem byli amerykańscy urzędnicy w Atenach. Tuż przed I wojną światową terroryści macedońscy budzili grozę na całych Bałkanach. Pod koniec XIX wieku i na początku XX wieku europejscy i amerykańscy „anarchiści" przeprowadzili kilkadziesiąt poważnych zamachów, siejąc powszechną panikę. Przez dziesięciolecia bojownicy IRA stosowali brutalne metody terrorystyczne w walce z Brytyjczykami, podobnie jak komunistyczni partyzanci i terroryści w Wietnamie przeciw Amerykanom, komuniści malajscy przeciw brytyjskim żołnierzom w latach 50. XX wieku czy terroryści Mau Mau przeciw oficerom brytyjskim w Kenii. Do praktykowania terroryzmu nie jest potrzebny islam.
Marksizm wojujący
Nawet gdyby nigdy nie istniał islam jako instrument oporu, istniał przecież marksizm. Ideologia ta zrodziła niezliczone ruchy terrorystyczne, partyzanckie i narodowo wyzwoleńcze. George Habash, założyciel terrorystycznego Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny, był wyznawcą prawosławia i marksistą, a studiował na Uniwersytecie Amerykańskim w Bejrucie. W okresie, kiedy wzburzeni arabscy nacjonaliści flirtowali ze stosującymi przemoc marksistami, wielu chrześcijańskich Palestyńczyków popierało Habasha.
Gdy narody występują przeciwko obcym ciemiężcom, szukają sztandaru dla propagowania i gloryfikowania swojej sprawy. Dobrym hasłem jednoczącym jest międzynarodowa walka klasowa o sprawiedliwość. Jeszcze lepszy jest nacjonalizm. Najlepszym programem okazuje się jednak religia, bo w obronie sprawy przywołuje się wtedy najwyższe moce. Religia może też posłużyć do rozbudzenia tożsamości etnicznej lub narodowej, choć wykracza poza tę sferę. Jest tak szczególnie, gdy wróg wyznaje inną religię. W takich wypadkach religia zasadniczo przestaje być przyczyną starcia, stając się instrumentem.
Świat bez islamu nie uniknąłby większości konfliktów i krwawych starć, jakie zdominowały dzisiejszy pejzaż geopolityczny. Gdyby potrzebnego sztandaru nie zapewniła religia, wszystkie walczące ugrupowania znalazłyby inny, pozwalający manifestować dążenia narodowe lub niepodległościowe. Trzeba też pamiętać, że najstraszliwsze zbrodnie XX wieku w praktyce były niemal wyłącznie dziełem reżimów zdecydowanie świeckich, by wspomnieć eksploatującego Kongo belgijskiego króla Leopolda II, Hitlera, Mussoliniego, Lenina i Stalina, Mao oraz Pol Pota. To Europejczycy dwukrotnie zgotowali reszcie świata swoje „wojny światowe" – dwa wyniszczające globalne konflikty, które w historii świata muzułmańskiego nie mają nawet odległego odpowiednika.
Być może niektórzy z nas życzyliby sobie „świata bez islamu", z domniemaniem, że nigdy nie doszłoby w nim do takich problemów. Ale konflikty, starcia i kryzysy tego świata pewnie nie różniłyby się zbytnio od tych, jakie przeżywamy dzisiaj.
Tekst pochodzi ze styczniowego numeru magazynu „Foreign Policy", www.foreignpolicy.com;
© Carnegie Endowment for International Peace
Były wiceprzewodniczący Narodowej Rady Wywiadu przy CIA, obecnie wykładowca historii na Uniwersytecie Simona Frasera w Vancouver
Wyobraźmy sobie świat bez islamu. Obraz taki jest zapewne niemal nie do pomyślenia, jeśli zważyć, że wzmianki o islamie zajmują centralne miejsce w codziennych wiadomościach. Wydaje się, że religia muzułmańska jest przyczyną wielu tragedii na scenie międzynarodowej: samobójczych zamachów bombowych, wybuchów samochodów-pułapek, zbrojnych okupacji, zamieszek, fatw, dżihadów, partyzantki, zastraszających filmów nakręcanych kamerami wideo i oczywiście ataków z 11 września. Dlaczego do nich dochodzi?
Słowo „islam" zdaje się funkcjonować jak prosty probierz analityczny, zapewniający błyskawiczne zrozumienie świata owładniętego przez przemoc. Dla niektórych neokonserwatystów „islamofaszyzm" jest naszym największym wrogiem w zagrażającej światu „III wojnie światowej". Na chwilę dajmy się jednak ponieść wyobraźni. Co by było, gdyby nie istniał islam? Gdyby nie działał prorok Mahomet i nie powstałaby saga o rozprzestrzenianiu się islamu na Bliskim Wschodzie, w Azji i Afryce?
Sztandar chrześcijaństwa
Na Bliskim Wschodzie o polityce decydowałyby dominujące tam grupy etniczne – Arabowie, Persowie, Turcy, Kurdowie, Żydzi, a nawet Berberowie i Pasztunowie. Wiele stuleci przed narodzinami islamu kolejne potężne imperia perskie podejmowały ataki na Ateny i sprzymierzone z nimi państwa, a także walczyły z mieszkańcami Anatolii. Gdyby nie było islamu, Mongołowie i tak w XIII w. najechaliby Azję Środkową oraz znaczną część Bliskiego Wschodu, niszcząc tamtejsze cywilizacje. Turcy podbiliby Anatolię, większość Bliskiego Wschodu i Bałkany, docierając aż do Wiednia. Walki o władzę, ziemie i możliwość prowadzenia handlu toczono wiele stuleci przed pojawieniem się islamu.
Gdyby islam nigdy nie powstał, większość Bliskiego Wschodu pozostałaby pod dominacją różnych sekt chrześcijańskich. Poza nielicznymi żydami i pewną liczbą zaratustrian nie było w tej części świata przedstawicieli innych najważniejszych religii światowych. Gdyby jednak cały Bliski Wschód pozostał chrześcijański, czy panowałaby harmonia w stosunkach tego regionu z Zachodem? To mało prawdopodobne. Musielibyśmy bowiem założyć, że niespokojna i dążąca do ekspansji średniowieczna Europa nie wykorzystałaby potęgi do zdobycia przyczółków na sąsiadującym Wschodzie i narzucenia hegemonii, przynoszącej korzyści gospodarcze i geopolityczne. Sztandar chrześcijaństwa w zasadzie był tylko potężnym symbolem, okrzykiem zagrzewającym do bitwy, mającym zagwarantować błogosławieństwo bardziej świeckim celom Europejczyków. Europejczycy mogli głosić opowieści o niesieniu „tubylcom wartości chrześcijańskich", ale ich celem było ustanowienie kolonialnych placówek, przysparzających bogactwa, i baz, umożliwiających ekspansję.
Czy Bliski Wschód bez islamu byłby bardziej demokratyczny? Historia dyktatur europejskich nie pozwala żywić dużej nadziei. W Hiszpanii i Portugalii despotyczne dyktatury zakończyły się dopiero w połowie lat 70. XX w. Zaledwie kilka dziesięcioleci temu Grecja uwolniła się spod panowania dyktatury ściśle powiązanej z Kościołem. Chrześcijańska Rosja jeszcze jest w lesie. Do niedawna Ameryką Łacińską władali dyktatorzy, którzy często sprawowali rządy z błogosławieństwem USA i we współpracy z Kościołem katolickim. Historia większości chrześcijańskich państw Afryki nie wyglądała lepiej. Dlaczego więc miałoby być inaczej na Bliskim Wschodzie?
Oczywiście to chrześcijanie bez wstydu i skrupułów prześladowali żydów przez ponad tysiąc lat, czego kulminacją był Holocaust. Antysemityzm, przejawiający się w tak straszliwy sposób, jest mocno zakorzeniony w zachodniej kulturze chrześcijańskiej. Żydzi i tak musieliby się starać o ojczyznę poza terytorium Europy. Nawet gdyby nie było islamu, rozwinąłby się ruch syjonistyczny, szukający bazy w Palestynie. A w nowym państwie żydowskim i tak by przesiedlono 750 tys. arabskich rdzennych mieszkańców Palestyny, nawet gdyby byli chrześcijanami (część z nich zresztą rzeczywiście była). Czy ci arabscy Palestyńczycy nie walczyliby w obronie lub o odzyskanie swych ziem? Problem izraelsko-palestyński pozostaje konfliktem narodowym, etnicznym i terytorialnym. Dopiero od niedawna podsycają go hasła religijne. Nie zapominajmy przy tym, że arabscy chrześcijanie odegrali zasadniczą rolę w tworzeniu nacjonalistycznych ruchów arabskich na Bliskim Wschodzie. Michel Aflaq, główny ideolog pierwszej panarabskiej partii BAAS, był syryjskim chrześcijaninem i absolwentem Sorbony.
Rzym kontra Bizancjum
Świat chrześcijański od początku był rozdzierany herezjami, które stały się instrumentem walki politycznej z władzą Rzymu czy Bizancjum. Gdyby nie było islamu, mieszkańcy Bliskiego Wschodu pozostaliby w większości wyznawcami chrześcijaństwa prawosławnego. A jednym z najdłuższych, najbardziej gwałtownych i zaciętych konfliktów religijnych była wojna rzymskiego Kościoła katolickiego ze wschodnim Kościołem prawosławnym w Konstantynopolu. Uraz pozostał do dziś. Chrześcijanie prawosławni nigdy nie zapomnieli ani nie wybaczyli złupienia chrześcijańskiego Konstantynopola przez zachodnich krzyżowców w 1204 r. Po upływie prawie ośmiuset lat, w 1999 r., Jan Paweł II poczynił pierwsze kroki, by zaleczyć rany, odbywając pierwszą od tysiąca lat pielgrzymkę do świata prawosławnego. Był to jakiś nowy początek, ale gdyby Bliski Wschód pozostał chrześcijański, rozłam między Wschodem a Zachodem niewiele by się różnił od obecnego. Przykładem może być Grecja, gdzie występowanie w obronie prawosławia jest potężnym motorem ruchów nacjonalistycznych i pozwala podsycać nastroje antyzachodnie. Antyzachodnie namiętności na greckiej scenie politycznej sprzed zaledwie dziesięciu lat niczym się nie różnią od obecnej krytyki Zachodu formułowanej przez wielu przywódców ugrupowań islamskich.
Kultura Kościoła prawosławnego różni się znacznie od postoświeceniowego etosu Zachodu, akcentującego znaczenie sekularyzmu, kapitalizmu i prymatu jednostki. Zachód budził lęk w krajach prawosławnych i sporo tych obaw nie przeminęło. Podobne lęki żywią mieszkańcy współczesnego świata muzułmańskiego. To obawy przed misjonarskim prozelityzmem Zachodu, tendencją do postrzegania religii jako kluczowego narzędzia ochrony i utrzymywania własnej społeczności i kultury, oraz podejrzliwość wobec „zepsucia" i imperializmu Zachodu. Gdyby Bliski Wschód był prawosławny, szczególną rolę odgrywałaby tam Moskwa – jako ostatnie wielkie centrum wschodniego prawosławia. W okresie zimnej wojny świat prawosławny byłby najważniejszą sceną geopolityczną konfliktu między Wschodem a Zachodem. Samuel Huntington zaliczył świat prawosławny do kilku cywilizacji uczestniczących w starciu z Zachodem.
Hipotetyczny „świat bez islamu" wyglądałby tak: Bliski Wschód zdominowany przez prawosławie – Kościół, który z powodów historycznych i psychologicznych traktuje Zachód podejrzliwie, a nawet jest do niego wrogo nastawiony. Gdyby Bliski Wschód był prawosławny, Palestynę nadal trawiłyby pożary. W Iranie silne byłyby tendencje nacjonalistyczne. Palestyńczycy występowaliby przeciwko Żydom, Czeczeni walczyliby z Rosjanami, Irańczycy z Brytyjczykami i Amerykanami, Kaszmirczycy z Hindusami, Tamilowie z Syngalezami w Sri Lance, a Ujgurzy i Tybetańczycy – z Chińczykami. Bliski Wschód miałby ponadto wspaniały wzorzec historyczny – olbrzymie Cesarstwo Bizantyjskie, trwające ponad dwa tysiące lat jako potężny symbol, z którym mógłby się identyfikować pod względem kulturowym i religijnym. Przyczyniałoby się to pod wieloma względami do utrwalenia rozłamu między Wschodem a Zachodem. To obraz świata nie całkiem pokojowego i budzącego otuchę.
Pod sztandarem proroka
W świecie bez islamu znacznie łatwiej byłoby zrealizować cel zachodniego imperializmu – podzielenia, podboju i zdominowania Bliskiego Wschodu i Azji. Gdyby nie było islamu, we wspólnej pamięci kulturowej mieszkańców rozległego obszaru nie zachowałoby się wspomnienie upokorzenia i klęski. To zasadnicza przyczyna trudności, jakie napotykają dziś Stany Zjednoczone w świecie muzułmańskim. Globalna wymiana informacji oraz powszechna dostępność zdjęć satelitarnych przyczyniły się do nasilenia poczucia tożsamości muzułmańskiej oraz do upowszechnienia przekonania, że wspólna kultura islamska jest oblegana, a wrogiem jest szerzej pojęty zachodni imperializm. Powodem konfliktu nie jest jednak nowoczesność. Obawy budzi nieustanne dążenie Zachodu do opanowania rejonów strategicznych, zasobów, a nawet kultury świata muzułmańskiego – chęć utworzenia „proamerykańskiego" Bliskiego Wschodu. Niestety, w Stanach Zjednoczonych naiwnie się zakłada, że jedyną przeszkodą na drodze do tego celu jest islam.
A co z terroryzmem, czyli kwestią najbardziej palącą, którą na Zachodzie natychmiast kojarzy się dziś z islamem? Mówiąc najprościej, czy doszłoby do ataków z 11 września, gdyby nie było islamu? Czy sprawy wyglądałyby inaczej, gdyby urazy mieszkańców Bliskiego Wschodu, zrodzone przez złość, jaką od długiego czasu budzą polityka i działania Stanów Zjednoczonych, trafiły pod inny sztandar? Dla porywaczy z Al‑kaidy islam posłużył za szkło powiększające rozmaite urazy społeczności muzułmańskiej.
Koncentrując się na działaniach terrorystycznych, organizowanych w imię islamu, Zachód zapomina o przeszłości. Żydowscy partyzanci stosowali metody terrorystyczne, walcząc z Brytyjczykami w Palestynie. Bojownicy hinduistycznych tamilskich „tygrysów" ze Sri Lanki wynaleźli kamizelki z ładunkami wybuchowymi i przez ponad dziesięć lat wiedli prym w zamachach samobójczych. Greccy terroryści organizowali akcje, których celem byli amerykańscy urzędnicy w Atenach. Tuż przed I wojną światową terroryści macedońscy budzili grozę na całych Bałkanach. Pod koniec XIX wieku i na początku XX wieku europejscy i amerykańscy „anarchiści" przeprowadzili kilkadziesiąt poważnych zamachów, siejąc powszechną panikę. Przez dziesięciolecia bojownicy IRA stosowali brutalne metody terrorystyczne w walce z Brytyjczykami, podobnie jak komunistyczni partyzanci i terroryści w Wietnamie przeciw Amerykanom, komuniści malajscy przeciw brytyjskim żołnierzom w latach 50. XX wieku czy terroryści Mau Mau przeciw oficerom brytyjskim w Kenii. Do praktykowania terroryzmu nie jest potrzebny islam.
Marksizm wojujący
Nawet gdyby nigdy nie istniał islam jako instrument oporu, istniał przecież marksizm. Ideologia ta zrodziła niezliczone ruchy terrorystyczne, partyzanckie i narodowo wyzwoleńcze. George Habash, założyciel terrorystycznego Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny, był wyznawcą prawosławia i marksistą, a studiował na Uniwersytecie Amerykańskim w Bejrucie. W okresie, kiedy wzburzeni arabscy nacjonaliści flirtowali ze stosującymi przemoc marksistami, wielu chrześcijańskich Palestyńczyków popierało Habasha.
Gdy narody występują przeciwko obcym ciemiężcom, szukają sztandaru dla propagowania i gloryfikowania swojej sprawy. Dobrym hasłem jednoczącym jest międzynarodowa walka klasowa o sprawiedliwość. Jeszcze lepszy jest nacjonalizm. Najlepszym programem okazuje się jednak religia, bo w obronie sprawy przywołuje się wtedy najwyższe moce. Religia może też posłużyć do rozbudzenia tożsamości etnicznej lub narodowej, choć wykracza poza tę sferę. Jest tak szczególnie, gdy wróg wyznaje inną religię. W takich wypadkach religia zasadniczo przestaje być przyczyną starcia, stając się instrumentem.
Świat bez islamu nie uniknąłby większości konfliktów i krwawych starć, jakie zdominowały dzisiejszy pejzaż geopolityczny. Gdyby potrzebnego sztandaru nie zapewniła religia, wszystkie walczące ugrupowania znalazłyby inny, pozwalający manifestować dążenia narodowe lub niepodległościowe. Trzeba też pamiętać, że najstraszliwsze zbrodnie XX wieku w praktyce były niemal wyłącznie dziełem reżimów zdecydowanie świeckich, by wspomnieć eksploatującego Kongo belgijskiego króla Leopolda II, Hitlera, Mussoliniego, Lenina i Stalina, Mao oraz Pol Pota. To Europejczycy dwukrotnie zgotowali reszcie świata swoje „wojny światowe" – dwa wyniszczające globalne konflikty, które w historii świata muzułmańskiego nie mają nawet odległego odpowiednika.
Być może niektórzy z nas życzyliby sobie „świata bez islamu", z domniemaniem, że nigdy nie doszłoby w nim do takich problemów. Ale konflikty, starcia i kryzysy tego świata pewnie nie różniłyby się zbytnio od tych, jakie przeżywamy dzisiaj.
Ekspansja ISLAMU 622 – ucieczka proroka Mahometa z Mekki do Medyny (hidżra), zwolennicy Mahometa rozpoczynają podbój arabskich plemion, do śmierci proroka w 632 r. w rękach jego wyznawców znalazła się większość Półwyspu Arabskiego634-644 – za rządów kalifa Umara ibn al-Chattab Arabowie zdobywają Palestynę i Mezopotamię oraz zachodnią część Azji Mniejszej; do połowy VII w. opanowują większą część Egiptu, Persji, Cypr; na przełomie VII i VIII wieku zajmują całą Północną Afrykę 711 – podbój Półwyspu Iberyjskiego; ekspansję Arabów w Europie powstrzymuje władca Franków Karol Młot w bitwie pod Poitiers w 732 r.; w 1492 r. Arabowie zostają wyparci z półwyspu XIV-XVII w. – druga fala ekspansji islamu, prowadzona przez Turków osmańskich, którzy opanowują Azję Mniejszą (w 1453 r. Turcy zdobyli Konstantynopol), część Afryki Północnej, Półwysep Bałkański i część Europy Środkowej od XII w. – dynastie islamskie kontrolują również część Półwyspu Indyjskiego; dynastia Safawidów od XVI w. kontroluje tereny dzisiejszego Iranu, Iraku i Syrii; muzułmańska dynastia Mogołów panuje w Indiach od początku XVI do połowy XVII w. – stamtąd islam rozprzestrzenia się na obszar południowo- wschodniej Azji, docierając na Półwysep Malajski i do Indonezji. |
Tekst pochodzi ze styczniowego numeru magazynu „Foreign Policy", www.foreignpolicy.com;
© Carnegie Endowment for International Peace

Więcej możesz przeczytać w 4/2008 wydaniu tygodnika „Wprost”
Zamów w prenumeracie
lub w wersji elektronicznej:
Komentarze